Na jednym ze spotkań na ul. Jezuickiej, na początku 1973 roku, dowiedzieliśmy się o otrzymaniu zaproszenia Węgierskiego HUNGARO KLUB odpowiednika PZM na zlot motocyklowy pod Budapesztem w mieście Korosz na początku września. Do pokonania trasa około 2500 km.
Widok z Jezuickiej na Rynek
Jezuicka to było ulubione miejsce zimowych spotkań w PZM. Prawie przy uroczym rynku Starego Miasta i winiarni "Fukier" przyjaznej kieszeni studenta, gdzie czasami popijaliśmy grzanego Egribikavera (czerwone wino Egri bikavér - egerska bycza krew) z goździkami i miodem serwowanego z termosu w czasie nieoficjalnych rozmów (wyjazd pod Monte Cassino, czy inne wyjazdy, które były wówczas, w PRL-u, trudne do zrealizowania). Po akceptacji tego zaproszenia wszyscy przystąpili do ostrych przygotowań i przeglądów Harleyów bo było to cos nowego - nowy kraj do poznania - inni ludzie i ładna długa droga.
Ostatecznie pojechałem ja z Małgosią i Jurek T.
Inni mieli kłopoty natury technicznej, brak czasu, czy powody osobiste.
Pod Gelertem Jurek i Małgosia
Po zaliczeniu zlotu harleyowego w Wolsztynie, zapakowani solidnie z namiotami, kocherami, puszkami (klopsy, kluski) i ciepłymi ciuchami ruszyliśmy w kierunku Pętli Bieszczadzkich gdzie u znajomego sympatyka harleyów – Leona - przenocowaliśmy i trochę pogadaliśmy o Warszawie.
Dalej w kierunku granicy, wtedy Czechosłowackiej.
Kosice – Budapeszt – Sziofok - gdzie zaczyna sie słynna Puszta Węgierska (rozległy step na Wielkiej Nizinie Węgierskiej).
Był to ogólny zlot węgierski gdzie przybyło 70 uczestników, z tego nasze dwa HARLEYE, dwie pary niemieckie na BMW 750, Czesi na JAWACH 250, 500, URALE, a reszta to Panonie SHL, WFM, MZ i dużo mniejszych maszyn.
Powrot przez Budapeszt, gdzie przy okazji, w kinie, oglądaliśmy amerykański film - "EASY RIDER ". Później zaproszeni przez Niemcow do winiarni popijaliśmy Węgierskie wino obiecując sobie, że będziemy się często widywać i odwiedzać ruszamy dalej w drogę. W Pradze pożegnanie z Niemcami i w drogę przez Zakopane do Warszawy, do domów.
Harlejowcy Janusz i Jurek w Gelercie
Zabrane z Polski prezenty jak proporczyki dla klubów i naklejki PZM były najbardziej rozchwytywane i dały dużo radości Węgrom, a pamięć i zdjęcia pozostały do naszych wspomnień.
Zawiązały się kontakty z Węgrami i Niemcami, którzy przyjechali rok później na BBR 1 z rewizytą do Warszawy.
Podczas mojego prywatnego wyjazdu na urlop, HARLEYEM, nad Morze Czarne w roku 1974 doszło do nieszczęśliwego wypadku.
W Rosji (wtedy ZSRR), na drodze przed Czerniowcami uległy uszkodzeniu wszystkie świecidełka, przednia szyba, zgięcia kierownicy, torby boczne, także Harley został "goły". Na szczęście mogłem dalej kontynuować drogę do Rumunii, aby w morzu zażywać kąpieli i cieszyć się słońcem.
Rumunia – Bułgaria – Węgry - Czechosłowacja i do domku po przejechaniu około 4000 km.
Po powrocie do domu zdecydowałem się na budowę CHOPERA, bo „Easy Rider” zrobił na mnie duże wrażenie i trzeba było iść za modą.
Prawie cały w chromach, lakier metalik z brokatu i lakieru bezbarwnego, grube tylne kolo, własnej konstrukcji zapłon tranzystorowy, trochę przedłużony przedni widelec, wzmocnione swiatła (juz halogeny) dały wygląd Chopera.
Jazdy po Warszawie dały mi dużo osobistego zadowolenia, a silnik i skrzynia biegów po remoncie dawała mi pewność i niezawodność techniczną.
Harley Janusza Woźniczaka - Choperek
rok 1975
Zaproszony do GISSEN-BRD przez Niemców, którzy byli w Warszawie na BBR 1 ruszyłem w kierunku gdzie zachodzi słońce. Polskie drogi do Zgorzelca przeleciałem bez przygód, ale na autostradzie DDR-u (red.: Niemiecka Republika Demokratyczna) przeżyłem cierpienia, bo musiałem spawać kierownice, która się poluzowała.
W podróż Harleyem do Gissen
Znajomość trzech niemieckich slow "schweissen", "gut" i "danke" pozwoliły mi na dalszą kontynuacje podroży, bo Niemiecki nie był moim ulubionym językiem, a tylko język Angielski dawał mi wtedy satysfakcję z rozmów na zachodzie.
W DDR-ach to prawie zostawiłem nerki, bo połączenia betonowych płyt na drogach były zmorą dla harleya i katastrofą dla moich organów.
Większość drogi jechałem „na stojąco" a przy nierównościach wstrzymywałem oddech.
Ten kto jechał taką autostradą zbudowaną z betonowych łączonych płyt, wie o co chodzi - scheisse...
Jak wpadłem do BRD (red.: Republika Federalna Niemiec – RFN czyli Bundesrepublik Deutschland), to myślałem, że lecę w powietrzu, bo ichnie drogi i autostrady były i są gładkie jak stół.
Nocowałem w lesie, tak że w Gissen, małym zabytkowym i studenckim miasteczku, byłem po południu.
Zlot czy też zjazd był ogólny, bo zjechały tam różne marki motocykli.
Były Harleye, BMW, Angliki, Japończyki, ale wszystkie z dużymi silnikami.
Tylko moj był szczególny bo stary (WLA), mocno świecący, a szczególny podziw i atrakcję wzbudzał moją osobą – Polaka i Harleyowca z Warszawy. Dało mi to bardzo dużo satysfakcji.
Janusz Woźniczak na swoim Harleyu pod Geissen
Rok1975
Po zlocie czas na zwiedzanie okolic, spotkania z innymi zmotoryzowanymi, dużo pytań i odpowiedzi. Z dwoma właścicielami BMW jedziemy do znajomych Harleyowców w Holandi – Eidhoven, gdzie okazuje się ze WLK jest dobrze znana. Trochę zabawy, spotkań, piwka i do domu, do pierwszej mojej pracy w PZL - Okęcie.
Wracałem wesoły i smutny, bo byłem znowu sam, bez kolegów - i zastanawiałem się co będzie dalej z moją pasją HARLEYOWĄ?
c.d.n.
PS na koniec.
Jest juz jesień i ciężki czas dla jazdy motocyklem - liście i deszcz utrudniają zdecydowanie jazdę, ale można jeszcze wyskoczyć na grzyby. :)
Zima to przeglądy i remonty motocykli, spotkania w klubach i planowanie przyszłego udanego sezonu.
Czego Wam życzy JANUSZ WOZNICZAK byly HARLEYOWIEC WARSZAWY
Zobacz inne wspomnienia Janusza: