Muzeum mieści się w ogromnem przedwojennem jeszcze pałacu.
Jak podaje legienda, czyli lypne podanie ludowe, dawno, dawno temu miasto Kraków nawiedził smok wawelski. Okrutna ta bestia prześladowała krakusów, aż pewnego dnia nażarła się nieświeżej baraniny. Zamiast jak każdy człowiek popić to sztamajzą czystej wyborowej, pożałowała parę groszy (troszkie już była krakowska przecież…) i napiła się wody z Wisły, mimo że sanepid odradzał.
Na wskutek wobec tego smok dostał skrętu kiszek i zdechł, a jego wypchane truchło możem podziwiać właśnie w muzeum gołologicznym.
Dino.
Fot. www.warszawa.pl
O czem nas poucza ta legienda? Poucza nas mianowicie o tem, że każde pieczyste należy spożywać dobrze podkropione, zwłaszcza jeżeli podjeżdża siarką.
Dino.
Fot. www.warszawa.pl
Po obejrzeniu smoka nasze oko kieruje się na mamuta, czyli starożytnego słonia. W muzeum stoi sam szkielet, gdyż ponieważ mięsko oskubało wojsko gienerała Jaruzelskiego lat temu trzydzieści. Otóż tak się złożyło, że na wskutek przejściowych trudności w budowaniu nowego wspaniałego świata w sklepach mięsnych stolycy zabraklo wszelakich wędlin, łącznie z warsiawskiem kawiorem, czyli kaszanką. A że zbliżało się majowe Święto Pracy i coś trzeba było rzucić na rynek, generał kazał mamuta pokroić i udostępnić ludności w charakterze salczesonu. Jak wspomina pewien mój znajomek salceson z mamuta był dobry, tylko, że po konsumpcji człowiek robił się jakiś taki dziki.
Szkielet mamuta w Państwowym Instytucie Geologicznym
Fot. Muzeum Geologiczne
Po obejrzeniu mamuta uwagę naszą zwracają gablotki, w nich poupychane kamienie wygrzebane na stołecznych budowach.
Jest tego od cholery i trochę, bo jak wiadomo budownictwo w stolicy zawsze było niemożebnie rozwinięte.
Mojem zdaniem szkoda, że te kamienie tak leżą, lepiej by było z nich wystrugać maleńkie kolumny Zygmunta, Syrenki, Pałace Kultury i temuż podobnież, w celu ich opylenia szanownym gościom z prowincji jako miłe sercu pamiątki.
Ogólnie więc trzeba powiedzieć, że Muzeum Gołologiczne spełnia bardzo pożyteczną rolę na niwie oświaty, wychowania i rozrywki umysłowej. Dlatego też niewątpliwie przy najbliższej okazji wychylę z szwagroszczakiem staropolskie wiwat ku czci personelu muzeum oraz wszystkich eksponatów, a zwłaszcza wypchanego smoka.
Źródełkiem powyższej opowieści jest:
http://mowazgrochowa.blogspot.com
24 września 2012
Od Redaktora:
To nie prawda, że szewc bez butów chodzi. Wiem co piszę, bo po Rodzinie szewce byli i niezłe skoki winszowali sobie i przyległościom. Ale w tem wypadku szewc, jako były pracownik, z szaconkiem, tej Państwowej Instytucji Gełologicznej, fotografii objedzonego mamuta nie zakitrał. No to po starej znajomości się podłączył do obrazka fotograficznego mamuciej konstrukcji ze sajta Muzeum Gełologicznego.
Co by nie mówić, to jak mawiał niejakien Łyżwa, znany rozlegle w tej naszej szanownej warszawskiej Instytucji Gełologicznej, krwawicą swą podatnicy już za to zabecelowali.
Jednak historycznie rzecz ogarniając (nawijamy o tej historii z pierwszej dyszki aktualnego milenium) to szanowna Instytucja Gełologiczna zafundowała sobie mamuta na zewnętrzu.
Stało się to za sprawą Krzysztofa Kuchnio, według projektu rzeźbiarki Marty Szubert, w którym również mieszał Karol Sabath, oraz małolatów z warszawskiego Technikum Geologicznego i pod czujnym okiem dr Włodzimierza Mizerskiego. Szczegóły w historycznej części serwisu
Od maja 2006 roku mamut zwany Filutem filował na warszawiaków zza płota szanownej Instytucji Gełologicznej.
I bardzo szkoda, że któregoś dnia, niedookreślonego, udał się Filut na emigrację wewnętrzną.
A publika warszawska już zaczęła go lubić i kojarzyć ze szacowną Instytucją Gełologiczną
A jak wyglądał, poniżej.
Mamut Filut
w Państwowym Instytucie Geologicznym
Fot. www.warszawa.pl w 2006 roku