Pozwólcie, że opowiem krotką historię o swojej podróży w czasie, którą udało mi się niedawno odbyć.
Otóż od jakiegoś czasu poszukiwałem galwanizerni.
Tradycyjnej, która przy pomocy archaicznej już dzisiaj technologii z polerowaniem położyła by mi chrom na kilkanaście elementów mojego odbudowywanego pieczołowicie Harleya WL.
Kiedyś takich miejsc na samym Grochowie znalem co najmniej pół tuzina, ale okazało się, że to juz historia.
Na Kordeckiego nieczynne, na Odrowąża zamknięte, na Zamienieckiej śladu nie ma, jednym słowem kicha.
Wszedłem na Internet, spisałem że 20 adresów miejsc reklamujących takie usługi na terenie Warszawy i zacząłem dzwonić.
Kochani, wszystko do bani - zaczęły się pytania: a w jakim stanie te elementy, czy aby nie pomalowane a juz nie daj Boże nie zardzewiale?
Na odpowiedz twierdzącą wybuchano śmiechem i odkładano słuchawkę...
Inni pytali: A ile tego Pan ma? Jak mówiłem, że kilkanaście większych i mniejszych elementów, na wagę może z 10 kg , to okazywało się, że najmniejsza ilością o jakiej możemy mówić, jeśli idzie o drobnicę, jest 250 kg...
W desperacji zadzwoniłem do Jurka K. mojego starego kumpla i byłego willysowca, który odpowiedział bez namysłu - Burakowska 25, możesz nie dzwonić tylko od razu bierz graty i tam jedz, ciągle robią.
Tak tez nazajutrz zrobiłem.
Jadąc przez Rondo Babka zerknąłem jednym okiem na supernowoczesne centrum handlowe Arkadia, piękne, nie ma co pomyślałem, to juz inny świat.
Zjechałem z ronda w Okopowa, w prawo przed cmentarzem w Powązkowską, pierwsza w prawo i jestem na Burakowskiej.
Po przejechaniu pięćdziesięciu metrów cos mnie zastanowiło, zwolniłem i nawet się zatrzymałem, co jest grane, gdzie ja jestem?
Z obu stron ulicy Burakowskiej patrzyły na mnie jakieś parterowe hale-rudery, jakieś walące się budyneczki, zapyziale podwórka pełne błota, upstrzone stertami dawno, a może nigdy nie wywożonych śmieci.
Pamiętam ulice Burakowską sprzed ponad trzydziestu lat.
Było to wtedy lokalne centrum usług rzemieślniczych różnego rodzaju.
Skład złomu, szlifowanie bloków, zakład hydrauliczny, spółdzielnia usług jakichś tam, jednym słowem zagłębie tak zwanych "prywaciarzy".
Faktem jest, że błoto było tam zawsze, kocie łby, połamane przez ciężarówki krawężniki,
i pełno śmiecia tez - ale to było trzydzieści lat temu.
Okazuje się, że skansen przetrwał w stanie nienaruszonym, I stoi dumnie 300 m w prostej linii od supernowoczesnego centrum Arkadia, wstydliwie odgrodzony od strony ronda i Okopowej pasem zarośli i sporych topoli.
Tylko smutny już jakiś taki, zupełnie nie pasuje do tego nowego otoczenia, mało ludzi się tam kreci, podwórka puste, plastikowe torby fruwają na wietrze, czuć kryzys w powietrzu. Odchodzący świat.
Juz zwątpiłem, że cokolwiek tam załatwię, ale jadę dalej, szukam w gąszczu reklamowych, pordzewiałych szyldów i tabliczek znajomego słowa, i nagle jest!
GALWANIZERNIA,
Idę w głąb zapyziałego podwórka, oszklone drzwi w stalowej ramie, otwarte, wchodzę i jakbym dostał obuchem w łeb.
Jak ktoś bywał w galwanizerniach w Polsce 30-40 lat temu, to wie o czym mowie. Gryząco - duszący zapach soli chromowych i kąpieli do trawienia, na podłodze klepisko, jakieś parujące wanny i kadzie, archaiczne napędzane pasem szlifierko-polerki, byłem w domu!
Starszy jegomość nachylony nad jedna z kadzi podniósl wzrok i powiedział: witam Szanownego Pana, czym mogę służyć?
Tym, którzy nie wiedza o co chodzi wyjaśniam, że tak się kiedyś witało klientów.
Pogadaliśmy 15 minut o starych czasach, fachowiec obejrzał moje graty i powiedział
- o, Harley…, tak zrobimy, ciągle to robię.
Proszę przyjść w następny piątek, będzie kosztowało 500.
Aż 500, czemu tak drogo???
Drogo? A te części co mi Pan przyniósł, to ile warte?
Panie, te części maja 70 lat, one są bezcenne...
No widzisz Pan... Pomyślałem, że trochę nie wypada Warszawiaka tak na żywca robić i chciałem zaprotestować, ale rozmyśliłem się i wyciągnąłem do niego rękę.
Uśmiechnął się do mnie i podał mi twardą spracowaną dłoń - do zobaczenia za tydzień!
No i jak tu nie mieć wiary w ludzi?
Krzysztof Więckiewicz
Warszawa, wrzesień 2010