Od zawsze jednak najważniejszymi parametrami są osiągi.
Moc oraz moment obrotowy czyli to, od czego zależy prędkość maksymalna i przyspieszenie. Rzadko dziś spotyka się na polskich drogach samochody, które pozwalają rozwijać prędkość poniżej 150 km/h, nietrudno kupić – niedrogo – auto, którym można pędzić i powyżej 200 km/h.
Tylko co z tego?
Statystyki wskazują, że takich aut jest w Polsce około 8 mln. Ich posiadacze, najczęściej ludzi rozsądni, którzy nie zamierzają stwarzać na drogach zagrożenia dla siebie i innych, nie tylko nie mają gdzie wykorzystać możliwości swego samochodu, ale nawet sprawdzić jak deklaracje producenta mają się do rzeczywistości. O tym, aby nauczyć się właściwych reakcji i panowania nad autem przy prędkościach powyżej 100 km/h nie ma co marzyć.
Po polskich drogach jeździ się trudno.
Zaplanowanie czasu przejazdu np. z Gdańska do Krakowa jest niemal niemożliwe. Jeśli nawet przyjmie się bardzo niską dla samochodu osobowego średnią prędkość na całej trasie 60 km/h, to i tak okaże się, że dojechać na czas się nie uda. W efekcie, gdzie tylko wydaje się to w miarę bezpieczne, kierowcy przekraczają dozwoloną prędkość.
Na drogach w obszarze niezabudowanym jazda z prędkością 100 km/h (a bywa i dużo większą) jest normą. W obszarze zabudowanym, zamiast przepisowej „pięćdziesiątki” gonimy siedemdziesiąt i więcej. Wszystko jest dobrze do momentu, dokąd nie zdarzy się coś niespodziewanego.
A to na drogę wyskoczy jakieś zwierzę, a to jadący przed nami zobaczył radar i nagle hamuje, inny znów kierowca wykona niesygnalizowany manewr, a to nagle okazuje się, że na drodze jest zamarznięta kałuża.
I zaczyna się polka.
Gwałtowne hamowanie czy próba ominięcia przeszkody może skończyć się źle. Manewrów takich na co dzień nie wykonujemy, a z większymi prędkościami nie jesteśmy obyci.
Doświadczeni kierowcy wraz z pierwszymi przymrozkami próbują przypomnieć sobie, jak zachowuje się auto na śliskiej nawierzchni, mniej doświadczeni, lub ci, którzy nie mają gdzie potrenować wiedzą zazwyczaj, jak należy się zachować, ale w razie konieczności najczęściej reagują niewłaściwie. Bo nie przetrenowali takich zachowań.
W nielicznych szkołach doskonalenia techniki jazdy samochodem instruktorzy pokazują jak w trudnych, niespodziewanych sytuacjach drogowych należy reagować i co robić.
To jednak nie wystarcza.
Aby opanować auto wykorzystując, nawet nie do końca, jego możliwości konieczny jest trening z prędkościami, jakich na autodromach rozwinąć nie ma gdzie. A takich miejsc w Polsce jak na lekarstwo.
Szczęśliwi mieszkańcy Wielkopolski mogą skorzystać z Toru Poznań, gdzie bezpiecznie można jeździć „ile fabryka dała”. Automobilklub Wielkopolski udostępnia kierowcom „cywilnym” możliwość takich ćwiczeń na torze.
Tor w Miedzianej Górze pod Kielcami stwarza możliwość treningu, z której korzystają mieszkańcy najbliższych okolic, ale też przyjeżdżają tam kierowcy z Krakowa.
Ale co mają zrobić pozostali?
W planach jest budowa toru wyścigowego w Gdańsku, we wstępnej fazie projektowej jest świetnie pomyślany ośrodek w Słomczynie koło Grójca, ale to perspektywa co najmniej kilku lat. Większość posiadaczy samochodów nie ma gdzie nauczyć się szybkiej i bezpiecznej jazdy.
Ćwiczymy więc, w normalnym ruchu na drogach i nielicznych autostradach, starając się poznać sztukę jazdy samochodem na podstawie wiedzy książkowej lub porad kolegów. Nierzadko utrwalamy niedobre nawyki, uczymy się „na wyczucie”, na zasadzie „wyda – nie wyda”.
Niestety na drodze, w sytuacji ekstremalnej często „nie wydaje”. I dobrze, jeśli kończy się tylko na mniej lub bardziej głębokiej modyfikacji karoserii…