Tym razem zapraszamy do obejrzenia „Do piachu” według Tadeusza Różewicza, w reżyserii Janusza Opryńskiego i Witolda Mazurkiewicza.
Spektakl jeszcze długo po premierze wzbudzał w widzach i krytykach bardzo silne emocje. Adaptacja utworu, przez wielu krytyków uznawanego za jeden z trzech najważniejszych polskich dramatów, zdaje się być wyborem idealnym. W jednej z recenzji, która ukazała się po polskiej premierze w 2003 roku, mogliśmy przeczytać:
Spektakl warto obejrzeć również ze względu na fakt, że właśnie „Do piachu”, jako jeden z kilku zaledwie spektakli, będzie reprezentował nasz kraj na tegorocznym, prestiżowym Międzynarodowym Festiwalu w Edynburgu.
W czasie spektaklu, wyświetlane będą napisy w języku angielskim.
"Do piachu"- spektakl:
Sztukę „Do piachu” rozumiemy jako swoisty raport z lasu, z czasu apokalipsy, z czasu „kiedy Bóg człowieka opuścił”. Raport niezwykle współczesny, tak więc na daleki plan zeszły sprawy Armii Krajowej, lub prawie w naszej realizacji nie istnieją. Swoiście pojmowaliśmy przestrzeń tego dramatu, a co za tym idzie przestrzeń teatru. W czasie Apokalipsy wszystko ulega odwróceniu, zamazaniu, dawne przestrzenie oddzielone tym co sakralne i tym co sprofanowane, tu zlewają się w jedną. I jak mówi Komendant: śpimy razem, jemy razem, sramy razem, pijemy razem i razem zabijamy.
Rozgrywamy dramat na ruchomej lawecie – platformie. Aktorzy noszą na plecach las – ciężkie bale świerkowe. Po środku stoi oś świata, która ciągle ginie lub przykryta jest półtusza świńską.
To wszystko opatrzyliśmy poetyckim komentarzem, idąc zresztą za intencją poety: „Pieśnią o życiu i śmierci korneta Krzysztofa Rilke”
Tę realizację dramatu „Do piachu” pojmujemy również jako swoistego rodzaju trzecią część tryptyku. Jest chyba jakaś tragiczna kontynuacja: od Józia z Ferdydurke, poprzez młodego Törlessa do wiejskiego głupka Walusia. To jakaś bolesna opowieść o kawałku naszej dwudziestowiecznej historii.
Janusz Opryński
Witold Mazurkiewicz
Teatr Provisorium i Kompania Teatr
Do piachu
wg Tadeusza Różewicza
reżyseria -
muzyka
konsultacja scenograficzna
światło i dźwięk
występują
premiera 14 grudnia 2003, Centrum Kultury w Lublinie
Recenzje
Do Piachu
Spektakl „Do piachu” Teatru Provisorium i Kompania Teatr wg Tadeusza Różewicza, to znaczący głos na temat człowieka uwikłanego w inferno zbrojnych konfliktów.
Dwa zespoły z Centrum Kultury wypracowały swój odrębny teatralny język, tak świetnie rozwinięty w „Ferdydurke” wg Gombrowicza i kontynuowany w „Scenach z życia Mittelerupy” wg Musila. „Do piachu” to pierwszy dramat, po który sięgnęły i czyniąc to, w celu zamknięcia tryptyku, nie mogły dokonać lepszego wyboru. Sztuka opowiada o życiu w zamkniętym kręgu, w leśnych, urągających potrzebom człowieka warunkach, pod presją wroga i wielkiej niewiadomej, a tragiczny przypadek Walusia oskarżonego o gwałt podczas rabunkowego wypadu do wioski wszystko to intensyfikuje. Strach zawarty w okrzykach „K... mać” partyzantów zbłąkanych we wspaniale zarysowanym światłami lesie zda się być dotykalny. Czujemy niemal smród potu ze stóp żółnierzy układających się do snu. Przygniata nas ciężar dźwiganych przez nich sosen i kilogramy złupionej świńskiej półtuszy. Tak też, bez cienia umowności grają wchodzący całkowicie we wnętrze postaci aktorzy. Jacek Brzeziński, Witold Mazurkiewicz, Jarosław Tomica, Michał Zgiet (część aktorów wypełnia też inne role) zawłaszczają nasze umysły i emocje.
Jednak nie werystycznie przedstawione elementy układające się w piekło partyzanckiego świata stanowią o sukcesie lubelskiego „Do piachu” w reżyserii Witolda Mazurkiewicza i Janusza Opryńskiego. Jego siłą największą jest, że każdy szczegół, każdą scenę artyści Provisorium i Kompanii Teatr windują na wyższe piętra znaczeń, odrywając je od oddziału AK i odnosząc do partyzanckiego universum, do konfliktów całego świata, a przy tym konkretyzują ideowe przeczucia zawarte w dwóch poprzednich częściach teatralnego tryptyku. Uniwersalizuje sztukę komentarz z Rilkego, z jego „Pieśni o życiu i śmierci korneta Krzysztofa Rilke”, nieprzypadkowy, bo Różewicz dopełnia „Do piachu” podtytułem „Pieśń o miłości i śmierci strzelca Walusia”. Burdon liry korbowej i śpiew Borysa Sommerschafta otwiera spektakl, powraca w jego trakcie i rondem zamyka czyniąc z przedstawienia traktat moralny. Przetaczany przez scenę wóz, mógłby być wozem matki Courage z dramatu Brechta i z każdej wojny na naszym globie. A martwy Waluś na kolanach Komendanta z finału, to partyzancka Pieta, chrześcijański symbol bólu.
(Andrzej Molik, Kurier Lubelski, 16.12.2003 r.)
Kto ci da twarz
Lubelska inscenizacja dramatu "Do piachu" Tadeusza Różewicza ukazuje, że budujemy dla siebie świat pokoju na zapomnianym fundamencie zła. To znakomity, przejmujący spektakl. I wcale nie przynosi katharsis.
Zabrać się za "Do piachu", to jak włożyć kij w mrowisko polskich mitów. Opowieść o oddziale partyzanckim, gdzie mężczyźni walczą o wolność i niepodległość, wdziewając najprzeróżniejsze mundury, potrafią zachowywać się niczym zwierzęta - jest przecież demitologizacją polskiego heroizmu, nieodłącznego składnika naszych najnowszych dziejów. "Do piachu" wystawiono dwa razy (w tym raz w Teatrze TVP), zawsze przy groźnym buczeniu środowisk, dla których sztuka była targaniem świętości.
Lubelska inscenizacja sławnego dramatu Tadeusza Różewicza, odbieranego jako jednej z najbardziej kontrowersyjnych polskich sztuk, jest nieco odmienna od wersji literalnej i wskazówek autora w didaskaliach.
Na bok odłożono m.in. te fragmenty tekstu, które wikłają widza w spory wokół "podziemia" AK i NSZ. Co zostało? Oglądamy przede wszystkim to, co las - symbol izolacji, ukrywania się i walki o byt - czyni z człowieka. W taki las zmienia się czasami współczesne społeczeństwo. Ów las jest zdolny otworzyć w ludziach zło, pozbawić ich człowieczeństwa, odebrać im twarze (nie widzimy twarzy "leśnych ludzi" zakutanych w łachmany i szmaty), zlepić postacie w konwulsyjną masę. Jakiż może być punkt jasności w mroku leśnej nocy: komendant i jego rozkaz, miłość, ojczyzna, Bóg? Kto jest ofiarą: prosty Waluś, rozstrzelany za ograbienie gospodarza, czy ci, którzy go w ten nieludzki świat wysłali i teraz go sądzą?
Znakomicie i oryginalnie zabudowali przestrzeń sceny reżyserzy Witold Mazurkiewicz (Teatr Provisorium) i Janusz Opryński (Kompania Teatr). Ograniczyli ją kikutami czterech sosen. Sosny noszą też aktorzy - zamiast plecaków. Niektóre postacie usunięto, inne przemawiają np. przez tubę gramofonu. Skrzy się od inscenizacyjnych pomysłów, nawet zapach smażonej wątróbki jest tu na usługach reżyserów. Czwórka aktorów, podobnie jak w dotychczasowych spektaklach lubelskiego tandemu, gra niczym teatralna maszynka, cieleśnie, fizycznie, organicznie. Nie jest przesadą, jeżeli nazwiemy te role kreacjami, a lubelską realizację "Do piachu" wysoce dojrzałą i znaczącą dla polskiego dramatu.
(Grzegorz Józefczuk, Gazeta Wyborcza Lublin, 16.12.2003 r.)
"Do piachu" Różewicza w Kompanii Teatr/Provisorium
Wojenne błoto, g... i krew w wielkim przedstawieniu lubelskiej grupy teatralnej
Tę sztukę wystawiono dotąd tylko dwa razy, chociaż Jan Kott zaliczył ją do trzech najważniejszych polskich dramatów napisanych po wojnie, obok "Emigrantów" Mrożka i "Antygony w Nowym Jorku" Głowackiego.
Stało się tak nie do końca z woli autora i teatru - kolejne inscenizacje "Do piachu" zablokowali kombatanci oburzeni sposobem, w jaki Tadeusz Różewicz przedstawił partyzantów z AK.
Przeciw niemieckim odwetowcom
Do pierwszego starcia doszło w 1979 r., kiedy prapremierę zrealizował w warszawskim teatrze Na Woli Tadeusz Łomnicki. Historia prostaka Walusia, który za kradzież i gwałt zostaje rozstrzelany przez swoich kolegów z oddziału, została napiętnowana za wulgarność i "sprzyjanie niemieckim odwetowcom". Pod wpływem anonimowych listów i ataków w prasie Różewicz poprosił o zdjęcie sztuki z afisza.
Podobne reakcje wywołała 11 lat później realizacja Kazimierza Kutza w Teatrze TV: po emisji we wrześniu 1990 r. telewizja została zasypana protestami.
Spektakl na długie lata powędrował do archiwum, a poeta konsekwentnie odmawiał zgody na następne realizacje.
Dopiero w tym roku zgodził się na trzecią w historii premierę "Do piachu". Wystawiła ją Kompania Teatr/ Provisorium - niezależna grupa teatralna z Lublina, która zasłynęła kilka lat temu inscenizacją "Ferdydurke" Gombrowicza opartą na fizycznym, naturalistycznym aktorstwie.
Nie wiem, czym kierował się Różewicz tym razem, ale była to świetna decyzja. Oddając sztukę w ręce ludzi, którzy urodzili się po wojnie i nie są z nią emocjonalnie związani, stworzył szansę na uniwersalne odczytanie dramatu.
Leśni ludzie
W spektaklu Janusza Opryńskiego rozrachunek z partyzancką przeszłością, który tak oburzał weteranów wojennych, stracił na znaczeniu. Nie ma dyskusji o AK i Narodowych Siłach Zbrojnych. Jest za to portret człowieka unurzanego w wojennym błocie, g i krwi. Wszystko na scenie - od mundurów, przez karabiny, po elementy scenografii - jest pokryte grubą warstwą brudu. Wrażenie jest tak sugestywne, że w powietrzu niemal czuje się smród niemytych ciał i butwiejących płaszczy, zepsutego mięsa i latryny.
Głównym tematem jest odczłowieczenie, które powoduje wojna. Mówi o tym już sam wygląd partyzantów, którzy owinięci kożuchami i kocami nie przypominają ludzi. Aktorzy: Jacek Brzeziński, Jarosław Tomica, Michał Zgiet i Witold Mazurkiewicz grają bohaterów, ale śmiertelnie przerażone zwierzęta. Po miesiącach i latach w lesie podrywają się na każdy hałas. Ich potrzeby ograniczone są do chlania, żarcia i wydalania. Strach przed śmiercią odreagowują za pomocą wódy. Powaga wojny wciąż miesza się groteską: w jednej ze scen kucharz Sfinks (Brzeziński) marzy o kobiecie, pieszcząc wieprzową tuszę, w innej partyzanci wymiotują do patefonu, z którego słodko śpiewa Hanka Ordonówna.
Jednocześnie pod naturalizmem i rubasznością ukryta jest najczystsza poezja. Twórcy z Lublina znaleźli genialną metaforę dla ludzi z lasu - partyzanci w ich przedstawieniu mają do pleców przytroczone pnie młodych drzew. Przy nich śpią, jedzą, piją, modlą się, a kiedy ruszają w drogę, razem z nimi rusza las. Jest tak, jakby razem z ciężkimi pniami dźwigali materiał na swoje krzyże.
Opryński buduje antyepos o antybohaterach i zestawia go z prawdziwym eposem - napisanym w stylu średniowiecznych ballad rycerskich poematem Rilkego "Pieśń o życiu i śmierci korneta Krzysztofa Rilke". Wykonuje go przy wtórze liry korbowej Borys Sommerschaf, a jego śpiew daje całej opowieści wymiar legendy.
Chrystus z karabinem
Ale to dopiero postać Walusia czyni z "Do piachu" dramat na miarę "Woyzecka". Ten prosty chłopak do końca nie rozumie, czym zasłużył sobie na śmierć. Przecież wokół wszyscy kradną i zabijają, dlaczego to on ma iść do piachu? Ta bezsensowna śmierć obnaża bezsens wojny.
W lubelskim spektaklu Walusia gra Witold Mazurkiewicz i jest to najważniejsza rola w karierze tego aktora. Mazurkiewicz schodzi z Walusiem na samo dno człowieczeństwa, daje się prowadzić jak krowa na postronku, żre kaszę z miski jak pies, pod karabinami, nad własnym grobem ściąga spodnie i załatwia się ze strachu. A jednocześnie aktor szuka światła w tym prymitywnym chłopaku, który nie umie złożyć dwóch zdań. Z jaką naiwną pasją dopytuje podchorążego o Częstochowę i Kraków! Jak żarliwie modli się podczas mszy polowej, jak gdyby chciał odpędzić widmo śmierci!
Nie widziałem jeszcze aktora, który bardzo chce uratować bohatera przed wyrokiem, na jaki skazał go pisarz, i na tej walce oparty jest cały dramatyzm lubelskiego przedstawienia.
Bo Waluś nie jest bandytą, jak chcieli krytycy Różewicza, ale zwykłym człowiekiem uwikłanym w historię. To polski Woyzeck urodzony pod Radomskiem. A zarazem symbol niewinnej ofiary - w finałowej scenie Komendant trzyma na rękach jego ciało jak ciało Chrystusa zdjęte z krzyża. Lubelskiemu zespołowi zawdzięczamy, że Woyzeck zmartwychwstał na scenie.
(Roman Pawłowski, Gazeta Wyborcza, 23.12.2003 r.)
Różewicz klasycznie!
„Do piachu” według Tadeusza Różewicza w reżyserii Witolda Mazurkiewicza i Janusza Opryńskiego to kawał solidnego teatru, którego nie powstydziłyby się najlepsze polskie sceny. Czy to koniec teatru alternatywnego w Lublinie?
Nad jednym z najważniejszych dramatów o polskiej historii Tadeusz Różewicz pracował kilkanaście lat, cyzelując każde słowo i rozprawiając się z mitami o białym orle, wojnie i AK. To spektakl o czasie, w którym Bóg opuszcza człowieka – mówi Janusz Opryński.
Okrucieństwo wojny zostało w lubelskiej inscenizacji wzięte w liryczny nawias, a stało się to za sprawą pieśni Rilkego, śpiewanych na żywo przez Borysa Somerschafa. Gdzieś w tle historii o partyzancie Walusiu, który nie chciał iść do piachu, a iść musiał, jak każdy z nas – pobrzmiewają odwołania do krzyżowej śmierci Chrystusa.
Klarowna konstrukcja spektaklu, czysta scenografia, piękne światło i zawodowe aktorstwo (wielkie brawa dla Witolda Mazurkiewicza) sprawiają, że kultowy Teatr Provisorium, symbol teatralnej alternatywy i współpracująca z nim Kompania Teatr zostawiły za sobą swój awangardowy czas, na stałe porzucając rejony amatorskiego teatru. Teatralna maszyneria pracuje z zawodową precyzją. A swoją drogą, w tej klasycznej inscenizacji, zabrakło mi odrobiny żarliwości, którą pamiętam z dawnych spektakli Provisorium. Ale taka to już kolej rzeczy...
(Waldemar Sulisz, Dziennik Wschodni, 16.12.2003 r.)
Chrystus zastrzelony
Po legendarnych spektaklach Łomnickiego i Kutza trzecia realizacja „Do piachu" Różewicza ujawnia niezwykłą aktualność tekstu o bezsensie wojny.
Rzadko widzimy twarz tego, kto do nas strzela. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia usłyszeliśmy o Polaku z Camp Babilon, którego pod¬czas czyszczenia broni zastrzelił własny kolega. W spektaklu Provisorium/Kompanii Teatr partyzanci po odprawieniu mszy rozstrzeliwują oskarżonego o bandziorkę strzelca Walusia. Dwie bezsen¬sowne śmierci. A pośrodku najwybitniej¬szy utwór polskiej dramaturgii współ¬czesnej - „Do piachu" Różewicza.
Lubelska premiera jest dopiero trze¬cią realizacją tego dramatu napisanego przed prawie 30 laty. Legendarne przed¬stawienia przygotowali w 1979 roku Tadeusz Łomnicki (teatr Na Woli) i w 1990 Kazimierz Kutz (Teatr TV). Obydwu towarzyszyły protesty kombatantów, toteż nic dziwnego, że Różewicz nie dawał zgody na kolejne realiza¬cje. Aż w końcu przyszli do niego dwaj reżyserzy, którzy nie przestraszyli się stężenia obrazoburczego okrucieństwa „Do piachu" i przeczytali ten dramat inaczej. Bez martyrologii i odbrązowienia przeszłości.
Wojsko wegetuje w lesie
Nowe „Do piachu" nie rozprawia się z mitem partyzanta akowca, ale z obrazem wojny jako dziejowej konieczności albo męskiej przygody. W głębi sceny siedzi muzyk w szynelu, gra na lirze korbowej i śpiewa dodany do tekstu Ró¬żewicza poemat „O miłości i śmierci korneta Krzysztofa Rilke". Romantycz¬na śmierć samotnego herosa zostaje zderzona z wegetacją partyzantów zagu¬bionych w czasie i przestrzeni. Nie wia¬domo nawet, jaka to wojna, może dru¬ga światowa, może wszystkie wojny ra¬zem wzięte. Dla Amerykanów będzie to przecież Wietnam, dla Rosjan - Czczenia. Wszędzie jest jakiś las, w którym ludzie do siebie strzelają.
Frajerstwo broni
W uwerturze spektaklu jeden po dru¬gim walą się na ziemię pnie drzew, a zamarznięte na kamień truchła, żołnierskie upiory, ożywają, miotając przekleństwa. Bohaterowie tak długo walczyli w lesie, doskonaląc sztukę kamuflażu, że sami stali się drzewami. Zamiast żołnierskich plecaków noszą równo obciosane pnie symbolizujące parszywy partyzancki los, brzemię odpowiedzialności za siebie i innych. Odczuwalny w każdej scenie fizycz¬ny wysiłek staje się udziałem zarówno postaci, jak i aktorów. Ich ciężkie oddechy, toporne gesty, wulgarny język przemienia¬ją scenę świat w prawdziwe piekło.
Bohaterowie Różewicza śpią między ku¬rami, w płaszczach, z dłońmi na karabi¬nach. Boją się śmierci, bo wokół świszczą kule, choć wroga nie widać. Komendant (Michał Zgiet) ślepnie od spirytusu. Ku¬charzowi Sfinksowi (Jacek Brzeziński) wszystko jedno: zarżnie świnię czy czło¬wieka. Porucznik Kiliński (Jarosław Tomica) wierzy w regulaminy jak w Pismo Święte. Człowieczeństwo zredukowane do zabijania, żarcia, wydalania, onanizmu.
Psi Bóg
W scenie wspólnej modlitwy głos ukry¬tego pod wozem, czekającego śmierci strzelca Walusia (Witold Mazurkiewicz) wydobywa się jakby spod ziemi niczym głos przyczajonego Boga, który przybrał najnędzniejsze z ciał, by po raz kolejny wypróbować człowieka. Im dłużej patrzy¬my na ten spektakl, rym lepiej rozumie¬my, że jesteśmy świadkami rytuału zabijania brudnego wsiowego Chrystusa, któ¬ry żre otręby z psiej miski, bździ i robi pod siebie. W chwili śmierci ten mordo¬wany w człowieku Chrystus patrzy nam w twarz.
Lubelscy twórcy nie chcieli zrobić spektaklu o daremnej ofierze w imię wo¬jennego prawa. Pytali raczej, za co wolno umierać? Jaki jest sens wojennego upodle¬nia? Ich „Do piachu" opowiada o odpo¬wiedzialności za drugiego człowieka. Za jego ból, cierpienie i w końcu za jego śmierć. Od tego obowiązku nikt nikogo nigdy nie zwolni.
(Łukasz Drewniak, Przekrój 03/2004)
Czwarty krzyż
Bałem się, że to się nie uda. Trzecia po spektaklu Teatru Na Woli i telewizyjnym przedstawieniu Kazimierza Kutza z 1990 roku inscenizacja Do piachu Provisorium i Kompanii Teatr zagrana przez czwórkę aktorów, trzech byłych lalkarzy i jednego weterana polskiej alternatywy, mogła okazać się przedsięwzięciem ryzykownym. Tymczasem stała się jedną z bardziej odważnych i trafionych decyzji repertuarowych tego sezonu, spektaklem ujawniającym okrutną aktualność i uniwersalizm dramatu Różewicza. Tadeusz Łomnicki, reżyser prapremiery, pisał w programie do swego przedstawienia w marcu 1979: „Jest w tym utworze liryzm, wulgarność, ironia i krew”. Lubelscy reżyserzy – Janusz Opryński i Witold Mazurkiewicz - dołożyli od siebie jeszcze jeden element: desperacką wiarę w ludzi. W to, że nawet na samym dnie człowieczeństwa musi ocaleć w nas, choć jeden, ostatni ochłap dobra. Odcięte od kontekstu AK, nowe Do piachu ogląda się dziś wciąż z uczuciem moralnego wstrząsu, szoku, bo zawsze trwa jakaś wojna, bo zawsze osaczeni przez nią ludzie giną w głupi, absurdalny sposób.
„Gdy wchodzisz w las, stajesz się drzewem”
Trwający prawie kwadrans prolog do przedstawienia to wizualna esencja dramatu Różewicza, to Do piachu opowiedziane za pomocą stopu brutalnych obrazów i sytuacji. Na pustej scenie widnieją wbite w podłogę wysokie, obciosane z gałęzi pnie drzew. Przymarzły do nich nieruchome truchła w żołnierskich szynelach. Jesteśmy w martwym lesie, na wojskowym cmentarzu. Nagle pnie walą się z trzaskiem, hukiem i łomotem na ziemię a wraz z nimi przewracają się ludzie. „Kurwa-kurwa-kurwa” mamroczą żłonierze i gramolą się, wracając do poprzedniej pozycji. Ale drzewa jeszcze raz upadają. Partyzanci wstają, formują tyralierę. Biegną, skradają się i składają do strzału. Atak. Obrona. Odwrót. Noszone na plecach przez aktorów jak tornistry pnie drzew to ruchome granice lasu, które pilnują, żeby nikt stąd nie wyszedł. Wojskowe buty tupią po zmarzniętej ziemi. Spod zawiniętych szmatami ust wydobywa się raz po raz znajoma mantra „kurwa-kurwa-kurwa”. To okrzyk bojowy, modlitwa i namiastka rozmowy. Widma w żołnierskich szynelach wydobywają zza sceny drewniany wóz, świńskie mięso, klatkę z kurami, blaszane bańki ze spirytusem, patefon. Zredukowanie scenicznego świata do rudymentów daje każdemu elementowi w tak pojętej przestrzeni siłę symbolu. A kluczem do interpretacji arcytrudnego dramatu Różewicza okazuje się estetyka - męski, brutalny teatr, fizjologiczne aktorstwo. Rozpięcie scenicznych działań między dosłownością a metaforą.
Asocjacyjne współbrzmienia
Lubelscy reżyserzy otworzyli dramat Różewicza kilkoma stylistycznymi cytatami. Bohaterowie Do piachu noszą pnie drzew niczym aktorzy z Makbeta Nekrosiusa. Krój żołnierskich szyneli, mechaniczność ruchów, szmaty zakrywające twarz przywodzą dalekie skojarzenia z widmowymi wojakami ze spektakli Kantora. Rząd zniszczonych butów z cholewami ustawionych w jednej ze scen obok wozu-ziemianki przypomina obraz ze słynnego opowiadania Jana Józefa Szczepańskiego. Sfinks goli Komendanta, tak jak Woyzeck golił Kapitana w dramacie Buchnera. Jest także w nowym Do piachu bezsens, stagnacja i absurd, przypominający jakiś naturalistyczno-wojenny wariant Czekając na Godota. Las, w którym siedzą partyzanci nie ma kresu, wroga i końca wojny nie widać, wybawienie nie nadejdzie znikąd. To asocjacyjne współbrzmienie nie sprowadza się wyłącznie do sfery plastycznej i sytuacyjnej, jest wpisane w warstwę intelektualną przedstawienia.
W lubelskim spektaklu konkurują ze sobą dwa muzyczne porządki. Z porysowanej winylowej płyty raz po raz rozbrzmiewa ballada werbunkowa Hanki Ordonówny: „Zaciągnę się, zaciągnę się.” A w głębi sceny siedzi i gra na lirze korbowej muzyk Borys Sommerschaf w wojskowym szynelu. Śpiewa Pieśń o miłości i śmierci Krzysztofa Rilke, powracającą jak leitmotif poetycką opowieść o wojennym heroizmie, wyraźnie zderzoną z brzydotą świata, który jest na scenie. Leśny rapsod to figura kłamcy, który dodaje partyzantom otuchy, przenosi ich czyny w sferę mitu, tworzy przestrzeń sensu dla ich walki. Najboleśniej uświadamiamy sobie rolę śpiewaka w finale spektaklu. Oto Waluś zastrzelony przez swoich kompanów pada na ziemię we własne gówno i szczyny. A my słyszymy wersy o tym, jak kornet Rilke rzuca się sam jeden na pierwszą linię wrogów i ginie w glorii męczeńskiej chwały.
Pastuchy wojny
Lubelskie Do piachu oddziera wojnę z romantyzmu, patosu i wyższych racji tak jakby obierało żywego człowieka ze skóry. Różewiczowscy partyzanci są wulgarni, pijani i obesrani. Pełni agresji i przerażenia. Śmierdzą nocnym marszem i samotnością. Padają bezwładnie na wóz, który jest ich domem, łóżkiem, ziemianką i okopem. A który tak naprawdę przypomina wielkie taczki, jakimi kiedyś wywożono trupy z umieralni, by wrzucić je do wspólnego dołu. Czasem zdaje się, że żołnierze z Do piachu zwariowali z samotności i rozpaczy. A jednak Opryński i Mazurkiewicz nie odmawiają im swoistego rodzaju bohaterstwa. Tylko, że to ich „bohaterstwo” nie polega na odwadze, walce, zmaganiu się z trudami, ale tkwi w heroizmie tolerowania własnego bydlęctwa. Znoszeniu własnego smrodu, złości i pogardy. Scena za sceną obserwujemy tu postępującą reifikację teatralnego świata. Człowiek powoli staje się tu drzewem, karabinem, kurą i świnią. A na końcu zostaje z niego ledwie zwierzęce ścierwo. Las, wojna, ból i śmierć nie są wcale wokoło, nie czyhają na człowieka, już usadowiły się we wnętrzu bohaterów Różewicza. Już ich zżarły.
Zarażeni Różewiczem
Do piachu to świadectwo wielkiego aktorskiego rozwoju Provisorium i Kompanii w porównaniu z Ferdydurke czy Mitelleuropą. Do zespołowości gry, operowania rubasznym komizmem, wirtuozerii w dokonywanych przez aktorów przemianach przestrzeni doszedł teraz pogłębiony rysunek psychologiczny, umiejętność kreowania roli jednocześnie na pograniczu kilku konwencji. Michał Zgiet, Jarosław Tomica, Jacek Brzeziński i Witold Mazurkiewicz nie tylko wczytali się w Różewicza, nauczyli jego frazy, więcej - oni go przetrawili, zachorowali na niego, dokończyli na scenie to, co rozpoczął w dramacie. Niemal wszystkie sceny i detale przedstawienia dopowiadają sytuacje z utworu Różewicza, wyostrzają je, ustawiają w nieco innym porządku. Komendant pije spirytus z metalowych baniek i strzela z mauzera na wiwat. Kucharz Sfinks gładzi po sierści świńską półtuszę, tak jakby dotykał skóry kobiety. Porucznik Kiliński kłóci się z tubą patefonu, która odpowiada mu głosem Ułana. Strzelec Waluś kuleje, jego od tygodni nie zdejmowany but przyrósł do nogi.
Zabiegi adaptacyjne, kondensacja scen, połączenie wielu postaci (np. Siekierki ze Sfinksem i Żelazo) doprowadziły do powstania bardziej skomplikowanych charakterów, aktorzy dostali jeszcze więcej do grania.
Każdy aktor prowadzi swoją rolę w innej tonacji. Jarosław Tomica podkreśla gorzką groteskę roli zagubionego pośród ideologii i regulaminów porucznika Kilińskiego, zwłaszcza w scenie pogadanki. Sfinks Jacka Brzezińskiego jest postacią makabryczno-perwersyjną, patrzącą na żarcie, śmierć i seks z taką samą tkliwością. Komendant Michała Zgieta to przerysowana, bezradna jowialność, zamknięta w kilku desperacko mechanicznych gestach. Witold Mazurkiewicz wyposaża swego Walusia w instynkt samozachowawczy, jego bohater chwyta się życia jak wisielec postronka, prowokuje u swych towarzyszy broni konwulsje współczucia i obrzydzenia.
Zapasowy Łotr
Opryński i Mazurkiewicz zrobili z Do piachu dramat religijny. Karabiny powieszone na pniach upodabniają sceniczny las do krzyży z Golgoty. Czwarty, zapasowy krzyż należy do strzelca Walusia, partyzanta z wyrokiem śmierci, rozstrzelanego przez swoich towarzyszy broni. „Nie stworzyłem bohatera, stworzyłem śmierdziela.” – pisał Różewicz. Ten „śmierdziel” to Łotr, ludzko-bydlęcy sobowtór Chrystusa, który ma teraz swoją spóźnioną kaźń. Nie jest to ani ten łotr, co żałował, ani ten, co bluźnił. Waluś nawet w chwili śmierci niczego nie zrozumie. Bo do człowieka nigdy nie dociera, czym jest kara, dlaczego istnieje śmierć. A przecież Waluś jest jeszcze niżej, na dnie egzystencji. Karać go to tak, jakby zabijać świnię, za to, że robi pod siebie.
Różewicz opowiedział bezsensowną i bezzasadną Pasję głupca, Pasję żołnierza-debila a Provisorium i Kompania Teatr odegrały brutalne, naturalistyczne misterium o tym, że tylko życie a nie śmierć jest święte. W ich spektaklu człowiek nie zdaje egzaminu, nie przechodzi próby ocalenia świętości każdego istnienia.
Męka Walusia zostaje w przedstawieniu Provisorium/Kompanii Teatr zrównana z cierpieniem jego dowódcy i sędziego. W jednym z obrazów pijany, oślepiony poczuciem winy Komendant Michała Zgieta zmienia się w kurę. W brawurowo wystękanym i wygdakanym, nieistniejącym u Różewicza monologu-szlochu aktor skacze na jednej nodze, macha rozpaczliwie rękami. Jest wstrząsający i zarazem żałosny. „Zdejmijcie ze mnie brzemię odpowiedzialności – zdaje się mówić – to nie ja zabijam, nie ja wymyśliłem wojnę.”
Usta współczucia
Lubelskie Do piachu pokazuje, że nigdy nie idziemy sami na zatracenie – przeciwnie, ciągniemy za sobą łańcuch ludzi, mniej lub bardziej świadomych wagi podjętej bez ich wiedzy decyzji. W jakim stopniu odpowiadamy za nich? Komendant, który wydał wyrok na Walusia, tak jak i jego ofiara dociera na skraj człowieczeństwa. Nie ma Boga, nie ma sprawiedliwości. Wojna to nie jest test charakteru. Wojna niczego nie usprawiedliwia. Niczego nie rozwiązuje, nikogo nie zbawia. Komendant, nie może powstrzymać rytuału śmierci, ale pozostaje mu jeszcze żal za grzechy, współczucie, rozpacz. W tym punkcie zawsze zaczyna się albo nicość, albo odkupienie.
W finale z teatralnego nieba pada deszcz. Zaprzężony w dwóch partyzantów wóz, na którym szlochający Komendant trzyma martwe ciało Walusia w ramionach, jeździ po scenie, zatacza kręgi jakby przemierzał wszystkie epoki, wszystkie lasy, wszystkie pola bitewne i cmentarze świata. Usta Komendanta są otwarte jak u zmarłego. Opryński i Mazurkiewicz tworzą obraz żołnierskiej Piety, w której trup matkuje padlinie.
Łukasz Drewniak, Didaskalia