Do tego artykułu sprowokowała mnie obecna dyskusja o przyszłym kształcie ulicy Świętokrzyskiej. Wpis będzie o Warszawie, więc niewarszawiacy pewnie go pominą, ale będzie też o samochodach.
Pochodzę ze Śródmieścia Warszawy. Tam się urodziłem i wychowałem, tam chodziłem do szkoły, bawiłem się biegając między czarnymi Wołgami przy Ministerstwie Rolnictwa, gapiłem się na kolejki w Składnicy Harcerskiej i zaglądałem do opuszczonej fontanny przy rogu Hożej i Marszałkowskiej. Pamiętam jak na Sadowej stał Fiat 2300 oraz jeszcze parę innych rzeczy. Spędziłem w Śródmieściu prawie 20 lat, bo nie tylko chodziłem tam do szkoły, ale też i studiowałem na UW na wydziale produkcji bezrobotnych przemądrzalców. Jednak do Śródmieścia nie jeżdżę już od wielu lat, bo… – no właśnie.
Tu się kiedyś mieszkało, dawno temu
Jak byłem mały, to centrum po prostu tętniło życiem. Było tam mega tłoczno, żeby przejść przez jezdnię na Wspólnej przy Marszałkowskiej, stało się w drugim rzędzie ludzi. Wszędzie było pełno sklepów z najróżniejszymi rzeczami, od pirackich kaset magnetofonowych przez suknie ślubne a kończąc na zwykłych spożywczakach. Co więcej, każdy handlował wszędzie czym się da. Na ulicach stały stragany z czymkolwiek, plac Konstytucji zastawiony był budami w których można było kupić chińskie żarcie albo wzmacniacz do gitary. Obecnie, kiedy już pojawię się w centrum to widzę: bank, kebaba albo lumpeks, albo po prostu pustostan. I nie widzę żadnych ludzi na ulicach oprócz emerytów, którzy mieszkają tam od kilkudziesięciu lat i nie bardzo mają się dokąd przenieść. Co więcej, mam wielu znajomych z czasów szkolnych. Oni wszyscy co do jednego wynieśli się ze Śródmieścia. A nie, przepraszam Cię Antoni. Ale z Antonim akurat nie znamy się ze szkoły.
Warszawa jest miastem ze swej natury zaprojektowanym dla samochodów. Jako miasto wzniesione od nowa po wojnie, ma charakter niezwykle rozległy, z ogromną siecią bardzo szerokich ulic, z wielkimi przestrzeniami. Rozległość terytorialna Warszawy jest niezwykła w skali krajów europejskich. W szczególności takich jak Hiszpania czy Francja, ale nawet miasta niemieckie są gęściej zabudowane, znów z wyjątkiem tych, które po wojnie trzeba było budować od nowa. W latach gdy powstawały projekty odbudowy Warszawy, automobiliści byli królami i dla nich projektowano miasto. Nikt bowiem nie podejrzewał, że samochody prywatne staną się tak powszechne, że zatkają Warszawę całkowicie. Wybudowano trzypasmowe arterie w centrum, wytyczono nawet (o zgrozo) parkingi, a nawet (o zgrozo zgrozo) zbudowano wielopoziomowy parking (AAA!) na ulicy Parkingowej (!!!!!!!). Potem polityka miejska wykonała zwrot o 180 stopni i samochody postanowiono wyrugować.
Wielki parking w centrum miasta. Horror!
To naturalne że w centrum nie zmieszczą się wszyscy. Również trudno spodziewać się, żeby można było zapewnić miejsce postojowe dla każdego pracownika, który przyjeżdża do Śródmieścia do pracy. Jeśli pan Waldek jest urzędnikiem na Poczcie Głównej, to nie musi przyjeżdżać do pracy swoim Suburbanem, bo nie będzie miał gdzie go zaparkować. To raczej oczywista rzecz. Z drugiej strony trudno spodziewać się, że ktoś, kto musi chodzić do pracy w garniturze a rano odwieźć dziecko do przedszkola, wykona tę trasę na rowerze, zwłaszcza w styczniu. W równej mierze można byłoby się spodziewać, że niepełnosprawny na wózku na widok schodów wstanie, złoży wózek, wniesie go po schodach, a następnie rozłoży wózek i pokółkuje dalej. Taki dany człowiek musi skorzystać z samochodu, który potem powinien zostawić na parkingu Park & Ride (jeśli będzie miejsce) i pojechać dalej komunikacją miejską (jeśli uda mu się wepchnąć). Oczywiście zachęceniu do korzystania z takich rozwiązań ma służyć wzrost cen biletów ZTM o 50% w ciągu 2 lat. W tej chwili bilety są tak drogie, że jeździć samochodem, zwłaszcza małym, jest O WIELE taniej, a to przecież nie koniec podwyżek pazernego bufetu. Zatem podsumowując ten akapit: porządkowanie przestrzeni dla samochodów w centrum ma sens, ale żadnym sposobem nie przekształci się ogromnej, rozległej i zaprojektowanej dla samochodów Warszawy w Kopenhagę, tak jak zmiana oprawki okularów nie poprawi wzroku.
Tu stał wspomniany Fiat 2300, zniknął w 1988 r., może trochę później
Wywalanie miejsc parkingowych ma jednak swoje dalsze, o wiele głębsze konsekwencje. Jeżeli mieszkam w centrum i potrzebuję samochodu, to raczej zdaję sobie sprawę, że za jego parkowanie będę musiał coś tam płacić. Nie chodzi tu o 30-złotowy roczny abonament, tylko o moje, zarezerwowane miejsce na parkingu. Jeśli to dobro jest niedostępne – w naturalny sposób spróbuję się przenieść. Sprzedam mieszkanie i poszukam innego, gdzie indziej, z miejscem parkingowym, może nawet w garażu podziemnym. O, więcej osób tak zrobiło? Zapytajcie ludzi zainteresowanych zakupem mieszkania, jakie dzielnice budzą ich pożądanie. Śródmieście jest gdzieś na szarym końcu. Mokotów, Ursynów, nawet prawa strona Wisły są bardziej interesujące niż Śródmieście. Wyeliminowaliśmy więc mieszkańców z pieniędzmi – zostali nam ci biedni, oni nie mają samochodów, ani kasy, więc nie utrzymają okolicznych biznesów. A spodziewanie się, że mieszkańcy prędzej pozbędą się samochodów niż zmienią mieszkanie, jest naiwne, bo niby z jakiej racji mieliby nagle obniżyć swój standard życia tylko dlatego, że polityka władz miasta jest skierowana przeciwko nim.
Ludzi niewiele, za to reklamy duże
Pojawienie się wielkich galerii handlowych i pozwolenie na ich zupełnie nieskrępowane mnożenie się spowodowało zupełną zmianę w postrzeganiu tkanki miejskiej, czego włodarze stolicy totalnie nie zauważyli. Nie wiem jak to jest możliwe, skoro są to teoretycznie ludzie mądrzejsi ode mnie, bo w końcu nami rządzą, jakby nie było. 20 lat temu, jeśli chciało się kupić eleganckie ubranie – jechało się do Śródmieścia. Teraz – do galerii. Po płyty i kasety – kiedyś do centrum, a obecnie – do iTunes Store. Do kina – kiedyś do centrum, teraz do malla. Do restauracji – kiedyś do centrum, dziś najlepsze restauracje są z daleka od centrum, np. moja ulubiona amerykańska jest gdzieś na dalekich Szczęśliwicach, ulubioną pizzerię mam przy pl. Wilsona, a ulubioną chińską na pl. Inwalidów. Jedyny powód żeby pojechać do centrum, to żeby wieczorami powłóczyć się po knajpach, ale i to zamiera, bo bilety na ZTM drogie, a piwo po 15 zł z nalewaka to średni pomysł na wieczór, zwłaszcza że między jedną knajpą a drugą można jeszcze dostać po ryju. Poza tym niewiele osób ma na to czas, a przeciętny warszawiak to nie młody, aktywny z pieniędzmi i z mnóstwem czasu, tylko zabiegany kredyciarz drżący o utratę pracy i o zdrowie dzieci. On nawet może mieć pieniądze i być skłonny je wydać, ale do wydawania pieniędzy musi mieć zapewniony komfort. Komfort ten zapewnia galeria handlowa. Jedziemy sobie samochodem. Wjeżdżamy, parkujemy. Ruchome schody wiozą nas na górę. Wszystkie sklepy są w jednym miejscu, a potem można jeszcze zjeść. Ciepło, nie pada, nie ma hałasu, nie trzeba daleko chodzić ani płacić za bilety żeby dojechać z jednego sklepu do drugiego. Miasto w miniaturce, tylko lepsze. Nic dziwnego, że dla mieszkańców różnych dzielnic, zwłaszcza młodych, słowo „centrum” oznacza tylko centrum handlowe. W ten sposób Śródmieście zostało pożarte i zniszczone przez malle, a likwidowanie miejsc parkingowych tylko przyspiesza ten proces. Nikt nie kombinuje tak: pojechałbym do centrum, ale samochodem się nie da, bo nie zaparkuję, to pojadę komunikacją miejską. Ludzie kombinują tak: nie mogę zaparkować w centrum, więc spróbuję tę sprawę załatwić gdzie indziej, tam gdzie da się zaparkować, a do centrum nie pojadę wcale. Kwestia opłat za parkowanie jest tu drugorzędna. To tak jak z ZOO na Pradze: ja bym tam pojechał i zapłacił za parking ile sobie zażyczą, nawet 10 zł, ale NIECH ON TAM JEST. Nie ma? Nie jadę.
Czasem mam wrażenie, że dla miejskich planistów samochód jest samodzielnie istniejącym, blaszanym potworem, który kręci się po mieście i patrzy, gdzie by tu zająć jeszcze trochę miejsca. Nie jadą w nim ludzie, którzy są skłonni podzielić się swoimi dochodami, żeby pomysły planistów miejskich nie umierały śmiercią naturalną. Co więcej, regularnie i w każdej publikacji przeciwstawia się kierowców (najczęściej zwanych „blachosmrodziarzami”) „normalnym” ludziom, którzy nie są kierowcami i samochodu nie mają, tak jakby kierowca był stałą, integralną częścią samochodu i jego jedynym zadaniem było niszczenie przestrzeni miejskiej. Tak jakby kierowca po wyjściu z samochodu nie wydawał swoich pieniędzy na nic innego niż benzyna, olej, rozrząd i opony, a następnie szybko wsiadał i ruszał z piskiem, szukając miejsca gdzie mógłby wygenerować trochę korka, albo potrącić pieszego na przejściu. Miałem kiedyś znajomego, który postulował, żeby miejsca parkingowe (także poza centrum) usuwać tak o, po prostu, żeby nie było samochodów. Moje tłumaczenia, że ludzie będą wtedy zastawiali jezdnię i trawniki, nie trafiały – „wtedy po prostu nie będą parkować” – twierdził ów osobnik. A gdyby ludziom zamurować kuchnie, to nie będą gotować. A gdyby zamknąć szpitale, to przestaną chorować, po prostu poumierają w domu. PROSTE.
Prestiżowe lokale na Chmielnej. Tylko panowie od pilnowania biznesu zmienili Jeepa na Q7.
Betonowy deptak z superdrogimi sklepami, do którego ludzie jeżdżący samochodami nie mają jak dojechać okazał się kiepskim pomysłem. Pasaż Wiecha nie żyje. Chmielna to trup. Traffic umiera. Oczywiście w tym momencie zwolennicy dalszego wywalania samochodów z centrum mają prostą ripostę: a Krakowskie Przedmieście? Zobaczcie! Wywaliliśmy samochody i żyje dalej! Tak, moje malutkie lewaczki – bo tam jest Uniwersytet Warszawski, a na Starówce są turyści. Gdyby go/ich nie było, to byłaby ulica mniej ruchliwa niż np. Mlądzka. Bez obliczeń powiem, że studenci generują 90% ruchu w tej okolicy. Ale studenci ewentualnie są w stanie utrzymać bar mleczny, księgarnię i punkt ksero, a turyści – restaurację z kaczką i sklep z pamiątkami.
Tłumy na zrewitalizowanym pasażu Wiecha
W centrum pozostał więc ruch tranzytowy (co najwyżej bułka, bilet, guma do żucia i szlugi), studenci (nie mają kasy) i emeryci (nie mają kasy) oraz ewentualnie pracownicy tamtejszych biur, którzy w godzinach pracy zainteresowani są co najwyżej kebabem. Nie ma już nawet sklepów spożywczych. I w tym wszystkim triumfalnie ogłasza się, jaka piękna i wspaniała będzie ulica Świętokrzyska po rewitalizacji. Jaka piękna, szeroka, świetlista i… pusta. Bo pustość jest stanem pożądanym dla miasta. Pusto, przestronnie, wielkie skwery, śpiewają ptaszki, nie ma samochodów i nie ma ludzi, ewentualnie chyba że na rowerach. Jak w Pyongyang. Brakuje tylko portretów wiecznego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pustość sprawia, że miasto jest prestiżowe i pięknie wygląda zza przyciemnianych okien limuzyny, którą HGW jest wożona do pracy po buspasie. Pani prezydent chce przecież patrzeć na coś ładnego, a nie stać w korku i gapić się na tłoczących się jak mrówki ludzi. Jak centrum żyło, to tak naprawdę było dość ohydne, ale jakież emocjonujące było przeciskanie się między straganami ze sznurowadłami a zaparkowanymi wszędzie samochodami, żeby stanąć w kolejce po chińską zupkę. No ale to nie wyglądało, więc buduje się nowe i piękne centrum, z mnóstwem pustej i zasłupkowanej przestrzeni, oczywiście bez samochodów. A że samochodami jeżdżą ludzie, więc i dla ludzi miejsca nie przewidziano. No ale HGW będzie mogła ponapawać się, jak miasto zostało zrewitalizowane. Jedzie sobie limuzyną i patrzy i myśli sobie „kuhcze, bez tych pahkingów Wahszawa wygląda supeh”.
Nie mam pomysłu jak pogodzić sprzeczne interesy „za dużo samochodów w mieście” i „chcę parkować wszędzie za darmo pod samymi drzwiami”. To oczywiście niemożliwe. Ale gdyby ktoś mnie pytał, to uważam, że trzeba było nie dopuścić do budowy takiej liczby galerii handlowych wszędzie, albo nawalać je w Centrum. Jedną na miejscu po pawilonach na Świętokrzyskiej. Drugą na placu Defilad. Trzecią na tyłach pasażu Wiecha, gdzie stoją jakieś ohydne rudery. A wszystkie z zajebistymi podziemnymi parkingami, bezpłatnymi dla tych którzy dokonują tam zakupów. Fajnie, są Złote Tarasy, jest Galeria Centrum i to (pomijając ohydę ZT) jakiś jedyny pozytywny punkt.
Tak naprawdę to nie samochody są problemem, tylko ludzie. Bez ludzi wszystko wygląda ładniej, nikt nie śmieci, nie wydziera się, nie przepycha, nie cuchnie. Miasto bez ludzi to przyszłość.
Niech Wam rdza świeci.
Artykuł pochodzi z serwisu
Złomnik (dziękujemy!)
http://www.zlomnik.pl
Zdjęcia: Google Street.