Pierwsi władcy Warszawy, książęta mazowieccy znani byli z popędliwości charakteru. Często ich czyny wynikały nie z rozwagi, ale z namiętności. Ofiarą tej zgubnej cechy panów na Mazowszu padła np. księżna Ludmiła Ziemowitowa, niesłusznie podejrzana o zdradę została uduszona. Małżonek kiedy zorientował się, że była to niecna potwarz wprost rozchorował się z rozpaczy. Istny pierwowzór Otella.
Natomiast najbardziej romantyczna historia w tej rodzinie, to dzieje syna nieszczęsnej Ludmiły, księcia Henryka. Książątko nie miało jeszcze dziesięciu lat, kiedy otrzymało od ojca probostwo płockie a potem łęczyckie. Trudno w tak młodym wieku o prawdziwe powołanie. Henrykowi rzeczywiście nie odpowiadał stan duchowny, jednak wprzódy bał się ojca, a w dodatku… nie miał księstwa. Cóż, życie to sztuka kompromisu, tak więc kiedy wakowało biskupstwo płockie, Henryczek nie odrzucił tak łakomego kąska, ale z konsekracją nie spieszyła się zbytnio. Dla odmiany zajął się dyplomacją.
W imieniu króla Władysława Jagiełły wysłany został w poselstwie dyplomatycznym do Zakonu Krzyżackiego. Prawdziwym celem misji były jednak tak naprawdę tajne rozmowy z księciem litewskim Witoldem. Talenty dyplomatyczne Henryka okazały się tak wielkie, że wkrótce Krzyżacy użyczyli komnat zamku Ritterswerde dla rozmów „na szczycie” Polski i Litwy. Na zamku biskup płocki wykonał powierzoną misję, ale zrobił coś więcej. Mianowicie zakochał się. Poznał w murach zamkowych piękną litewską księżniczkę Ryngałłę, która była zakładniczka. Książę stracił głowę dla litewskiej piękności i nawet nie czekając na dyspensę wziął ślub. Wesele trwało trzy tygodnie. W całej tej historii najłagodniej wypadają okryci piętnem okrutników Krzyżacy. Wydają się gromadą dobrotliwych ojczulków. Nie dość że w swojej gościnności organizują na swoim zamku spotkanie ich potencjalnych przeciwników, to jeszcze urządzają wesela swoim zakładnikom. Ale wróćmy do biskupa Henryka.
Zakochany w młodej żonie udał się wraz nią w podróż poślubną. Niespieszno mu było na Mazowsze. Wszak dopóki nie oznajmił oficjalnie o swym ożenku, mógł dalej czerpać profity ze swojego biskupstwa. Małżonkowie więc podróżowali po Litwie, ale ten spryt wyszedł księciu jednak bokiem. Okazało się że Krzyżacy aż tacy naiwni nie byli i w końcu zorientowali się w prawdziwych intencjach Henryka. I szybko się z nim rozprawili. Jak wspominają kroniki dopadli go „strzałem z polewki” czyli zwyczajnie otruli.
Krewcy byli książęta mazowieccy, burzliwe ich panowanie i życie osobiste. A kiedy Warszawa wraz z Mazowszem stała się częścią Korony Polskiej, gospodarzami Zamku Warszawskiego stali się Jagiellonowie.
Ostatni z rodu Zygmunt August miał niezwykle romansową naturę. Jako dziecko otoczony nadmierną opieką znanej z silnego charakteru matki królowej Bony, zdawał się być chłopcem o słabym charakterze. Był jednak doskonale wykształcony, bibliofil, znawca wielu dziedzin nauki i sztuki, był doskonale przygotowany do przyszłej roli króla. Kiedy jednak zdołał wyrwać się spod kurateli zaborcze matki na dworze i wśród magnaterii aż huczało od plotek o licznych kochankach i nałożnicach królewskich. Całkowicie nieudany związek małżeński z Elżbietą Habsburżanką potęgował prawdopodobnie zamiłowanie króla do kolejnych podbojów. I nagle Zygmunt August zakochał się na zabój. Największą miłością królewską była oczywiście Barbara Radziwiłłówna uznawana za jedną z najpiękniejszych kobiet tamtych czasów. Poślubił ją po śmierci Elżbiety i wbrew matce, na przekór sprzeciwom parlamentu i magnaterii koronował na królową. Niestety szczęście nie trwało długo. Elżbieta wkrótce zmarła w bólu i mękach. Zygmunt popadł w rozpacz. Do końca życia nosił żałobę.
Depresja króla trwałaby może wiele lat gdyby nie pewne zdarzenie, które miało miejsce na Zamku Królewskim w nocy z 7 na 8 stycznia 1569 roku. Doradcy królewscy, nie wiadomo czy powodowani troską o psychiczny stan pomazańca, czy innymi partykularnymi powodami sprowadzili na dwór czarnoksiężnika o nazwisku Twardowski. Mistrz obiecał wywołać ducha zmarłej. Król przystał na to o tyleż chętnie, że mimo wykształcenia, znajomości uczonych ksiąg i oczywistej ogłady, był co typowe dla tamtych czasów fanem czarów, guseł i zabobonów.
Wyobraźmy sobie więc, tą ponurą styczniową noc. Komnatę zamkową wyłożoną kirem i spowitą dymem świec. Na ścianie wisiało lustro. Król wszedł dym zgęstniał i nagle w migotliwym blasku świec w lustrze ukazała się postać pięknej Barbary. Król omdlał, podtrzymywany na ramionach dworzan. Wezwano medyka. Lecz to nie koniec tej makabrycznej historii. Jak wiadomo każde czary mają swoje logiczne wytłumaczenie. W lustrze bowiem ukazała się nie zjawa, a kobieta z krwi i kości. Niejaka nomen omen Barbara Giżanka, mieszczka warszawska łudząco podobna do nieboszczki.
A król? No cóż rychło znalazł pocieszenie w ramionach uroczej i sprytnej warszawianki. Tak oto skończyła się historia ostatniego z Jagiellonów i bystrej, pięknej mieszczanki spragnionej zaszczytów.
Po śmierci Zygmunta Augusta rozpoczęła się w Polsce epoka królów elekcyjnych i tu dochodzimy do wielkiej , znanej z licznych listów historii miłosnej.
Cała sprawa zaczęła się kiedy do Polski przybyła Maria Ludwika Gonzaga, przyszła żona Władysława IV i Jana Kazimierza. Wraz z nią przybyły do Polski piękne francuskie damy dworu, w wśród nich młodziutka Maria d’Arquien. Kilka lat później 16-letnią pannę zobaczył hetman Jan Sobieski i jak mówią kronikarze oniemiał na jej widok. No cóż oniemiał tak dokumentnie, że tę ciszę wykorzystał inny polski magnat Jan Zamojski, oświadczył się i został przyjęty. Młodziutka Marie została panią na Zamościu. Co jednak nie przeszkadzało w potajemnych spotkaniach Sobieskiego i ukochanej. Już wtedy narodziła się słynna epistolografia kochanków. Miłość Astrei i Celadona kwitła. W jednym z warszawskich kościołów ślubowali sobie dozgonną miłość. Kiedy Jan Zamojski wkrótce zmarł a Marysieńka została bogatą wdową, niecierpliwie czekała na oświadczyny swojego ukochanego. Plotka głosi że Hetman zwlekał. Co rozsierdziło krewką Francuzkę i jej protektorkę i opiekunkę królową Marię Ludwikę. Obie panie uknuły więc sprytny spisek. Marysieńka zaprosiła Sobieskiego do swych prywatnych komnat. Krewki i zakochany hetman, co oczywiste chętnie przystał na zaproszenie.
Kiedy romantyczna randka trwała w najlepsze, w najmniej stosownym momencie wpadła niby przypadkiem królowa. Rozpętała się piekielna awantura. Królowa wrzeszczała, aż drżały ściany zamkowe. Pomstowała, że to skandal, siedem grzechów głównych i obraza boska. Cóż Sobieski był człowiekiem honoru, nie miał wyjścia, musiał się oświadczyć.
Hetman, a potem król Polski darzył swoją Astreę wielką dozgonną miłością. Kochał ją , mimo że miała bardzo trudny charakter ta sprytna Francuzka. Kłótliwą pono i swarliwą niewiastą była. On jednak wszystko jej wybaczał. Kiedy sterany wiekiem i kłopotami król zgasł w komnatach pałacu w Wilanowie, skłócona ze szlachtą i synami Marysieńka wyjechała do Rzymu. Zmarłą we Francji w zamku w Blois i tam została pochowana. Jednak wiemy że spoczywa na Wawelu. Cóż więc stało się później. W pewną zimowa noc 1716 roku do furty klasztoru Kapucynów w Warszawie ktoś zapukał. Gdy braciszkowie otworzyli, zobaczyli tylko trumnę obitą kosztownym jedwabiem. W środku było ciało kobiety w didemie. Była to Marysieńka. Ostatecznie spoczęła obok męża, na Wawelu. Czy po to żeby się z nim połączyć, czy zakłócić mu wieczny spokój?
Oto kilka romantycznych historii z dziejów naszych dawnych władców. Z licznych portretów z zamkach i pałacach spoglądają na nas dostojni monarchowie w gronostajowych płaszczach, wyposażeni w insygnia władzy. Kiedy jednak poznamy ich prywatne losy, okazują się ludźmi z krwi i kości, których wiatr historii pchnął na tron, ale przecież nie pozbawił zwykłej ludzkiej potrzeby, potrzeby miłości.
Zdjęcia: autorka.