Jedyny Polak występujący w tych prestiżowych rozgrywkach opowiadał o swojej przyszłości i kolejnych campach z udziałem uzdolnionej młodzieży na które będzie chciał w kolejnych latach sprowadzać swych kolegów z parkietów NBA.
Konferencja odbyła się z drobnym poślizgiem. Było to spowodowane niesamowitym oblężeniem naszego jedynaka w NBA przez łowców autografów, oraz fanów którzy robili sobie z gwiazdorem Orlando Magic zdjęcia podczas treningu z dziećmi w stołecznej hali sportowej „Koło”.
Całe spotkanie w Agorze przebiegało w bardzo sympatycznej atmosferze.
Marcin żartował, iż czuje się jak prezydent, gdyż jest rozpoznawalny na każdym kroku. Pobyt w Stolicy reprezentantowi Polski umila m.in. firma Lexus, która na czas pobytu Gortarda w kraju zapewniła mu luksusowy samochód swojej marki.
Wychowanek ŁKS-u Łódź przebywa w ojczyźnie od 11 lipca, lecz przez ten okres praktycznie nie miał żadnego kontaktu z rodziną. Zdążył spożyć z nią zaledwie dwa posiłki, widząc się raptem przez kilkanaście godzin. Gortat ma bardzo napięty terminarz. Camp podczas którego trenował każdego dnia w innym mieście z ponad setką dzieci przynosi już jednak spodziewane efekty. Przez te wszystkie dni Marcin wraz ze swoim agentem wypatrzyli czterech chłopców, którzy przy odpowiednim treningu i podejściu do sprawy powinni za kilka lat pójść jego śladami.
Przy okazji wspomniał o Jakubie Wojciechowskim, który tak samo jak on zaczynał karierę w Łódzkim KS. Obecnie jest on związany długoletnim kontraktem z Benettonem Treviso, lecz w niedługiej przyszłości ma szansę na angaż w NBA. Wicemistrz NBA zakomunikował, że „Marcin Gortard camp” nie będzie jednorazowym wyskokiem. Zawodnik Orlando szczerze przyznał, iż tegoroczna edycja jest czysto spontaniczna. Dopiero kolejne edycje mają przypominać obozy treningowe rodem z USA. W tym celu po za czysto koszykarskim treningiem Gortard będzie chciał także prezentować młodzieży specjalistyczne treningi na siłowni, jak i zachęcać młodych adeptów koszykówki do biegania, co jest jednym z najmniej lubianych elementów przez zawodników młodego pokolenia uprawiających sporty zespołowe. Po za tym, w kolejnych latach do Polski na obozy z Marcinem mieliby przylatywać także jego koledzy z NBA.
Ambicje i cele Marcina sięgają bardzo wysoko.
Nasz rodak grający na co dzień w Stanach chciałby stworzyć w rodzimej Łodzi silny klub młodzieżowy, który miałby w przyszłości być kuźnią talentów jaką jest obecnie warszawska Polonia 2011, który to drugi rok z rzędu jest Młodzieżowym Mistrzem Polski, a jej zawodnicy regularnie występują w reprezentacji Polski U-20. Zespół ten będzie także nastawiony na sukcesy przede wszystkim w seniorskim baskecie. Mowa tu o medalach Mistrzostw Świata, Europy oraz Olimpiady.
Jeśli jesteśmy już przy reprezentacji to warto wspomnieć o przygotowaniach naszych kadrowiczów w Spale przed wrześniowymi Mistrzostwami Europy które odbędą się właśnie w Polsce. Sam zainteresowany mówił wprost, iż nie zdoła stawić się na pierwszym treningu reprezentacji, gdyż trzeba spełnić szereg procedur pozwalających podjąć mu treningi przed najważniejszą tegoroczną imprezą koszykarską. By tak się stało Orlando oraz władze NBA muszą dostarczyć stosowne certyfikaty jak i pozwolenie na podjęcie treningów, a FIBA musi przesłać PZKoszu 18.000 dolarów indywidualnego ubezpieczenia kadrowiczów. Zmiennik Howarda w Orlando poruszył także temat swojej przyszłości w barwach „Magicznych”. Mimo wyrównania oferty Dallas Maveriks przez Orlando, Polak nie poddaje się. Cały czas będzie walczył o pierwszą piątkę, a jeśli ta sztuka mu się nie powiedzie, to o jak największą ilość minut.
Odejście do innego zespołu nazwał wprost drogą na skróty. Jeśli miałby odjeść do gorszego zespołu gdzie miałby pewne miejsce, byłoby to niezgodne z jego duchem walki. O tym, że Gortardzi to twardzi ludzie, niech świadczy fakt, iż brat Marcina od lat nie mający żadnego związku ze sportem po raptem kilku miesiącach treningu stanął w ringu, nokautując swojego rywala już w 4 rundzie.
Po za tym mogliśmy usłyszeć o upodobanaich naszego rodzynka w NBA jak i życiu prywatnym. Gortad lubi bowiem szybkie samochody, gry komputerowe, spotkania ze znajomymi jak i hazard dla zabawy. Zdradził, iż będąc jakiś czas temu czysto rekreacyjnie w kasynie za żetony warte 50 zł zarobił 200 zł, gdy jego bardziej doświadczeni i zaprawieni w bojach gracze, co chwilę przeklinali, wciąż przegrywając. Marcin nie móc tego zmieść, obstawił swoje dwa ostatnie żetony na numer jaki nosił na koszulce, po czym opuścił lokal. Chwilę później okazało, że numer ten wygrał kolejną stawkę.
Chwalił także Warszawę, porównując ją ze Stanami.
Zauważył, iż miasto wciąż się rozwija, i tak samo jak w Stanach na każdym rogu jest pub, restauracja itd. Mogliśmy się też co nie co dowiedzieć o mentalności amerykańskich kibiców. Jak wiemy w USA panuje zupełnie inna kultura kibicowania niż ma to miejsce w Europie. Fani ze Starego Kontynentu są bowiem znani z fanatycznego dopingu oraz tworzenia kolorowych opraw przez całe spotkanie, kiedy ich koledzy z Ameryki są bardziej statystami, niż twórcami widowisk. W momencie gdy ich zespół prowadzi 30 pkt, połowa z nich opuszcza mecz już przed upływem 4 kwarty. W Europie jest to nie do pomyślenia.
Doświadczony amerykański koszykarz Polonii Warszawa Michael Ansley, niejednokrotnie powtarzał, jak dużo dają jemu i kolegom kibice „Czarnych Koszul”. Podczas fatalnego meczu z Basketem Kwidzyn gdy po za „Big Majkiem” praktycznie nie grał żaden z Polonistów, gorąca warszawska publiczność skupiona głownie w „Radzie Puchaczy” potrafiła wykrzesać ze swych graczy taką ambicję, że ci zdołali wygrać mecz mimo 20 punktowej przewagi rywali kilkanaście minut przed końcem meczu!
Okazja, by porozmawiać z Marcinem będzie jeszcze:
Natomiast jeśli ktoś dziś nie mógł przybyć do Agory, będzie mógł to uczynić jeszcze raz 28 lipca także w Agorze w Warszawie przy Czerskiej.