Naprzeciwko budynku szpitala klinicznego stoi murek, który ucierpiał wskutek czy to aktu wandalizmu czy upływu czasu. Utworzyła się w nim nieestetyczna dziura, która została załatana... klockami Lego.
Wypełnianie ubytków w budynkach za pomocą kolorowych klocków nosi nazwę „dispatchwork” i postrzegane jest jako pewna forma sztuki ulicznej (street-artu). Pomysł narodził się w głowie Jana Vormanna – niemieckiego absolwenta Akademii Sztuk Pięknych. Postanowił on ozdabiać stare, zniszczone budynki poprzez wypełnianie powstałych w nich szczelin, szpar i dziur oryginalnym materiałem jakim są małe, kolorowe cegiełki w postaci klocków Lego. Jego pomysł zyskał dużą sympatię wśród mieszkańców Berlina, którzy z chęcią dołączali się do układania klocków wraz z artystą. Nie tylko dzieci, ale i dorośli dostrzegli w pracy Vormanna coś, co pozytywnie oddziałuje na miasto i jego wygląd.
Naprawianie murów klockami przywędrowało również do Warszawy. Wątpię, żeby murkiem przy ul. Rozbrat zajmował się sam Vormann (mimo iż jego prace znajdują się w różnych zakątkach świata: w Szwajcarii, Tuluzie, Nowym Jorku, Tel Awiwie, Barcelonie...), jednak ktoś bardzo umiejętnie skopiował jego pomysł. Nie jest to nic negatywnego – autor pomysłu wielokrotnie podkreślał, iż chciałby, żeby jego działalność zostawała przejmowana i roznoszona po różnych miastach świata.
Odnawiane w taki sposób ściany, mury i inne budowle zyskują kolor, życie, a przede wszystkim uśmiech. Niezależnie od tego czy nazwie się to sztuką, czy po prostu oryginalnym działaniem, pomysł jest ciekawy. Co o „dispatchworkowaniu” Warszawy myślą jej mieszkańcy? Tego nie wiem, ale z pewnością wielu osobom nasuwa się pytanie „Czy da się tak odnowić polskie drogi?”.