Bezpieczeństwo
2010.01.31 g. 22:23
Chłam nie sztuka
W obronie dobrego smaku i Baranka Bożego.
Rozmowa z Pawłem Kostowskim, który nie chce być anonimowym Pawłem K.
- „wandal”
- "moherowy kretyn"
- "katol"
- "baran"
- "fanatyk"
- "człowiek z jajami"
- "szajbus"
- "artysta"
- "dewot"
- "klecha"
- "obrońca dobrego smaku i Baranka Bożego"
- ....
Takie określenia można o nim znaleźć w Internecie.
Rozmawiamy z Pawłem Kostowskim, który nie chce być anonimowym Pawłem K.
Choć Paweł jest młodym człowiekiem, ma poważny wyraz twarzy.
Im dłużej trwa nasza rozmowa tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie jest zbuntowanym grafficiarzem, lecz mężczyzną z ukształtowanymi poglądami na świat.
- Co złego jest „Barankach Bożych”?
Po pierwsze tytuł nawiązuje do określenia „Agnus Dei”, czyli Baranek Boży. Jest to określenie Jezusa Chrystusa. Od kiedy liturgia upowszechniła się w językach ojczystych w każdym kościele, mówią: "Oto Baranek Boży", "Baranku, który gładzisz grzechy świata", etc. Nawet bez tego osoba wykształcona, po szkole katolickiej (pani Julia ukończyła katolicką szkołę), nie mogłaby nie dostrzec związku z wiarą jako taką.
Po drugie owieczki przedstawione na obrazie to lalki dla zoofitów. Identyczne akcesoria są sprzedawane np. w serwisie Allegro
Takie połączenie daje bluźnierczy efekt.
Podobna stylistyka dominuje w innych pracach pani Curyło. Możemy zobaczyć na nich np. wizerunek św. Antoniego Padewskiego w otoczeniu asortymentu z sexshopu.
(Zobacz prace Julii Curyło na stronie www)
- To obraża Pana uczucia religijne?
Ja nie mam uczuć religijnych. Natomiast, w tym przypadku, obrażona została osoba Jezusa Chrystusa. I dobry smak.
- Skąd dowiedział się pan o pracy pani Curyło?
O „Barankach Bożych” pisała choćby Gazeta Wyborcza w swoim serwisie gazeta.pl
Myślę, że tacy ludzie jak dziennikarze GW promowali tę pracę przez swoją niechęć do Kościoła Katolickiego.
Pierwsze informacje o obecności akcesoriów zoofilskich na obrazie pojawiły się w serwisie Alert24. Dyskusję o pracy podjęło Stowarzyszenie Twoja Sprawa, znane choćby z zakończonych sukcesem protestów przeciwko pokazywaniu pism pornograficznych w kioskach Ruchu.
- Uważa pan, że ma prawo do oceniania sztuki?
Ta prezentacja jest wyjściem ze sztuką do zwykłych ludzi (wg założeń rady konkursu) a ja jestem właśnie takim zwykłym człowiekiem.
Tydzień wcześniej (przed dniem napisania na pracy „Chłam nie sztuka”) byłem na stacji Marymont by dokładnie obejrzeć tę pracę i zrobić zdjęcia.
Uważam, że każda decyzja dopuszczająca tego typu prace powoduje niszczenie dobrego smaku i pewnej wrażliwości estetycznej w społeczeństwie. Ostatnio możemy obserwować dużo takich przykładów w Warszawie.
- Czy nie myślał pan o innych, mniej radykalnych krokach?
Oczywiście tak!
Napisałem w tej sprawie list z własnym komentarzem i pytaniami do zarządu spółki Metro Warszawskie z powiadomieniem Prezydenta Warszawy.
Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Ani od Metra ani z Urzędu Miasta.
Trzykrotnie dzwoniłem do rzecznika Metra by dowiedzieć się czy mają zamiar coś w tej sprawie zrobić. Usłyszałem, ze to nie ich sprawa, mimo tego, ze przedstawiciel Metra zasiadał w radzie programowej konkursu wyłaniającego pracę, która miała się pojawić w przestrzeni publicznej. Odpowiadał za sprawy bezpieczeństwa.
Jednak, mimo, że „to nie jest sprawa Metra” firma nie odcina się od projektu „Sztuka w przestrzeni publicznej”
Wysłałem również list do pani Julii Curyło z pytaniem czy pochodzenie owieczek jest jej znane, czy może przypadkowo akurat takie owieczki znalazły się na obrazie. Nie dostałem odpowiedzi na maila, jednak w oficjalnym liście pani Curyło napisała, że takich owieczek użyła celowo.
- Po tych nieudanych próbach zainteresowania sprawą urzędników zdecydował się pan na bardziej radykalne kroki?
Uznałem, ze tak trzeba wyrazić protest. To było działanie nieszablonowe.
Po moim akcie protestu dziennikarze musieli w tytule, w leadzie wiadomości, w tekstach napisać: „CHŁAM, nie sztuka”.
Prosty komunikat. Musiało to zwrócić uwagę czytelników.
Na forach dyskusyjnych i w prywatnych rozmowach ludzie sprzeciwiają się takim pracom, prezentacjom, instalacjom etc.
Jednak boją się cokolwiek robić by nie zostać określonymi jako ciemnogród. Chciałem przełamać ten strach.
- Wróćmy do soboty 23 stycznia 2010.
Na stację Marymont przyjechałem około godziny 7 rano.
Sprawdziłem czy są w pobliżu policjanci. Gdyby byli, odczekałbym.
Wiedziałem, ze peron jest monitorowany kamerami ochrony Metra.
Wyjąłem z plecaka puszkę sprayu i namalowałem napis.
Następnie zacząłem go poprawiać jeszcze raz.
Pojawiła się pani z ochrony Metra i krzyknęła w moją stronę „stój!”.
Zaczekałem i nie próbowałem uciekać.
Nie maskowałem się, byłem tam z odkrytą twarzą.
Do pani z ochrony dołączył pan.
W milczeniu oczekiwaliśmy na policję, którą ochrona wezwała przez swój radiotelefon.
Niezręczną ciszę przerwał pan z ochrony:
„No i po barankach.” – powiedział.
Potem dodał: „Mnie się to też nie podobało. Jednak wybrał pan złą metodę na protest”
Po kilku minutach pojawili się policjanci.
Na początku traktowali mnie jak grafficiarza:
„No co, nudzi się panu? Nie ma pan co robić?”
Robili zdjęcia telefonami komórkowymi.
Na moją prośbę zapisali w notesach, że jest to forma protestu przeciwko prezentowaniu w przestrzeni publicznej akcesoriów seksualnych dla zoofitów i nazywaniu tego sztuką.
Nie wiedzieli wcześniej, co znajduje się na wydruku, więc moje słowa ich zdziwiły. Zaczęliśmy normalnie rozmawiać.
Z policjantami pojechałem na posterunek na stację Metro Centrum.
W pokoju przesłuchań napisałem oświadczenie wyjaśniające, z jakiego powodu popełniłem ten czyn.
Policja zatrzymała mój spray, którego użyłem na stacji Marymont.
Poczekalnia w komisariacie policji Metro Centrum
- Wiedział pan jaki kupić spray?
Nie kupowałem go specjalnie do tej akcji. Sprayów używam do tworzenia obrazów na papierze.
- OK. i co dalej?
Po spisaniu protokołów i dokonaniu formalności zostałem zwolniony z posterunku.
- Czy myślał pan, że uda się ujść bez zatrzymania?
Nie.
Wiedziałem, że zostanę zatrzymany
Jakiś czas temu zginęły mi dokumenty. W związku z tym nie mam dowodu osobistego. Specjalnie tego dnia zabrałem ze sobą paszport, żebym mógł się wylegitymować dokumentem w takiej sytuacji.
- Oglądał pan ten bilboard przed tryśnięciem swojego napisu. Czy obserwował pan reakcje przechodniów, pasażerów Metra, na jego widok?
Tak, zwracałem na to uwagę. Kiedy byłem na Marymoncie tydzień wcześniej pewna para zatrzymała się przed obrazem, i można było zauważyć zdziwienie i szok, kiedy pokazywali sobie wyróżniające się „owieczki”.
Po zwolnieniu z posterunku policji byłem tam ponownie.
Zaobserwowałem, ze młodzi ludzie robili sobie zdjęcia przy napisie (niczym pamiątkę z Warszawy) a jeden z nich nawet udawał, że używa owieczkę…
Świadczy to o tym, że doskonale rozumieli do czego te owieczki służą i o co w tym chodzi.
- Czy jest, a może był jakiś ciąg dalszy, po sobocie?
W niedzielę zobaczyłem reportaż na stronach internetowych TVN-u.
Dowiedziałem się z niego, że „wandal, który zniszczył mural na stacji Metro Marymont został przyłapany na gorącym uczynku” oraz, że kurator wystawy – pani Jowita Kiepas-Szaniawska – następnego dnia podejmie decyzję, czy skierować sprawę do sądu.
W poniedziałek 25 stycznia, zadzwoniłem więc do pani Jowity. Dowiedziałem się, że zamierza obciążyć mnie kosztami zasłonięcia bilboardu i usunięcia napisu. Proponowałem, by zmienić obraz na inny, wyróżniony w konkursie. Nic to nie dało.
Pani Jowita stwierdziła, że źle wyraziłem swój protest. Nie podobało się jej też to, co o sprawie napisało Życie Warszawy.
- Czy uważa pan, że pański protest jest jakimś wyjątkowym?
Nie.
Na przykład Rafał Betlejewski bez zgody właścicieli napisał na kamienicy przy ul. Waliców „TĘSKNIĘ ZA TOBĄ, ŻYDZIE". Autor mówi, że chciałby tą akcją wyrazić tęsknotę za Żydami polskim.
Gazeta Wyborcza napisała:
„artysta Rafał Betlejewski zaczyna właśnie akcję „Tęsknię za tobą, Żydzie!"
Wynika z tego, że taki sposób wyrażania się w przestrzeni publicznej wykorzystują inni ludzie.
Nie wiem, dlaczego pan Betlejewski jest „happenerem” i „performerem” a ja – „wandalem”.
- Pani Julia Curyło twierdzi, że jest osobą wierzącą.
W Zachęcie, znanej z instalacji przedstawiającej papieża przygniecionego meteorytem, do końca listopada 2009 mogliśmy oglądać wystawę „Siusiu w torcik".
W ramach wystawy prezentowany był homoseksualny film pornograficzny „Chłopcy fantomowcy" bez żadnej cenzury.
Kurator wystawy - Karol Radziszewski - to homoseksualista. Też podaje się za praktykującego i wierzącego katolika.
Rozumie Pan, że w związku z tym, podchodzę do zapewnień pani Julii z dystansem. Wierzę w jej zapewnienia, że nie chce, aby jej sztuka była odbierana jako antykatolicka. Takie zapewnienia jednak niczego nie zmieniają. Jej twórczość w obecnej formie to bluźnierstwo. Myślę, że odpowiedzialność za to w dużej mierze ponosi jej środowisko. Winna jest „formacja”, którą ta dziewczyna przeszła na ASP.
Wolałbym, żeby tej sprawy nie było. Wolałbym, żeby wykorzystywała swój talent i umiejętności na chwałę Bożą.
- Na zakończenie naszej rozmowy … co pan powie?
Może odniosę się do komentarzy w tej sprawie. W Internecie można przeczytać dużo nieprzyjemnych rzeczy na mój temat. Atmosferę, która towarzyszy całej sprawie dobrze oddają te określenia, które Pan przytoczył na początku. Nie ma sensu na każde z nich odpowiadać. Niech ten wywiad będzie odpowiedzią.
Natomiast warto odpowiedzieć na to, co pisze się o pani Julii. Moi stronnicy też nie są bez winy. Krzysztof Bosak napisał na swoim blogu: "Nie przeszkadzałoby mi gdyby Curyło przeprowadziła się na stałe do sexshopu”. Podobnych komentarzy pojawia się więcej. Te słowa świadczą tylko o jego chamstwie. Stanowczo sprzeciwiam się takim określeniom.
Wszystkim obrońcom wiary, którzy nagle pojawili się za moimi plecami przypomnę: „Błogosławcie, a nie złorzeczcie”.
Pani Julia potrzebuje teraz modlitwy.
Ja też.
I o to proszę.
- Dziękuję za spotkanie i rozmowę.
-