oraz na spotkanie poetyckie Światło Cień:
Poezja:
Wstęp wolny.
Dorota Płoszczyńska
Starówka
W okno wtopiłam usta nieruchome
Czekam
Potykają się o bruk bezpańskie kobiety
I psy z chorobą sierocą
Znaczą teren
Fruwają frywolni święci
Niedorzecznie boli
Życie bez czasu i dotyku
Dorota Płoszczyńska
Oczekiwanie
Płód zwinięty we mnie
Domaga się praw świata
Więc tworzę nawias
Na jego istnienie
Powoli nabiera kształtów
Jeszcze nagi
Już strachem i radością
Napięcie doskonałej linii
Żadnej namiastki
Rzetelne uwypuklenie
Pełne szczęścia
Dorota Płoszczyńska
O Światło Cieniu Doroty Płoszczyńskiej – recenzja
Pisanie poezji jest łaską, (podobnie jak pisanie o poezji, jeśli nie jest się akurat teoretykiem literatury), układanie wierszy jest darem. To prastare zajęcie przenosi wiersz i poetę – nawet poetę najbardziej konkretnego i obiektywizującego akt twórczy – w dziedzinę metafizyki, a czasem mistyki. Zamknięte w wierszu doświadczenie jednostkowe nabiera cech uniwersalnych za sprawą tajemnej mocy, która rządzi takim, a nie innym ułożeniem morfemów, sylab, wyrazów, wersów i zwrotek. Za sprawą akcentu, rytmu i rymu. Pisanie poezji pod dyktando owej tajemnej mocy jest więc prawdziwą, trwającą życie całe alchemią, poszukiwaniem rebisu, z którego może, choć nie musi płynąć mądrość.
Wiersze zebrane w tomie Doroty Wiśniewskiej-Płoszczyńskiej Światłocień, są jeden po drugim stopniami trwającego przez całe życie – liczące „osiemnaście tysięcy trzysta nieusprawiedliwionych dni” – wtajemniczenia, które bardzo stosownie rozpoczyna się inwokacją-pokłonem dla Jahwe-Adonai. Każdy z nas mógłby powtórzyć za poetką słowa natchnionej modlitwy, którą przytoczę w całości ze względu na jej uniwersalny charakter: „Boże mój wielki/Zanim się dopełni/Jest głód/Straszny głód/Słodkiego zbawienia”. Wiersz ten i modlitwa już na samym początku przenosi czytelnika w wymiar, w którym doświadczenie poetki, przefiltrowane przez lirykę i uwznioślone przez bliskość Boga, jest czymś więcej, jest czymś ponadto, niż niemal kliniczny obraz tego, który „włosy ma tłuste skręcone/usta bez powietrza/i nie czuje miłości” – i co mówiąc inaczej, jest obrazem każdego z nas. Ale ponieważ obraz ten jest czymś więcej i czymś ponadto, dokonuje się w nim – dzięki poetce i jej wierszom pisanym pod dyktando tajemnej mocy – transcendencja tego, co jednostkowe, w to, co uniwersalne.
Chcąc pojąć własne doświadczenie wewnętrzne, poetka cofa się ku początkom, pisząc „Płód zwinięty we mnie/Domaga się praw świata/Więc tworzę nawias/Na jego istnienie”. To bardzo interesująca, Husserlowska wręcz metoda poznawcza, która pozwala poetce cofnąć się z pomocą wiersza do opisywanej przez Quignarda sceny, która jest nam niedostępna, a podczas której powstaliśmy w „Napięciu doskonałej linii/Żadnej namiastki/Rzetelne uwypuklenie/Pełne szczęścia”. Wszystko, co wydarza się później i wszystko co boli jest już tylko starzeniem się „z prędkością/20 kroków na minutę” wśród „Sprzedawców pamiątek/[Którzy] Drogo sobie cenią rekwizyty”. Zostaje z tego tylko „Stara fotografia/Na której dziewczyna z chłopięcą czupryną/Wybiega prosto donikąd” i „chwila między szpitalem a cmentarzem/[…] ulica daremna i znieruchomiała”.
Najbardziej poruszającą częścią zbioru poetyckiego Doroty Wiśniewskiej-Płoszczyńskiej są wiersze zgromadzone w tomie „Chora na miłość”. Wiersze te znamionuje niezwykła dojrzałość, by nie rzec mądrość, która każe poetce nawet na miłość patrzeć jak na „[…]wypadkową szczęścia/W wyniku przemieszczenia planet/Odsłoniętą/Może w rozwidleniach anemonów/(by było ciekawiej/[Która] Oddala się/[Jak] Tożsamość”. Miłość, jak wszystko w tym wszechświecie, ulega entropii i rządzi się teorią chaosu (stąd widać ją w „rozwidleniach anemonów”), ale póki trwa „w niszy pragnienia”, potrafi być „głęboka i dzika” i „otwarta na żywioł”, choć wiemy przecież dzięki poetce (której kłaniam się w tym miejscu do samej ziemi), że „Zwykli ludzie/Kochają się prosto/Niemal racjonalnie/Powiedzmy na 7 sposobów/Plus wariant świąteczny/I według tych schematów/Rodzi się tradycja”. Niesłychana kobiecość tej poezji (mam nadzieję, że poetka nie jest feministką i nie rozszarpie mnie za ten przymiotnik; na swoją obronę powiem tylko, że w moim zasobie leksykalnym termin „kobiecość” jest prawie synonimem „mądrości”) uwidacznia się bardzo zmysłowo – parafrazując autorkę: „po kobiecemu na wskroś” – w słowach, które mogłyby służyć jako motto mistycznego niemal niespełnienia – niemożności stopienia się w Jedno, z tym, który „Raz daje/Raz się oddala” (to może być kochanek, to może być Bóg…) – a które brzmią tak: „Wilgoć/Której nie sprosta/Dotyk”. Czytając te słowa otarłem się o Tajemnicę…
Światłocień Doroty Wiśniewskiej-Płoszczyńskiej to z jednej strony Stendhalowska „krystalizacja” doświadczenia wewnętrznego, a z drugiej bliska Quignardowi próba „utulenia pisania w milczenie” (poetka pisze: „Bez widzenia bez głosu/Ktoś przygotował niczyje słowa/W łańcuchu innych słów”), inaczej mówiąc, próba transcendencji samej poezji w jej formę najczystszą, w której niepotrzebny staje się Głos, gdyż tam Logos komunikuje się już z Logosem. Wiarę, że jest to możliwe żywią wszyscy poeci, choć nie wszystkim udaje się przekuć ją w słowa. I w Mądrość – która pewnemu staremu poecie kazała pisać w swym ostatnim poetyckim zbiorze:
I wszystko będzie dobrze
I wszelka rzecz skończy się dobrze
Kiedy języki płomienia się splotą
W węzeł ognia ukoronowany
A ogień i róża staną się Jedno.
Wierzę, że dla Doroty Wiśniewskiej-Płoszczyńskiej słowa te będą ukojeniem, choć to – jak wiadomo – nigdy w życiu poety, ani poetki nie nadchodzi.
Jędrzej Polak
O Kluboksięgarni Serenissima
Wypowiedź właścicieli Klubu, w opublikowanej w Brie rozmowie: