Derby Stolicy były spotkaniem niezwykle prestiżowym i niezwykłym. Zawodnicy obu zespołów znają się przecież doskonale, przez co wydawało się, że ten mecz rozstrzygnie się dopiero w ostatnich minutach. Kto jednak pojawił się na spotkaniu w mokotowskiej hali Warszawianki był świadkiem widowiska stojącego na wysokim poziomie.
Początek meczu należał do zawodników bielańskiej uczelni. Pierwszy gol dla AZS AWF padł z rzutu karnego w drugiej minucie spotkania. Trzy minuty później goście prowadzili już trzema bramkami. Dopiero wówczas bramkę AWF-u odczarował Łukasz Lisicki. Po pierwszych dziesięciu minutach Politechnika przegrywała trzema golami. Szansę na zmniejszenie dystansu po faulu na Tomaszu Buleju z rzutu karnego miał Mateusz Wiak. Jednak nie udało mu się pokonać golkipera AWF-u. Po niespełna minucie sędziowie dyktują kolejnego karnego dla „Inżynierów”. Tym razem do piłki podszedł Łukasz Kolczyński i swojej próby nie zmarnował. W 13. minucie na 120. sekund Politechnikę osłabił Bulej, a dwie minuty później w jego ślady poszedł Wiak. Podczas gry w osłabieniu AZS PW stracił cztery gole, zdobywając tylko jednego. Gdy tylko Politechnika powróciła do pełnego składu na ławce kar na dwie minuty usiał zawodnik AWF-u Michał Reszka. Przyznanego po faulu Reszki karnego „Inżynierowie” jednak nie wykorzystali. W 20. minucie po dwóch szybkich akcjach Politechnika dogoniła gości z Bielan na dwie bramki i przegrywała 7:9. W 25. minucie po raz pierwszy zabrzmiały w hali przy Piaseczyńskiej 71 bębny Klubu Kibica AZS PW, który wykorzystując przerwę w rozgrywkach siatkarzy pojawił się na meczu szczypiornistów. Doping wyraźnie podziałał na podopiecznych trenera Robaka i Piwowarskiego, którzy za sprawą bramki Mateusza Zasikowskiego doprowadzili do remisu 11:11. Ostatnie pięć minut pierwszej połowy to wręcz koncertowa gra gospodarzy – trzy bramki rzucił Mateusz Szmulik, a po jednej Andrzej Korus i Arkadiusz Prokop. Na przerwę zawodnicy AZS PW schodzili przy prowadzeniu 17:11.
Drugą odsłonę ponownie lepiej zaczęli podopieczni Marcina Smolarczyka, którzy rzucili cztery gole pod rząd. Niemoc rzutową Politechniki przełamał dopiero w 37. minucie przy stanie 17:15 Zasikowski. W tym momencie inicjatywę w meczu przejęli Inżynierowie, a celnymi rzutami akcje kończyli Szmulik i Tomasz Kasprzak, wyprowadzając AZS PW na dziesięciobramkową przewagę 25:15. Do końca meczu pozostawało wtedy niewiele ponad 14 minut i po grze Politechniki było widać, że tym razem nie da sobie wydrzeć z rąk zwycięstwa. Gospodarze potrafili skonstruować zarówno skuteczną akcję z ataku pozycyjnego, jak i celnie wykończyć szybką kontrę po stratach piłki przez zawodników AWF-u. Obrońcy AZS AWF mogli tylko wodzić wzrokiem za Szmulikiem, który nie pozostawiał szans golkiperom przyjezdnego zespołu. W ostatnich dziesięciu minutach z dobrej strony w barwach AWF-u pokazał się jedynie Krzysztof Tylutki, który rzucił trzy bramki. Dokładnie tyle samo goli, z tym, że w niecałe trzy minuty zdobył dla Politechniki Paweł Kwiatkowski. Były to bramki numer 30, 31 i 32. W 59. minucie z boiska na dwie minuty, po brutalnym faulu na Prokopie, usunięty został Zadrożny. Jednak AWF kończył ten mecz w podwójnym osłabieniu, bo w ostatnich sekundach dwuminutową karą ukarany został Suliński. Ostatniego gola w meczu zdobył Tylutki, ustalając wynik spotkania na 32:22 dla Politechniki.
AZS PW w tym meczu udowodnił, że nadal liczy się w ligowej stawce i Ci, którzy nie widzieli już warszawian w barażach o Ekstraligę będą musieli zrewidować swoje poglądy. „Inżynierowie” zaprezentowali grę miłą dla oka i zdecydowanie bardziej efektywną niż miało to miejsce w poprzednich kolejkach, rozegranych w tym roku na Mokotowie.
Teraz szczypiornistów Politechniki czeka mecz wyjazdowy w Zielonej Górze. Do Warszawy „Inżynierowie” wracają 19-stego marca, gdy podejmą KPR Ostrovię Ostrów Wielkopolski.