Przygotowania trwały do ostatniej chwili, a i tak nie zdążyłem przesmarować jednego kabestanu (ale po rejsie okazało się że najgorzej od środka nie wyglądał), dowieźć materacy (niepotrzebnych rzecz jasna w popołudniowym rejsie), a także... silnika.
To ostatnie było o tyle istotne, że program "Wiślanej Masy Krytycznej" przewidywał spływ od Portu Czerniakowskiego aż pod Stare Miasto.
Sprawdziwszy uprzednio prognozę pogody oceniłem jednak, że zaryzykować można.
Gdy padł sygnał do startu parady, odkotwiczyłem od cypla przy Pomniku Saperów i wyjrzałem na nurt. Jako że wiatr był dość szkwalisty, postawiłem zrazu tylko foka. Stwierdziwszy jednak, że na wodzie nie wygląda to tak strasznie, dostawiłem grota.
W tym czasie jednak większość jednostek pływających, w większości motorowych, zniknęła już za Poniatoszczakiem. Minął mnie jeszcze tramwaj wodny m/s "Generał Kutrzeba" z organizatorem imprezy panem Markiem Piwowarskim na pokładzie.
Halsówka w bardzo pokręconym wietrze, jak to zwykle bywa, gdy wieje z zachodu szła mi na tyle niesprawnie, że gdy przepłynąłem pod Mostem Poniatowskiego, prowadzący m/s "Wars" dochodził już do wyznaczonego końca. Mimo wszystko postanowiłem zaliczyć całą paradę.
Przyznaję, trochę lekkomyślnie wpakowałem się z masztem pod remontowany Most Śląsko - Dąbrowski, na szczęście nie pomyliłem się w ocenie wysokości pod podwieszonymi pomostami remontowymi.
Na miejscu okazało się jednak, że nikogo z uczestników już nie ma: harcerze popłynęli dalej na Zegrze, pasażerowie statków dawno zeszli już na ląd.
A przede mną pozostał jeszcze powrót.
Akurat w momencie, gdy zawróciłem - zdechł wiatr, i nurt powolutku cofał mnie w dół... Na szczęście po chwili wiatr wrócił, i równie powolutku zacząłem posuwać się naprzód. Mogłem jeszcze liczyć na pomoc ze strony jakiejś spóźnionej motorówki, jak na złość jednak jednostka Straży Pożarnej płynąca przede mną niby to asystowała mi, w istocie jednak utrudniała mi żeglowanie, spychając do tyłu strumieniem wody zza śruby.
Udało się jednak wyprzedzić ją od strony brzegu, przeciw czemu nie oponowali. Teraz pierwsze wyzwanie: Most Śląsko - Dąbrowski.
Skierowałem się pod jedyne miejsce gdzie pomost był podwyższony - nad szlakiem. Jak na zamówienie, wiatr się wzmógł i całkiem sprawnie przerzucił mnie na drugą stronę, filary nie zdołały zasłonić wiatru. Spływam pod praski brzeg, aby w razie czego schronić się na stojącej wodzie za ostrogą. Płynę jednak naprzód, po chwili otwiera się wejście do Portu Praskiego - w razie niemożności dalszego płynięcia spróbuję zostawić jacht na policyjnej przystani, aby pojechać po silnik.
Nadal jednak jestem szybszy od osłabionego w tym miejscu nurtu. W końcu jednak przedobrzyłem, w wyniku czego ostro wchodzę na przykosę. Trzeba było zrzucić grota, wypuścić foka i pagajem zepchnąć jacht na głębszą wodę. Zanim zdążyłem ponownie postawić grota, straciłem dobre 100m i muszę nadrabiać odległość omijając zdradliwą płyciznę.
Teraz przede mną Most Świętokrzyski: znów przepłynąłem całkiem sprawnie, ale kawałek za nim zacząłem się cofać. Próbowałem pomóc żaglom przy pomocy pagaja, ale i tak znalazłem się znów prawie pod mostem.
Za chwilę jednak wiatr się wzmógł, i znów popłynąłem naprzód. Bez emocji przepłynąłem pod mostem kolejowym. Trudniej będzie pod Mostem Poniatowskiego, z uwagi na silny prąd na farwaterze. Próby przejścia pod przęsłem brzegowym od strony Wisłostrady zaniechałem, stwierdziwszy, że wiatr jest tam całkiem zasłonięty. Wybrałem, zatem środkowe, najdłuższe przęsło, leżące poza szlakiem. I znów wiatr wzmógł się gdy był najbardziej potrzebny. Odpłynąwszy na bezpieczną odległość i podpłynąwszy w pobliże TZH gdzie jednak póki co nie ma potrzeby "awaryjnego" przybijania "przyklejam" się do praskiego brzegu.
Już widzę wejście do macierzystego portu, na razie jednak odgrodzone rafą na środku rzeki. Dopiero powyżej wierzchołka Cypla przechodzę pod lewy brzeg, z zamiarem "zaliczenia" jeszcze i Mostu Łazienkowskiego.
Nie zdołałem jednak dopłynąć nawet do Barki Maristo, gdy znów zdechł wiatr, jak się okazało - ostatecznie.
Zawracam więc, po czym w wyniku złej oceny sytuacji zagroziła mi perspektywa zdryfowania poniżej portu. Sięgam zatem po pagaj, i po chwili schroniłem się na stojącej wodzie. Dzięki stosunkowo wysokiej wodzie, prawie 2m mogę swobodnie poruszać się po ujściu, przy zacisznym brzegu zwijam żagle, składam maszt i przepływam na drugą stronę bramy kończąc tym samym swój udział w Święcie Wisły 2009.
Dziękuję za uwagę.
Tomek Janiszewski
Relacja ukazała sie na usenetowej żeglarskiej grupie dyskusyjnej pl.rec.zeglarstwo
Tomek zgodził sie na jej dalszą publikację, za co serdecznie dziękuję. :)