Imieniny:
Szukaj w serwisieWyszukiwanie zaawansowane

Motoryzacja

2010.08.31 g. 21:34

Harleyowskich wspomnień czar

CZYLI JAK WYGLĄDAŁY ZJAZDY HARLEYOWSKIE.
Z Kanady pisze przekornie Mikołaj Grodecki : Dotarło do mnie sprawozdanie z jednego ze zjazdów harleyowskich, który się odbył w Polsce w ubiegłym roku. Po przeczytaniu artykułu, ogarnął mnie wielki smutek.

Co się stało z naszymi pięknymi harleyowskimi ideami, które z takim trudem, w owych ponurych latach PRL-u, wprowadzaliśmy w życie?

 

Czy po to my, prawdziwi, genetyczni harleyowcy, dawaliśmy młodzieży świetlany przykład, "tymi rencami" organizując wspaniałe zloty, by teraz, pseudo - harleyowcy, spod znaku HOG, nasz dorobek na tej niwie, niweczyli, niwelowali i niszczyli ???

 

Jak można, na zjeździe motocyklowym, pić bez umiaru alkohol ? Jak można zadawać się seksualnie z przywiezionymi na zlot, na motorach, osobniczkami płci przeciwnej ? Wstyd panowie HOG-owcy !!!

 


Łza mi się w oku zakręciła, gdy przypomniałem sobie te nasze, wspólnie z kumplami - harleyowcami spędzone, przy świetle księżyca i gwiazd zjazdowe wieczory, sprzed lat.
To były niezapomniane chwile.

 

Widzę je wyraźnie, jakby to było dziś; siebie - młodego harleyowca - idealistę i mych harleyowskich kumpli, siedzących na składanych krzesełkach, wokół ogniska, do którego, (byśmy sobie czasem rąk nie poparzyli) specjalnie na zjazd zaproszeni harcerze, dorzucają co chwila, nieco smolnych szczap.


Postanowiłem więc opisać, z myślą o obecnych pseudo-harleyowcach, jak wyglądał taki pięknie przez nas zorganizowany, w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, zjazd.


Mam nadzieję, że ci degeneraci przejrzą na oczy po przeczytaniu mych słów, do nich skierowanych i alkoholizm, ruja oraz porubstwo, panoszące się obecnie wszechwładnie na zlotach, już więcej nie podniosą tam swych plugawych łbów.

 

Byliśmy prawdziwymi harleyowcami - idealistami, więc na łatwiznę nigdy nie szliśmy i mimo że każdy z nas, bez problemu, mógł sobie pozwolić na kupno fabrycznie nowej Electry, lub Sportstera, my jeździliśmy na starych, lecz posiadających duszę i serce WL-kach, w których sami potrafiliśmy, w razie potrzeby, by dojechać na zjazd, w przydrożnym rowie, w kilka minut wymienić popękane rolki wału korbowego na przycięte obcążkami, na wymiar, kawałki gwoździ.

 

Tym niemniej, nie o gwoździach chciałem tu pisać, a o zjeździe. Wracam więc do tematu.

 

Harlejowcy - Mikołaj Grodecki

 

Olsztyn 1976
Autor na Harleyu po prawe stronie

 

Na zjazd, jak sama nazwa wskazuje, trzeba było "się zjechać" z różnych stron świata. (na zloty, dla odróżnienia, zlatywaliśmy się)
Część z nas, prawdziwych harleyowców, dojeżdżała na swoich Harley-Davidsonach, lub była na nich doholowywana przez zaprzyjaźnionych posiadaczy motocykli marki WSK lub WFM.

 

Inni prawdziwi harleyowcy, przyjeżdżali na zlot wprost z zagranicy, gdzie właśnie zdołali korzystnie sprzedać swe motory i puszyli się, dumnie siedząc za kierownicami, kłujących w oczy, nowych, bo zaledwie kilkunastoletnich mercedesów, fiatów i volkswagenów, jeszcze na "owalnych" tablicach rejestracyjnych.

 

Wpadali oni na zlot w "zbożnym celu" nabycia jakiegoś kolejnego motoru, jak na prawdziwych harleyowców przystało.

 

Wywożenie motorów na „zachód” było, jak powszechnie wiadomo, przejawem naszej dbałości o środowisko naturalne, albowiem każdy ówczesny harleyowiec miał świadomość, że pojazdy te, zazwyczaj ociekające olejem i nie posiadające żadnych urządzeń oczyszczających spaliny, jeżdżąc po Polsce, owo środowisko w dużym stopniu zanieczyszczały.

 

Tu również, przy okazji, wypada zwrócić uwagę na panujący obecnie kompletny brak zaangażowania HOG-owców w ochronę naszej bezcennej przyrody.

 

Obecni harleyowcy bowiem, wręcz przeciwnie, zamiast zaolejony złom z ojczyzny wywozić, beztrosko zwożą brudne Harley-Davidsony z Zachodu do Polski, nie myśląc o biednych, podtrutych żabkach, motylkach, dżdżownicach i ślimaczkach. Ale nie odbiegajmy od tematu.

 

Pierwszy dzień zjazdu upływał nam zazwyczaj na powitaniach, połączonych, jak na kumpli przystało, ze wzajemnym obejmowaniem się, ściskaniem, oraz obcałowywaniem każdego przybyłego na zjazd harleyowca, przez szefostwo klubu ów zlot organizującego.

 


Dziewczyn, na zloty, nigdy ze sobą nie zabieraliśmy, ponieważ wszyscy, jak na prawdziwych harleyowców przystało, posiadaliśmy wysokie standardy moralne i nawet do głowy by nam nie przyszło, aby współżyć płciowo, przed ślubem, obowiązkowo zawartym przed ołtarzem. (gdyż ślubów cywilnych, jako harleyowcy głęboko wierzący, nie uznawaliśmy)

 

A kiedy, po dniu spędzonym na powitaniach, nadchodził wieczór, udawaliśmy się do naszych namiotów, które w międzyczasie zdążyli dla nas rozbić harcerze, ściągnięci na zlot przez działaczy klubowych. Harcerze ci pilnowali również terenu zlotu, aby nie pobił nas czasem jakiś niegrzeczny chuligan, przybyły z pobliskiej wioski.

 

A gdy już cichutko leżeliśmy na swych nadmuchiwanych materacach, prezydent klubu, chodził od namiotu do namiotu, sprawdzając czy każdy z nas zrobił siusiu, zmówił paciorek, umył ząbki i czy grzecznie trzyma ręce na kołderce, lub śpiworze, którym jest przykryty. Mającym kłopoty z zaśnięciem, opowiadał on bajki, lub głaszcząc po główkach, cicho śpiewał piękne harleyowskie kołysanki, dopóki nie zasnęli.

 

Następnego dnia rano, po uroczystym odśpiewaniu Roty, oraz wspólnym odmówieniu różańca, rozpoczynały się przygotowane przez organizatorów rozrywki, na które z biciem serca, każdy z nas czekał.

 

Na zbitej z desek estradzie, odbywały się więc od dawna oczekiwane występy zespołu tanecznego przedszkolaków, o wdzięcznej nazwie "Krasne Ludki z Oświęcimia". Porywająco, a'cappella, śpiewał swe zabajkalskie czastuszki, "Chór Staruszków z miasta Pruszków", zwieziony specjalnym autokarem na nasz zjazd, z owego dostojnego Grodu.

 

Po występach, wśród śmiechów i pisków wszyscy braliśmy udział w konkursie, kto z nas uplecie najpiękniejszy wianek z kaczeńców, mleczów i stokrotek.
Wianki owe zdobiły później, do końca trwania zlotu, nasze skronie.
Najpiękniejszymi zaś wiankami, dekorowaliśmy czoła organizatorów zjazdu.

 

Później, gospodynie z Koła Gospodyń Wiejskich, przybyłe na rowerach, z pobliskiego PGR-u uczyły nas jak lepić gliniane kogutki, oraz wspólnie z nimi dziergaliśmy, na szydełkach, ludowe chusty, lub z wełny, na drutach robiliśmy motocyklowe skarpety i słynne harleyowskie czapki z pomponami.

 

Po uroczystym obiedzie odbywały się ubóstwiane przez nas tańce ludow.

 

Partnerkami naszymi były owe urocze gospodynie z PGR-owskiego "Koła", z którymi, na estradzie, chwacko wywijaliśmy obertasy, kujawiaczki i poleczki, starając się zbytnio nie deptać, po odświętnych gumofilcach, które miały na nogach.

 

Wieczorem zaś, gdy gospodynie, serdecznie przez nas żegnane, odjechały już, na skrzypiących rowerach, doić krowy w swoim PGR-rze, my zasiadaliśmy wokół rozpalonego przez harcerzy ogniska i słuchaliśmy w ekstazie, graniczącej z orgazmem owego najpiękniejszego na świecie dźwięku : papach... papach... papach... silnika Harley-Davidsona, odpalonego po raz pierwszy, specjalnie na tę okazję, przez jednego z naszych kumpli.

 

Równocześnie ssaliśmy landrynki i miętusy, lizaliśmy otrzymane od organizatorów lizaki, oraz popijaliśmy z rozkoszą, musującą wodę sodową z sokiem malinowym, zakupioną w saturatorze.

 

Papierosów oczywiście nie paliliśmy, bowiem prawdziwy harleyowiec powinien brzydzić się wszystkim, co zaczyna się na literę "p", więc nie tylko piciem alkoholu, pier... panienek., ale również i paleniem tytoniu.

 

Jeśli zjazd był "międzynarodowy", dawały się, tu i ówdzie, w wieczornej ciszy, słyszeć dystyngowane rozmowy, prowadzone półgłosem, w obcych językach; austriackim, szwajcarskim, a czasem nawet amerykańskim, brazylijskim lub meksykańskim, co bardzo podnosiło rangę zlotu.

 

A gdy już się robiło bardzo późno, około godziny dziewiątej wieczór, zmęczeni przeżyciami bogatego w atrakcje dnia, z identycznym jak poprzedniego wieczoru rytuałem, udawaliśmy się do naszych namiotów, na zasłużony odpoczynek.

 

O poranku, wyspani i radośni, po wspólnym odmówieniu różańca i po chóralnym odśpiewaniu Roty, tudzież zjedzeniu, ze wspólnego kotła, tradycyjnej, harleyowskiej owsianki na mleku, rozjeżdżaliśmy się do swoich domów, żegnani gorącymi uściskami i pocałunkami przez organizatorów tego, jak zwykle udanego zlotu harleyowskiego.

 


Ech, nie ma to jak pięknych wspomnień czar ...

 



Opublikowal: Michał Pawlik
-
Serwis oprogramował Jacek JabłczyńskiCopyright(c) 2002 - 2014 Fundacja Promocji m. st. Warszawy