MAGDA MACIEJEWSKA.
Ten jedyny sens istnieje i nic poza tym nie jest pewne.
Przedmiot albo człowiek może stać się motywem, gdy zatrzyma się na nim oko malarki w określonym momencie, pobudzi myśl, pokieruje rękę.
Niebieskoszara poświata spełnia taką rolę jak linia horyzontu, pokazuje, że do obiektu na pierwszym planie nie można się przybliżyć, a to, co dzieje się w tle, jest konfabulacją tylko pozornie dookreślającą rozdygotanie głównego bohatera.
Światło igra z realnością, nie ujawnia ani dokładności kształtu, ani klarownego koloru, wszystko gmatwa. Jeśli bije z tyłu, to oślepia i unieważnia korzyść z kontrastu, gdy wpada na wprost – kładzie na twarzy fakturę firany albo liści drzewa pod oknem, a refleks z ukosa obejmuje tylko fragment.
Poznajemy zapis spostrzeżenia, osobowość autorki tego utrwalenia homogenizuje się z charakterem malowanego przedmiotu na zawsze.
Magda Maciejewska nie robi martwych natur ani portretów, ani aktów.
Ona robi obrazy. Wszystkie elementy są prawdziwe – malowane przedmioty, doświadczenie impresji i materialne świadectwo zdarzenia. Istnienie zostało przeniesione.
Jak? Szukajcie – zdaje się mówić odbiorcom autorka.
Sama się temu zadaniu poświęca w poprzez sztukę aktorską (ukończyła Akademię Teatralną w Warszawie) i malarską (ćwiczyła się w tej umiejętności przez kilka lat). Na pewno już wie, że bycie na scenie i bycie przedmiotu w obrazie może, choćby na mgnienie, objawić się jako dotknięcie innej rzeczywistości.
I tego pragnienia już się nie porzuca.