Spotkanie zaplanowano pierwotnie na godz 17, ale z powodu znów przechodzącej nad stolicą burzą, zostało ono opóźnione o dobre kilkanaście minut. Warunki atmosferyczne nie były sprzymierzeńcem zawodników z Radarowej. Grząska murawa była pomocna napastnikom. Strzały z dystansu w takich okolicznościach gdy piłka jest śliska, potrafią być zabójcze. Udowodnili to goście, zdobywając bardzo ładną bramkę z rzutu wolnego.
Do piłki ustawionej na 30 metrze po ostrym faulu jednego z obrońców Okęcia podszedł wychowanek Polonii, syn świętującego z „Czarnymi Koszulami” w latach 2000-2001 mistrzostwo, Puchar Ligi, Superpuchar oraz Puchar Polski, Igora Gołaszewskiego, Bartłomiej. Uderzenie jakim popisał się młodziutki napastnik gości zwykło nazywać się stadionami świata.
Orzeł objął prowadzenie już na samym początku. Wcześniej zespół z Baniochy miał jeszcze dwie okazje do zdobycia gola i znacząco przeważał. Okęcie starało się przeciwstawiać, ale momentami mozolnie mu to wychodziło. Popełniało proste błędy. Jego grze towarzyszył chaos, ze sporą ilością niedokładnych podań bez problemów przechwytywanych przez rywali. Nie tylko pod polem bramkowym Orła, ale już nawet na własnej połowie. Zdarzały im się także bardzo ostre wejścia w atakujących gości, a ich jęki było doskonale słychać na trybunach.
Po utracie gola gospodarze jeszcze przez moment tkwili w amoku, ale z czasem ich gra wyglądała co raz lepiej. Przełom nastąpił po rzucie karnym, który dał remis „Biało – Niebieskim”. Pewnym egzekutorem okazał się niezawodny, powracający z wypożyczenia do KP Piaseczno, Aleksander Eibl. Także i on dał prowadzenie, a ostatecznie wygraną swoim kolegom. Równie efektownie co Bartłomiej Gołaszewski kopnął piłkę po wolnym z dalszej odległości. Olek na co dzień występują w pierwszej drużynie grającej w IV lidze, czyli dwie klasy rozgrywkowe wyżej. Podczas letnich sparingów był wyróżniającym się zawodnikiem oraz jednym z lepszych snajperów.
Chwila przed rzutem karnym dla Okęcia
zdj. własne
Miało to miejsce już po zmianie stron. W drugiej połowie obie jedenastki zamieniły się rolami. Orzeł się bronił, a Okęcie atakowało. Nie oznacza to jednak, że „Orły” wybijały tylko rozpaczliwie piłki na oślep. Mimo niekorzystnego rezultatu, stworzyli sobie kilka dobrych okazji, w tym dwie sytuacje sam na sam. Zresztą jak i w pierwszych czterdziestu pięciu minutach. Zawiodła jednak skuteczność. Goście mogą pluć sobie w brodę, że nie potrafiły wykorzystać okazji tuż przed końcem zawodów, która dałaby im remis.