Imieniny:
Szukaj w serwisieWyszukiwanie zaawansowane

Motoryzacja

2010.10.30 g. 20:19

Harleyem do Anglii - 1975

Część pierwsza
Może nie wszyscy to pamiętają, ale rok 1975 i wczesna epoka Gierka przyniosły Polakom duże zmiany i ułatwienia w podróżowaniu do krajów Zachodniej Europy.

Tym, którzy tego nie przeżyli przypominam, że w tamtych czasach posiadanie dewiz było nielegalne.
Wszyscy, którzy jakimś zrządzeniem losu weszli w ich posiadanie, zobowiązani byli je wymienić na bony towarowe banku PeKaO.

Dzięki pewnym zmianom, wymuszonym na Gierku przez kredytujące upadający komunizm Kraje Zachodu, powstała możliwość zakładania przez obywateli tak zwanych “kont dewizowych”.
Działało to tak, ze składało się podanie o przydział środków dewizowych w ilości 130 USD, i jeśli decyzja była pozytywna, można było na jej podstawie wystąpić o paszport i wyjechać za granice.
Po powrocie i zgłoszeniu na granicy tych samych 130 USD było się juz legalnym posiadaczem dewiz, z prawem do otwarcia konta dewizowego w Banku PeKaO SA.

Takie konto służyło juz jako podstawa do uzyskania paszportu przy okazji następnych wyjazdów.
I proszę nie pytać, z czego się żyło będąc za granica – nikt Wam tego nie powie...
Trochę to skomplikowane, ale taki był właśnie mechanizm, który uruchomił fale masowych wyjazdów Polaków za zachodnia granice w pierwszej dekadzie lat siedemdziesiątych.

Harleyowcy w Utrecht w 1975

Utrecht w 1975

Miałem wtedy 26 lat, i jak tylko się o tym wszystkim dowiedziałem postanowiłem, ze to będzie moja przepustka na wymarzony Zachód Europy.
Złożyłem podanie o przydział dewiz, szczęście mi dopisało, dostałem zgodę i droga do Europy stanęła przede mną otworem.

Ruch Harleyowski w Polsce zaczął wtedy ewoluować w kierunku dużych, masowych imprez. Bywałem na nich regularnie i na jednej z nich, w 1974 roku, w Wolsztynie, poznałem dwóch sympatycznych Anglików.
Byli to Ray I Pete, którzy pojawili się przypadkiem na naszym zjeździe.
Piło się tam sporo, dziewczyny w Wolsztynie były niczego sobie i chętne, wybity ząb przestał Ray’a wkrótce boleć i tak im się to wszystko spodobało, że w ramach rewanżu zaprosili mnie do siebie do Anglii.
Zaproszenie z chęcią przyjąłem, i wczesna wiosna 1975 roku, majać dzięki uzyskanym środkom dewizowym paszport w kieszeni, zacząłem myśleć o wyprawie Harleyem do Wielkiej Brytanii.

Pete i Ray - Wolsztyn 1974

Pete i Ray
Wolsztyn 1974

Zupełnie przypadkowo zgadałem się na ten temat z Maćkiem L. harleyowcem z Józefowa oraz Zygmuntem J., posiadaczem pięknego Sokola 1000, i niewiele myśląc postanowiliśmy jechać tam razem.
Każdy z nas miał jakieś miejsca po drodze do odwiedzenia, jakichś przyjaciół skłonnych do udzielenia gościny na kilka dni i nasz plan wyjazdu został szybko ustalony.
Ani się obejrzeliśmy jak pruliśmy któregoś dnia pod koniec czerwca w kierunku Poznania i granicy Polska-NRD.

Słowo pruliśmy jest tu pewnym nadużyciem, bo tak naprawdę, według moich standardów, wlekliśmy się niemiłosiernie, a to głównie z powodu Sokola, który się przegrzewał i przycierał na tylnim cylindrze i na wszystkim, co tylko mogło się przycierać w tym pięknie skądinąd odrestaurowanym motocyklu.
Sokół jechał z koszem, co jeszcze pogarszało sytuacje, postojów było mnóstwo, ale pogoda piękna, tak że nikt z nas za bardzo się tym nie przejmował.
Za wyjątkiem Zygmunta oczywiście, który wydawał się być tym nieco sfrustrowany.
Niestety nie obeszło się bez ściągania cylindrów i dekla rozrządu gdzieś na przydrożnym parkingu, ale naprędce wykonana przy pomocy pilnika owalizacja tłoków i ostro potraktowane papierem ściernym tulejki rozrządu i sworzni tłokowych usunęły problem.
Szlag trafił precyzje wykonania, składaliśmy to wycierając części jedyna brudna szmata jaka mieliśmy ze sobą, ale silnik przestał się zacierać i bez dalszych przestojów dojechaliśmy do granicy.
W zupełnie niezłym czasie, zajęło to nam 2 dni razem z remontem…

Polski motocykl Sokół w Utrecht w 1975

Polski motocykl Sokół 1000
Utrecht w 1975

Granica pomiędzy NRD a NRF to był trzykilometrowy pas ziemi niczyjej, zaorany i ogrodzony z obu stron wysokim na parę metrów płotem i zasiekami z drutu kolczastego.
Wzdłuż płotu po stronie NRD co kilkadziesiąt metrów stały wieżyczki strażnicze z gniazdami karabinów maszynowych.
Siedziało w nich zawsze po dwóch, trzech żołnierzy w charakterystycznych czapkach z czerwona gwiazdka na czole.
Po stronie NRF żadnych wieżyczek juz oczywiście nie było, oni mieli to gdzieś. Nie mieli powodu nikogo pilnować, bo nikt od nich nie chciał i nie musiał uciekać.
To był wolny świat.

Harleyowcy w Utrecht w 1975

Harleyowcy w Utrecht w 1975
Pierwszy z lewej - Sokół 1000

Sklep na granicy był zaopatrzony lepiej niż wszystkie Pewexy w Polsce, a w czystej i pachnącej toalecie zajęło nam sporo czasu żeby się zorientować, że woda z kranu steruje fotokomórka, i ze zaczyna ona płynąć jak się ręce wsadzi nad umywalkę.
NRF w porównaniu z Polska sprawiało wrażenie kraju tak uporządkowanego, czystego i dobrze zorganizowanego, ze az czasami wydawało się to nierealne.
Małe miasteczka, przez które przejeżdżaliśmy zbliżając się do granicy z Holandia wyglądały jak dekoracja do filmu i zastanawiałem się, czy tam rzeczywiście ktoś mieszka...
O jakości dróg i autostrad nawet nie warto wspominać, bo mimo iż minęło od tamtych wydarzeń prawie 35 lat, różnica pomiędzy Niemcami a Polską została na tym samym poziomie.
A jakie wciąż mamy drogi w Polsce każdy wie.

Wyprawa harleyami do Anglii - Utrecht w 1975

Warszawskie Harleye
Utrecht w 1975

Jechaliśmy na Utrecht, gdzie mieszkali Harry i Vera, moi holenderscy przyjaciele harleyowcy.
Holandia zachwycała małymi, czystymi miasteczkami, rozległymi polami poprzecinanymi siecią kanałów, prawdziwymi, czynnymi wciąż wiatrakami, i wielkimi stadami holenderskich krów.
Wbrew panującemu w Polsce przekonaniu, krowy holenderskie są barwy rudo-czerwonej, a nie w biało-czarne łaty, jak się powszechnie u nas sądzi.

Harleyowcy w Utrecht w 1975

Warszawscy Harleyowcy
Utrecht w 1975

Harry i Vera przyjęli nas bardzo serdecznie, spędziliśmy z nimi i ich przyjaciółmi dwa pełne wrażeń dni. Wspominaliśmy wspólne trasy i spotkania, delektowaliśmy się holenderskim piwem i robiliśmy plany na przyszłość.
Zwiedziliśmy Utrecht, małe ale bardzo stare i urocze miasto, tak inne od wszystkiego, co do tej pory widzieliśmy.
Oczywiście nie obyło się bez wycieczki do Red Lights District, chyba chcieli zobaczyć jakie to na nas zrobi wrażenie, śmieli się do siebie i obserwowali nasze reakcje z ciekawością.

Z żalem opuszczaliśmy gościnny Utrecht kierując się na Ostendę, skąd zamierzaliśmy przeprawić się promem przez Kanał La Manche do Dover.
Poszło nam to sprawnie, odległości nie są tam duże, Sokół nabrał wigoru po licznych kontaktach z pilnikiem, a wyłaniający się z morza niezapomniany widok białych, stromych kredowych klifów oznajmił, ze zbliżamy się do Anglii.
Do Londynu dotarliśmy następnego dnia, po spędzeniu nocy na kampingu w Dover.

Krzysztof Wickiewicz - Ostenda1975

Krzysztof Więckiewicz
Ostenda 1975

Zdjęcia z archiwum autora.

Ciąg dalszy nastąpił (część druga wspomnienia)

Zobacz inne artykuły autora:



Opublikowal: Michał Pawlik
-
Serwis oprogramował Jacek JabłczyńskiCopyright(c) 2002 - 2014 Fundacja Promocji m. st. Warszawy