Imieniny:
Szukaj w serwisieWyszukiwanie zaawansowane

Motoryzacja

2010.08.27 g. 18:27

Jestem uparty



Z człowiekiem, który z samochodami związał całe swoje życie zawodowe, sportowe i… rodzinne, Januszem Siniarskim-Czaplickim, zwanym „Sinym” rozmawia Mirosław Rutkowski.

Janusz Siniarski-Czaplicki, zwany „Sinym” Czy jest Pan człowiekiem szczęśliwym?
Tak.

 

A czy czuje się Pan człowiekiem sukcesu?
Raczej tak. Chociaż chciałbym osiągnąć więcej. Ale jak popatrzę na to, co było, co udało mi się w życiu, a co nie, to chyba mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem sukcesu. No bo życie rodzinne mam udane, zawodowo też mam się czym pochwalić, no i sukcesów sportowych, tytułów mistrzowskich i zwycięstw było sporo. Chociaż mogłoby być więcej…

 

Czemu zawdzięcza Pan swoje sukcesy?
Jestem uparty. No i praca. A może przede wszystkim praca?. No i upór.

 

Samochód towarzyszy Panu przez całe życie. Skąd taka pasja?
Samochodami interesowałem się tak, jak każdy nastolatek. W 1969 roku ojciec zabrał nas, mnie i brata na oglądanie jednej z prób Rajdu Monte Kalwaria pod Pałacem Kultury. Lelio Lattari startował wtedy Alfą Romeo. W tym momencie samochody wygrały z drugą moją pasją – gotowaniem. W konsekwencji poszedłem do samochodówki na ul. Hożej i tak się zaczęło. Potem było losowanie, który z nas usiądzie na prawym fotelu w samochodzie taty. Trafiło na mnie i od początku lat 70-tych sport samochodowy mnie wciągnął.

 

Od początku swojej kariery sportowej jest pan związany z jedną marką samochodowa, Skodą. Dlaczego?
Zawodowo też jestem związany ze Skodą od bardzo dawna. Ale zaczęło się od FSO, gdzie poznałem tajniki budowy silników.  Potem byłem mechanikiem w WSK, przez jakiś czas jako „prywatna inicjatywa” prowadziłem warsztat samochodowy, aż trafiłem do Polmozbytu na Stawkach. Tam specjalizowali się w Skodzie. Kiedy tata miał poważny wypadek na 1. Rajdzie Skody w Czechosłowacji, jego rajdówka do odbudowy trafiła właśnie do tego Polmozbytu. Od tego czasu uparcie dążyłem do tego, aby mieć autoryzację Skody.

 

I kiedy się udało?
Trochę to trwało. W 1986 roku wraz z ojcem kupiliśmy warsztat na Grochowskiej. Zacząłem specjalizować się w Skodzie, a warto pamiętać, że była to wówczas marka prestiżowa i ceniona. No i poznałem te samochody w Polmozbycie. Zawsze było dla mnie ważne, aby zakładzie był porządek, a robota wykonana dobrze. Zyskałem wiernych klientów, potem powiększyłem warsztat. Autoryzację otrzymałem dopiero w 1996 roku.

 

A sport?
Przez cały czas jeździłem jako pilot w rajdach samochodowych. Zdobywaliśmy tytuły mistrzowskie z Jerzym Kobylińskim, z Jurajem Tsikiem, z Romkiem Chałasem. od 1994 roku zacząłem startować w rallycrossie. Przez 10 lat wywalczyłem 5 tytułów mistrzowskich.

 

Od 2004 roku kask powiesił Pan na kołku, kombinezon schował do szafy i przygoda ze sportem się skończyła?
Niezupełnie. Mam sporo doświadczenia, dobrze opanowane przygotowanie samochodów do wyczynu, wiem gdzie i jaki podzespoły kupić. Pomagam młodszym kolegom i w przygotowaniu aut, i w technice jazdy. Sprawia mi dużą satysfakcję, kiedy Kamil (Sokołowski) czy Tomek (Nowak) osiągają sukcesy.

 

 Sport samochodowy dziś jest inny niż jeszcze dziesięć lat temu. Na czym polegają różnice?
Kiedy ja startowałem i w rajdach, i później w rallycrossie, to mogłem wszystko zrobić samodzielnie. Nie tylko mogłem, ale i musiałem. Zawsze mogliśmy na siebie wzajemnie liczyć, z rywalami walczyliśmy na torze czy na trasie, po mecie pomagaliśmy sobie. Z czasem coraz większe znaczenie zaczęły mieć pieniądze, sponsorzy stawiali coraz większe wymagania, relacje między kierowcami zmieniły się. Ogromne znaczenie ma dziś umiejętność „sprzedania” startów w sporcie samochodowym, a koszt przygotowania auta do wyczynu co najmniej kilkakrotnie przekracza wartość nowego samochodu. Bez wsparcia sponsorskiego o sukcesach nie ma co marzyć. Talent i praca to za mało. Przykładem sytuacji w sporcie samochodowym może być utalentowany kierowca, Bartek Dąbkowski. Potrafi wygrywać z zawodnikami w mocniejszych i lepszych samochodach ale jedynie na poziomie KJS. Na starty w zawodach wyższej rangi nie ma większych szans, bo sponsorów interesują zawodnicy z tytułami, a na zdobycie, czy nawet walkę o tytuł trzeba mieć bardzo dobry, czyli drogi samochód. Talent, upór i praca nie zastąpi dziś sprzętu.

 

Czy można powiedzieć, że w sporcie samochodowym ważniejszy jest marketing niż rywalizacja?
Niestety, jest w tym dużo racji.

 

Dziękuję za rozmowę.

 



Opublikowal: Michał Pawlik
-
Serwis oprogramował Jacek JabłczyńskiCopyright(c) 2002 - 2014 Fundacja Promocji m. st. Warszawy