Autor zapisków z rejsu „zacnym okrętem” pokazuje piękno, często zupełnie nieznane, nie tylko naszego miasta ale i całego Mazowsza. A używając ładnego języka, jak nakazywał mistrz z Czarnolasu: „Polacy nie gęsi i swój język mają”, daje nam na dodatek lekcję historii. Zachęcamy do lektury, a tych, którzy preferują tylko fakty i informacje zapraszamy… na stronę ZTM, gdzie znajdą „w pigułce” wszystko o Warszawskich Liniach Turystycznych AD 2010.
Kartka z dziennika podróży...
Kolejny dzień mej podróży zawiódł mnie do nadwiślańskiej stolicy. Rzadki to widok, podobno ostatni w Europie, by przez gród tak wielki płynęła rzeka w swej dzikości tylko na jednym brzegu okiełznana.
Gdy wieść do mnie dotarła, że rzecznych atrakcji dla podróżnych moc tu przygotowano, ani chwili nie czekając udałem się na Podzamcze. Tam, nieopodal mostu Śląsko-Dąbrowskiego znajduje się przystań, skąd statki pod banderą ZTM odpływają. Przez cały tydzień w krótszy rejs po Królowej rzek Rzeczypospolitej wodne tramwaje wyruszają, a kto chce dalszej wyprawy zakosztować, aż do Serocka w soboty i niedziele powinien się wyprawić. Waszmość, waćpanna z kawalerem, a i cała familia na wycieczkę wybrać się może, wystarczy bilety zakupić w miejscu POP-em zwanym, które przy stacji podziemnej kolei Centrum się znajduje. Spieszyć się jeno trzeba, albowiem chętnych co roku tylu, że i cała flota wszystkich pomieścić by nie zdołała.
Przybywszy na przystań, na statku się zamustrowałem, któremu imię boga wiatrów Zefira nadano. Zacny to okręt, przeszło stu ludzi na pokład zabiera, a przy tym wprost jakby do rzecznych wypraw został stworzony. Szeroki i niski kadłub w toń głęboko się nie zanurza, lecz na fali, jak rycerz w siodle, pewnie się trzyma, a jego ostry dziób, niczym strzały, łatwo tnie odmęty.
Czas już od brzegu było odbić i z prądem rzeki ruszyć ku przygodzie. Przepłynęliśmy pod mostami, jak przez wielkie bramy. Na jednym brzegu panoramę miasta podziwiać się dało, na drugim zaś zieloną gęstwinę, gdzieniegdzie małymi plażami poprzetykaną.
Kwadrans nie minął, jak kotwicę podnieśliśmy a już z szerokiego nurtu Wisły w jej wąską odnogę wpłynąć przyszło, gdzie rychło przed nami coś na kształt grodu warownego wyrosło. Szczęśliwie bram jego szturmować nie musieliśmy. Śluza z łoskotem rozwarła swoje podwoje, byśmy do środka wpłynąć mogli. Tam statek uwięziony pomiędzy żelaznymi wrotami wraz z wodą wzniósł się ku górze, a gdy poziom właściwy osiągnął, przegroda się rozsunęła i w dalszą drogę ruszyć mogliśmy.
Kanał, którym przyszło nam płynąć, dziś zwie się Żerańskim, ale prawdziwie królewską ma on historię. Lat temu czterysta z polecenia Zygmunta III wydrążony, aby wodę ściągał z puszczy i rzekę Długą, co dwór myśliwski Wazów zalewać zwykła, poskromił. Stąd też jeszcze na mapach z lat 30. ubiegłego wieku jako Królewski był oznaczany. A i to warto dodać, iż od XIX stulecia plany snuto, że stanie się on częścią wodnego szlaku, który Wisłę przez Bug, Narew i Niemen z Bałtykiem połączy. Dzisiejszy kanał budować zaczęto dopiero przed drugą wojną światową a ukończono w latach 50., kiedy to port i śluzę na Żeraniu wzniesiono. Obecnie korytarz ten pośród lądu 17,5 kilometra długości sobie liczy, a głęboki jest nawet na trzy metry.
Za śluzą, gdy do żerańskiej elektrociepłowni dopłynęliśmy, oczom ukazał się krajobraz, jakby z kopalni ze składem żelastwa połączonej. Na prawo hałda węglowa u stóp niebotycznych kominów się rozpostarła, po lewej zaś – „cmentarzysko” pełne haftowanych rdzą barek i kryp, które lata świetności dawno już mają za sobą.
Im dalej na szlaku, tym gęściej zieleń znów brzegi w swe władanie przejęła. Ptactwa rozmaitego było tam pod dostatkiem. Co i raz z zarośli do lotu kaczki się wzbijały, łabędzie leniwie żeglowały przy brzegu, a wysoko w górze jastrząb zataczał koła wypatrując zdobyczy.
Na statku też smakowite kąski upolować można było. Wyprawa nie tylko na przygody apetyt wyostrzyła niezmiernie, ale i podniebienie rychło znać dało o sobie, gdy zapach pieczonych mięs roznosić się począł. Statek nasz bowiem w podróż został wysłany z przednim kucharzem na pokładzie, który przysmaki zgłodniałym wilkom rzecznym, w przystępnych cenach serwował. Z pełnym brzuchem nogi aż rwały się do tańca, więc muzyka i wesołe śpiewy rychło poniosły się po wodzie.
Pośród kniei i łąk kanał znalazł swe ujście, a „Zefir” na rozległe wody Zalewu Zegrzyńskiego wypłynął. Słońce na falach blaskiem się rozlało, jakoby ktoś diamenty rozsypał. Kto wie, może jacyś korsarze kiedyś tu skarb swój zgubili, gdy z łupem płynęli na jedną z tajemniczych wysepek, co pośrodku jeziora wyrastają.
Popłynęliśmy wzdłuż brzegu. Liczne domostwa schodziły tam ku wodzie. Kiedyś znamienite magnackie rodziny swoje majątki w tej okolicy wznosiły, a i teraz jeszcze na skarpie dwie rezydencje Radziwiłłów oraz ruiny dworku Szaniawskich ujrzeć można. Dziś też przepysznych „pałaców” tu nie brakuje, a jachtów i łódek tyle cumuje, że gdyby w jednej chwili wszystkie na fale zepchnięto, pewnie i suchą nogą na drugą stronę jeziora - jak po moście - przejść by się dało.
Tak oto do Serocka - kresu (choć właściwie półmetka) podróży dotarliśmy. Kapitan podróżnym wolnego czasu udzielił, aby - zanim ruszymy w powrotną drogę - mogli znów twardy grunt pod nogami poczuć i na spacer po okolicy się wybrać. Zaświadczyć mogę, iż miasteczko to choć niewielkie, urokiem niejeden nadmorski kurort bije na głowę. Na złotej plaży słonecznych promieni i sportów wodnych zażyć było można, a kto dalej w ląd się zapuścił ukwieconymi uliczkami na malowniczy ryneczek trafił, gdzie ratusz stoi a przed nim bije fontanna.
Pod wieczór, pełni wrażeń, powróciliśmy do portu Warszawa. Tu inne letnie atrakcje na spragnionych rozrywki czekają - promy, konne omnibusy, zabytkowe tramwaje... ale o tym już następnym razem.