Coraz częstsze przypadki podchodzenia dzikiej zwierzyny do miasta, świadczą o tym – wbrew temu co twierdzi wiele osób – że w Warszawie i naokoło niej są ogromne tereny zielone.
Ilość zwierzyny, którą można spotkać, to dowód na dogodne warunki do życia i namnażania się populacji tych gatunków, które z natury swojej, stronią raczej od kontaktów z ludźmi.
Dziki są na porządku dziennym.
Pomimo, że potrafią być bardzo niebezpieczne (szczególnie gdy chowają młode) i mogą wówczas zaatakować człowieka. A gdy żerują – rozprawiają się bez pardonu np. z psami. W Warszawie nikt nie opowiada historii mrożących krew w żyłach – jakie słyszałam nie raz i nie dwa w puszczy. Bo dziki to takie miłe zwierzątka. Wtopiły się w krajobraz Polski i są przez ludzi tolerowane.
Dziki w środowisku miejskim.
Wikipedia.
Fot. Filip Dąbrowski
Natomiast jeśli chodzi o łosie, to w naturalnym ekosystemie nie zdarza się spotkać dorosłego osobnika – nie zbliżają się one do ludzkich osad. W Puszczy Białowieskiej, którą znam od wielu lat, nie widziałam na wolności ani jednego przedstawiciela tego gatunku. Choć bardzo chciałam.
Opublikował Jacek Moński
Serwis YT
A w Warszawie zaczyna to być prawdziwą plagą. Całkiem niedawno jeden dorosły osobnik spacerował sobie po centrum Ursusa. Nie po krzakach, a po głównej arterii dzielnicy.
To na pewno ciekawe doświadczenie – spotkać tego ssaka kopytnego (z rodziny jeleniowatych) na ulicy. Ale trzeba pamiętać, że są to największe ssaki lądowe Europy. W obszarach gęsto zaludnionych, np. Kampinoski Park Narodowy, łosie są często przyczyną i jednocześnie ofiarą wypadków drogowych. I choć (zasadniczo) nie są to zwierzęta agresywne – to potrafią zaatakować gdy zostaną przestraszone lub sprowokowane. W Białowieży, gdzie znajduje się rezerwat pokazowy – na ogrodzeniu wybiegu dla łosi jest adnotacja, że są to zwierzęta niebezpieczne.
Rozumiem zachwyt nad tym, że dzika zwierzyna wchodzi na teren miasta. I zdaję sobie sprawę, iż w wielu metropoliach celebruje się ich obecność. Owszem. Ale pod ścisłą kontrolą. Wszelkie działania pro ekologiczne nie mogą istnieć wbrew zdrowemu rozsądkowi. Tymczasem ani łoś ani dzik to nie miła i swojska wiewiórka. Tylko bardzo duże i niebezpieczne zwierzę. Które bez pardonu egzekwuje swoje prawa. A zagrożone lub przestraszone – może być śmiertelnie niebezpieczne.
Śliczne fotki dzików i łosiów na ulicach Warszawy wzruszają mnie niezmiennie. I bawią do pewnego stopnia. Ale boję się, że za chwilę racje ekologów zwyciężą nad zdrowym rozsądkiem. Bezpieczeństwo ludzi zejdzie na dalszy plan. I wszystkie te fantastyczne stworzenia zaczną być traktowane jak przysłowiowe „święte krowy”. A przecież żyjemy w mieście. W europejskiej stolicy. Łoś czy dzik na ulicy to nie miejscowy koloryt a poważny problem.
Na razie wizyty zwierząt na terenie miasta mają charakter incydentalny i wzbudzają sensację. Tylko czekać, jednak, poważniejszych „scysji”. Sądzę więc, że należy się poważnie zastanowić – w gronie miejskich władz i środowisk ekologicznych – co dalej robić, aby nikt na tym nie ucierpiał.
Nasza Fundacja chce wziąć czynny udział w ułatwianiu życia mieszkańcom stolicy. Również osobom niepełnosprawnym ruchowo, które mogą napotykać trudności w przemieszczaniu się po mieście na wózkach inwalidzkich czy o kulach.