Imieniny:
Szukaj w serwisieWyszukiwanie zaawansowane

Motoryzacja

2013.08.16 g. 07:57

Harleyowe wspomninenia

Budapeszt, lato 73

Krzysztof Dzięciołowski, harleyowiec warszawski z Kanady, porzucił swój jacht, ucałował wnuki i przyjechał na zlot harleyowców do Wolsztyna po 40 latach.

Ale za nim pojechał na zlot w Wolsztynie w 1973 roku, pomknął jeszcze do Budapesztu.

 

Oto wspomnienie Krisa.

 

Kris - Krzysztof Dzięciołowski. Rok 1973

 

Kris - Krzysztof Dzięciołowski.
Rok 1973

 

Pewnego dnia zadzwonił do mnie Andrzej – Westman i pyta się czy bym nie przejął jego Holendra bo już ma go dość. Wziąłem go do siebie z polską gościnnością ale tylko na 4 dni, bo wybierałem się do Budapesztu na zlot.

 

W czasie tych czterech dni Jacques zdecydował, że pojedzie ze mną.
Jeździł WLK-ą złożoną na nowych częściach. Chodziła jak zegarek.
Ruszyliśmy w droge. Piękne polskie lato, ciepło, zielono. Jechaliśmy parą tak jak na Easy Rider.

 

W pewnym momencie, tuż za Kielcami, zaczął mi stukać wał. Najpierw cicho a później coraz głośniej.

 

Zatrzymaliśmy się w przydrożnym lasku.
Zaciągnąłem cylindry, rozpołowiłem silnik wyjmując wał bez rozkręcania rozrządu. Pierwszy korbowód miał luz na parę milimetrów. Co robić? Namówiłem Holendra na podróż do Warszawy. Przyjechaliśmy rano do Fiała. Tragedia! Nie ma czopów wału. W końcu znalazł jakiś używany. Miał lekki luz, ale na tyle, że do jeżdżenia.

 

Złożył mi wał do kupy. Umówiliśmy się, że jak wrócę to mi go zrobi tak jak powinno być. Wróciliśmy na miejsce katastrofy przed wieczorem. Korzystając z reszty dnia zacząłem składać silnik.

 

Słyszę Harleya na szosie.
Macham rękami i widzę, że jego pasażerka mnie zobaczyła. Zawrócił i podjechał do nas Janusz Woźniczak. Wytłumaczyłem mu co się stało i, że jutro ruszamy dalej. Sceptycznie na to popatrzył i odjechał. Rano skończyłem składać silnik. Odpalił od drugiego kopa i w drogę. Dojeżdżamy do granicy Czechosłowackiej. Jacques nie ma wizy. Załatwia ją na miejscu za parę guldenów. Wtedy pomyślałem, że ja też bym tak chciał móc jeździć po świecie jak on.

 

Do Budapesztu dojechaliśmy bez problemów. Tuż przed wjazdem do Budapesztu wysiadło mi łożysko popychacza sprzęgła. Zaparkowałem na poboczu i myślę co ja teraz zrobię?. Na trasie to nie ma kłopotu bo nie trzeba za dużo ruszać. W mieście - to duży problem. Byłem bardzo zmęczony jazdą, więc mówię to Jacques'a: „choć trochę odpoczniemy, później coś wykombinuje”. Wyciągnąłem śpiwór i walnąłem się spać w rowie. Jak się obudziłem to Jacques'a nie było. Pewnie się przeraził, że będzie musiał jechać do Warszawy po łożysko. Miałem telefon do znajomego Węgra. Poznałem go w Sopocie na kempingu. Jeździł starym odkrytym Mercedesem. Wypiliśmy dużo wody ognistej zgodnie z przysłowiem, że my bratanki. Teraz może się to przydać.

 

Złapałem okazje do pierwszego telefonu. Wytłumaczyłem mu gdzie jestem. Popchnął mnie i powoli dojechałem do jego domu. Byłem ugoszczony po królewsku.
Wieczorem dwa bratanki znowu zadziałały. Następnego dnia zdjąłem łapę sprzęgła i wyjąłem łożyska w kawałkach. Pokazałem bratankowi.

Uśmiechnął się i mówi, ze nie ma problemu.
Poszedł do pracy a ja w tym czasie ćwiczyłem Niemiecki z jego siostrą. Była bardzo miła.
Bratanek wrócił z pracy z pięknym nowym łożyskiem. Okazało się, że pracuje w zakładzie doświadczalnym i chłopaki mu to wytoczyli i zahartowali. Nie chciał za to ani grosza. Nie chciałem nadużywać gościnności i następnego dnia się zwinąłem. Podjechałem do siedziby klubu, który zorganizował zlot ale nikogo tam nie było i nie wiedziałem gdzie jechać. Noc spędziłem na kampingu.

 

Przed snem usłyszałem sprzęgło WL-ki.
Wypadłem z namiotu ale gościu juz odjechał.

 

Później okazało się, że to byłi Rafał i Zbyszek 34.
Pokręciłem się parę dni po Budapeszcie.
Między innymi zobaczyłem pierwszy raz film Easy Rider grany wtedy w Budapeszcie. Pewnie wyobrażacie sobie co się działo po seansie jak odpalałem wśród setek gapiów.

 

Wreszcie po paru dniach stwierdziłem, że nic tu pomnie i ruszyłem do domu.
Po tym jak złożyłem silnik w lesie to wydawało mi, że on trochę inaczej chodzi, tak bardziej miękko. Ale przypisałem to moim halucynacjom. Parę kilometrów przed polską granicą zacząłem tracić moc silnika. Chodził dziwnie nierówno. Zdjąłem fajkę z pierwszego, bez różnicy, z drugiego zgasł. Wykręciłem świecę na pierwszym. Prawie nie ma kompresji. Wkręciłem świecę i tak dojechałem za Kraków jadąc na jedynce po górę i na trójce z góry. Średnio 40 km/h . Nagle silnik stracił prawie całą moc, zaczął parskać i kichać. Dziura w tłoku wypaliła się całkiem. Później okazało się, że jak wkładałem wał w rozrząd to przesunąłem go o ząbek do przodu.

 

Zdałem sobie sprawę, że do Warszawy tak nie dojadę. Po kilku próbach zatrzymałem pustego Stara, chłopaki wrzucili mnie z motorem na pakę i tak dojechałem do Warszawy.

 

W Warszawie wykręciłem przednią świece i tak dojechałem do domu jadąc 20 km/h w porywach.
To była moja najgorsza podróż jeżeli chodzi o psucie się Harleya.
Poza tym był to fajny wypad.

 

Opowiadanie ukazało się w książce Harlej Mój Kumpel 2.



Opublikowal: Michał Pawlik
-
Serwis oprogramował Jacek JabłczyńskiCopyright(c) 2002 - 2014 Fundacja Promocji m. st. Warszawy