Imieniny:
Szukaj w serwisieWyszukiwanie zaawansowane

Świat zwierzęcy

2013.03.04 g. 06:02

Warszawianka broniła koni

Koszmarny Skaryszew
17 lutego 2013 rozpoczynał się targ końmi w Skaryszewie. Wybrała się tam społeczna grupa miłośników koni i Fundacja Tara, by mieć baczenie nad ich traktowaniem. Nasza warszawianka, Małgosia bardzo to przeżyła.

Konie. Fot. Fundacja Tara.

 

Zjazd na targ rozpoczął się 17 lutego. Małgosia i Przyjaciele Koni dojechali tam w nocy i już 18 lutego.
Małgosia pisała:

 

„Skaryszew, ok. godz. 1. - poczucie zimna miesza się z odorem alkoholu handlarzy - nierzadko kierowców. Tępe twarze chłopów to jednak nie to, co boli najbardziej, Boli to, że inspektorzy weterynarii i policja żartuje z handlarzami, nie sprawdza rzetelnie dokumentów i śmieje się nam w twarz...”

 

Wstępny – Skaryszewski Jarmark Koński.

 

To pierwsze wrażenia z największego w Europie targu końmi, Wstępny – Skaryszewski Jarmark Koński, swymi tradycjami sięgającego roku 1633 kiedy to król Władysław IV nadał temu miejscu przywilej targowy.

 

Jak napisano w serwisie skaryszew.pl Urzędu Miasta i Gminy, to impreza handlowo-folklorystyczna. Zjeżdżają się na nią hodowcy koni, rolnicy i eksporterzy z całego kraju, a także z zagranicy. Podczas jarmarku eksponowane są między innymi akcesoria rymarskie, sprzęt rolniczy, wyroby rzemieślnicze, rzemiosło, sztuka ludowa a przede wszystkim konie pociągowe. Wstępy odbywają się tylko raz do roku i mają ruchomą datę „wstępny” czyli pierwszy poniedziałek Wielkiego Postu.


Nas i naszych Przyjaciół jednak interesowało co innego.
Nie rzemiosło i sztuka ludowa a traktowanie żywych zwierząt, które od niepamiętnych czasów pomagały ludziom przeżyć.

 

Małgorzata, nasz społeczny inspektor, pisała:

 

Wciąż w Skaryszewie. I dramat trwa. "Święto konia" - jarmark, alkohol, kiełbasa, muzyka-religijna. Polska na początku Wielkiego Postu. A na oczach ludzi dramat cierpiących koni... Koni o smutnych, niewinnych oczach, które czeka ostatni już transport.
A Skaryszewskich handlarzy bawi zarzucanie aktywistom pętli ze sznura na szyję...O włos od dramatu!

 

I już z domu:

 

To była chyba najtrudniejsza doba w moim życiu. Jestem zamieciona do granic możliwości, zapomniałam pinu do telefonu, w ogóle mózg odmawia współpracy. Ale w skaryszewskim piekle poznałam wielu fantastycznych ludzi o ogromnej sile ducha i wielkich sercach! To krzepi!

 

Nasz społeczny inspektor, czy jak nakazują tryndy: nasza społeczna inspektorka doszła powoli do siebie i 19 lutego opisała ten skaryszewski targ.

 

Wczoraj trzymała mnie adrenalina...
Dziś nie jest dużo lepiej i bardzo się cieszę, że wzięłam dodatkowy dzień wolny... Zmęczenie jeszcze nie zeszło, emocje krążą w głowie, powieki są mięsiste i spuchnięte od wylanych łez, głowa pulsuje, więc na drugie śniadanie - tabletki i mnóstwo wody. Ale tak musi być, bo pobyt w Skaryszewie zmienia wiele. Byłam pierwszy raz. Podróż do piekła, w którym spotyka się... ludzi z nieba... Tak, chcę napisać nie tylko to, co straszne - ale także to, co piękne... Zacznę od początku... Do samego końca nie wiedziałam, czy pojadę.
W sobotę miałam już jasność sytuacji - telefon do Iwony Kozińskiej, znalezienie transportu wśród ogłaszających się ludzi.
Tak oto skontaktowałam się z Asią.
W niedzielę szybko wydrukowałam "Skaryszew w pigułce", w międzyczasie szybciutko zjadłam w wegetariańskiej knajpce, pyszny, słodki obiad. Malka, właścicielka knajpy, gdy dowiedziała się gdzie jadę, zapakowała w prezencie 20 ogromnych pit, ponad pół kilo humussu i wspaniałe oliwki. Pomyślałam, będzie pyszna strawa dla grupy :)

 

Wyjeżdżaliśmy z Warszawy w dwa samochody. W jednym, kierowanym przez Jacka, męża Asi - ona, ja, Renia, Kasia, Rafał (nasz piekielnie pracowity i zdolny filmowiec :)), nikt z nas nie znał się wcześniej! W drugim aucie dwójka wspaniałych fotografów, urocza para - Ania i Szymon, który przy okazji zaopatrzony był w krótkofalówkę, a co jeszcze ważniejsze - ratownik medyczny! Po drodze zgarnęliśmy Ewelinę - koleżankę Asi. Podróż minęła tak szybko...

 

Rozmawialiśmy o naszych przeczuciach, przygotowywaliśmy się, czytając wydrukowane materiały, ale także poznawaliśmy się, nierzadko żartując... Staraliśmy się jak najdłużej zachować dobry nastrój, choć wiedzieliśmy, co nas czeka mimo, iż miał być to nasz pierwszy raz w piekle...

 

Kiedy dojechaliśmy pod komisariat w Skaryszewie , wszystkich z naszej grupy uderzył widok małej grupy. Wtedy pojawiła się pierwszy raz niemoc i złość na bezmyślnych klikaczy FB "wezmę udział"... Iwona Kozińska i Dawid Fabjański omawiali sprawy organizacyjne. Dalsza część tego zebrania odbyła się w hallu hotelu Leśny Dwór (warto pamiętać, że to miejsce jest ostoją normalności w tym strasznym miasteczku). Mimo wypełnionego po brzegi miejsca, cały czas widać było, że jest nas mało. Zbyt mało. Moim zdaniem było może ok. 80 osób... Może 100... Oczywiście - każda z osób miała, jak sądzę, ogromnego ducha i chęć, ale nie potrafiłam wyzbyć się wewnętrznego żalu do tych, którzy obiecywali..., a których nie ma... Ile osób może mieć ważny powód, aby zarzucić chęć pomocy...?

 

Jacek, mąż Asi, wrócił do domu. Umówiliśmy się, że w poniedziałek przyjedzie po nas. Została nasza ósemka. Co robimy? Nie mamy kompetencji inspektora... Chcemy być razem! Asia zgłasza to Dawidowi. Będziemy działać na własną rękę, wspierając innych. Rafał filmuje, Szymon i Ania robią zdjęcia swoim profesjonalnym sprzętem, Kasia i Renia też będą robić fotki. Asia była na spotkaniu przed skaryszewskim więc ma pewną wiedzę i dobry kontakt z organizatorami, ja pilnuję grupy, będę matką - kwoką :)...
Ustalamy - Szymon swoją terenówką zabiera na targ pierwszą część naszej grupy, za chwilę wraca po resztę.

 

W międzyczasie okazuje się, że jeden z aktywistów już został pobity.
Co za początek.

 

Jesteśmy w szoku, ale umacnia nas to w przekonaniu, że warto tu być! Asia na to - robimy materiał! Kamera, mikrofon z nagrywaniem - Asia w roli reportera sprawdza się wyśmienicie! Rozmawiamy z poszkodowanym... Pobito go m.in. batem. Policja nie zgłasza się... Nie mieli pomocy... Jest to nie tylko początek materiału - daje nam to wizję tego, co chcemy zrobić. Szymon szybko przerzuca nas pod kościół. Wysiadam z samochodu i mówię: "czuję zapach zła..." - mój wrażliwy nos wyczuł... siarkę... czyż to nie znamienne? Siarka kojarzy mi się z samym diabłem - bingo - powtórzę - witamy w piekle...

 

Rozkładamy mapę. Decydujemy się zrobić rundę po całym terenie, aby orientacja przestrzenna nie była nam obca... Idziemy, ja co chwila pokrzykuję: "idziemy wolniej, zbitą grupą!" - to ważne, aby być razem. Od pierwszej godziny widzimy twarze miejscowych, patrzące na nas z nienawiścią, podejrzliwością... Ania ma chore nogi, nie może iść szybko i chcę dostosować nasze tempo do jej możliwości. Rodzą się więzi, dobrze nam razem... Wchodzimy w boczną ulicę, która prowadzi... donikąd, a raczej, jak okaże się niebawem... do samego targu. Jeśli ktoś oglądał film "Dom Zły", to była to sceneria z tego filmu... Złowroga cisza... Spadająca temperatura... ciemność... oblodzona powierzchnia... Kasia zalicza "glebę", ale nie traci wigoru. Idziemy, a jedynym punktem odniesienia jest słup telegraficzny... Patrząc na niego czuję się dziwnie, przywołuje mi na myśl ogromny piorun... Obok zarysowuje się mała kaplica. Kasia komentuje: "tylko cmentarza brakuje"... Ha! Będzie i cmentarz!

 

Idąc dalej przez chwilę tracimy orientację. Czy na pewno wybraliśmy dobrą drogę? Proszę Szymona, aby wyjął mapę. Świecimy latarkę. Jest ok., musimy kierować się w stronę kaplicy i słupa... Słowa Kasi okazują się prorocze. Jest cmentarz, a obok niego - przy kaplicy, stoi... rampa! Jakie to wymowne. Ostatnie pożegnanie... Czy nie takie hasła drukowane są na wstęgach pogrzebowych? Ta rampa to także ostatnie pożegnanie... konia z jego jałowym życiem u chłopa...

 

Idziemy dalej, co chwila staram się przypominać, abyśmy szli w zbitej grupie, wolno. Słyszę pierwsze komentarze chłopów przy transporterach: "będzie kamerowane, będzie wiadomo, co robić...". Tępe twarze z chciwości przyjechali na targ przed 19... A przecież oficjalnie targ rozpoczyna się prawie 12 godzin później... Jasne... Pierwsze groźby nie robią na mnie wrażenia. Widzę kręcących się bojówkarzy chłopów - młodych chłopaczków, po 15, 16 lat... Szukają wrażeń... Przez chwilę staram się zrozumieć, że w tak beznadziejnym miasteczku, bez perspektyw, ciężko o rozrywkę na wysokim poziomie. Po chwili pukam się w czoło - nawet gdyby była takowa, patrząc na ich twarze, jestem w pełni przekonana, iż wolą pozostać przy swoim...

 

Spotykamy trzech chłopaków. Jednego z nich kojarzę z demonstracji antyfutrzarskiej. Lakshman, bo o nim mowa, wydaje się być oazą spokoju. Kompletnie nie pasuje do swoich towarzyszy. Jednego z nich pamiętam z ostatniej pikiety pod PSLem - od stóp do głów ubrany punkowo, jego plecak - "kostka" obwieszony tabliczkami, dużo mówi, zaprasza na demonstrację do Radomia, chodzi o rzeź fok, daje kartki, strzela słowami jak z karabinu... Pozytywnie zakręcony, to na pewno, ale chyba zbyt zakręcony jak na tę okoliczność. Tłumaczymy mu, że dziś skupiamy się nie na promowaniu innych, zacnych wydarzeń. Dziś jest Skaryszew, dziś mamy plan. On jakby nie kontaktuje do końca.

 

Dochodzimy do punktu weterynaryjnego, który stanowi niejako centrum targu. Widzimy już przyczepy i transportery z przerażonymi zwierzętami... Obok - autokary, w których spędzają czas handlarze. Lakshman mówi, że był tu w zeszłym roku i wchodził do nich, próbując przekonać ich do weganizmu! O losie - cóż za misja i wiara w ludzi. Tam można co najwyżej oberwać, albo wypić setę! A ten odpowiada mi, że mimo, iż większość rzucała wyzwiska, trafili się i tacy, z którymi wszedł w rzeczową dyskusję! Nieźle! Trzeci chłopak zaczyna wykrzykiwać hasła typu "wolność dla koni! Którego konia uwalniamy?".

 

Od początku założeniem było działanie innego rodzaju - żadnych niepotrzebnych ekscesów. Asia tłumaczy mu, że nie chcemy uwalniać i skandować. Objaśnia mu strategię. Ja, przewrażliwiona na punkcie alkoholu podchodzę do niego. Mój nos nie zawodzi. Chłopak jest pod wpływem znacznej ilości alkoholu. Nie możemy razem działać. Puszczam oko Ewelinie, mówię o swoich podejrzeniach. Ewelina stuka Asię. Dyskretnie omawiamy temat. Chwilę później, niby orientacyjnie pytam Lakshmana, czy przyjechał z pozostałą dwójką. Odpowiada, że jest sam, a ich po prostu spotkał. To wiele wyjaśnia...

 

Wstępny – Skaryszewski Jarmark Koński

 

Musimy zostać w pierwotnym składzie... Jednak mówię dziewczynom, że chciałabym, aby Lakshman został z nami, inaczej może narazić się i oberwać. Nie trzeba długo czekać - dochodzi do burdy. Z udziałem wspomnianych dwóch agitatorów. Wszyscy zgodnie stwierdzają, że taka postawa rzuca cień na wszystkich obecnych aktywistach. Zbiera się tłum - zarówno "naszych", jak i handlarzy... Nic dobrego z tego nie wyniknie, a my musimy zacząć dopracowywać plan. Zgarniam Lakshmana, który oczywiście chciałby pomóc nawet niemądrym towarzyszom wcześniejszej tułaczki, ale tłumaczę mu - albo idziesz z nami, bez nich, albo oberwiesz porządnie od kogoś, a nie po to tu przyjechałeś. Stoimy więc na uboczu.

 

Nagle przybiegają do nas dziewczyny. Mówią, że stoją na wjeździe numer 4. Że tam odbywają się dantejskie sceny, ani weterynarz, ani policja nie współpracuje. Pytamy o szczegóły, czy mają dowódcę grupy, czy mają kontakt do Dawida, do Iwony. Dajemy ulotkę z telefonami do nich. Mówią nam, że na czwórce nie ma w ogóle kontroli paszportowej - kierowcy pokazują papier i jadą. A służby mówią, że to nie jest ich zadanie, że sprawdzanie odbędzie się na targu. Szok! Postanawiamy dołączyć do Ewy i Małgosi (pozdrawiam Was!) i idziemy na czwórkę. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że zostaniemy tam do rana...

 

Słynna bramka numer 4 gdzie inspekcja weterynaryjna nie chciała współpracować z organizacjami ochrony zwierząt, mimo prawnego obowiązku... Tą bramką wpuszczali transporty cofane z innych bramek

 

Słynna bramka numer 4 gdzie inspekcja weterynaryjna nie chciała współpracować z organizacjami ochrony zwierząt, mimo prawnego obowiązku...
Tą bramką wpuszczali transporty cofane z innych bramek

 

Zastaje nas wielki chaos. Niby jest służba weterynaryjna i straż (której zadaniem jest bardziej odstraszać, niż stać na straży!), ale są kompletnie bierni. Podchodzimy do "naszych", mówimy, że chętnie wesprzemy ich naszą grupą, mamy kamerę, aparaty i ręce do pracy. Po kilku skandalicznych kontrolach, już w okolicach godziny 20, podchodzę do grupy ubranej w odblaskowe kamizelki inspektoratu weterynarii "kontrola paszportowa". Usiłuję dowiedzieć się, jak to ma wyglądać. Dla mnie - laika - jest jasne, że kontrola paszportowa to podstawa, ale nie ogranicza się do zajrzenia w papier lub co najwyżej policzenia koni. To nade wszystko sprawdzenie maści, wieku, znaków szczególnych i - najważniejsze - stanu konia i warunków transportu. Czy ma odpowiednią ilość miejsca, ściółki, czy młode konie są oddzielone od dorosłych, czy są oddzielone miejsca w ogóle... czy nie mają ran! Do diabła! Oni biorą za to kasę! A nie chcą udzielić żadnej odpowiedzi ponad: "przed chwilą mówiłem komuś od was (z pełną pogardą!) od czego my tu jesteśmy". Odpowiadam, wciąż grzecznie, ale w środku zagotowana, że ich pracą jest m.in. udzielani informacji obywatelom, a ja nie chcę zdobywać informacji z trzeciej ręki. Chyba nagrał się na dyktafon, bo powtarza jak mantrę to samo..."

 

Widzę policjantów, postanawiam spytać ich, kto powinien mi udzielać informacji o kontroli. Policjant (na służbie, za pieniądze podatników) odkręca się i mówi, że mogę rozmawiać wyłącznie z rzecznikiem, który przyjmuje na komendzie. Oczy otwierają mi się najszerzej jak to możliwe... Rzecznik na komendzie? O 20 w niedzielę? Komenda była pusta, kiedy koleżanka pobitego chłopaka dzwoniła po pomoc... Nikt nie podniósł słuchawki, a była 18. Nie trzeba być bystrzakiem, aby zrozumieć, o co tu chodzi.

 

Wstępny – Skaryszewski Jarmark Koński - policja

 

Biorę Rafała, mówię - będziesz kręcił, zrobimy wywiad z panem "kontrolerem paszportów". Przedstawiam się z imienia i nazwiska, mówię, że jestem z inicjatywy obywatelskiej STOP SKARYSZEW i mam kilka pytań. Mój wcześniejszy rozmówca od razu wkłada kominiarkę. Z przekąsem pytam, czy mu zimno. Odpowiada, że jest przeziębiony. Na absurdy reaguję ze stoickim spokojem, tak już mam. Dochodzi do mnie Renia, Ewelina, Kasia. Zadaję w kółko te same pytania, kolega od "kominiarki" odpowiada bez sensu.

 

Rzuca mi się w oczy kilka dziewczyn w kamizelkach "kontroli paszportowej", które stoją jak wryte. One nie mówią nic. Wyglądają strasznie młodo. Jedna z nich kojarzy mi się z tzw. typem "Marioli w białych kozaczkach z wiejskiej dyskoteki". W głowie myśl, pewnie zaczęła jakieś technikum weterynaryjne i ktoś jej załatwił fuchę... a może w ogóle z weterynarią nie ma nic wspólnego? Po kilku minutach jakże dziwnej wymiany zdań, mój rozmówca odgraża się, że jak to zobaczy w Internecie, to się policzy... Hmm, ciekawe, nie zastrzegał tego na początku, ale przecież my i tak zbieramy to jako materiał dowodowy, a nie sensacyjny news...
Zostajemy z poczuciem braku wsparcia ze strony służb. Mamy świadomość, że jesteśmy zdani tylko na siebie.

 

Ok. 22 ruch się zagęszcza. Robi się coraz zimniej. Chaos. My próbujemy robić swoje, oni - czyt. służby wet. i policja - swoje. Wesołe rozmowy z handlarzami, brak kontroli, kłótnia z nami. Tak w kółko. Asia z Rafałem kręcą materiał. Szymon z Anią robią zdjęcia, reszta ze mną dyskutuje ze służbami. Rozmawiamy też z "naszymi". Wszyscy jesteśmy zdumieni poziomem arogancji i ignorancji. Ale nie poddajemy się.

 

Ok. 23 mamy dużo (syzyfowej) pracy. Zimno daje się we znaki. Ale gorszy jest ból pleców - przeszywający mięśnie ból, z którym nie tylko ja próbuję się zmierzyć. Dziewczyny mają to samo. Wiem, że to napięcie stresowe, połączone z kuleniem się z zimna. Szymon jedzie z Lakshmanem po samochód, który zostawił w centrum miasteczka. Wracają szybko. Ania jest dzielna, ale ból nóg daje się we znaki... Rozumiemy ją i podziwiamy... Po północy żegnają się z nami i przepraszają, że nie mogą zostać dłużej. Byli i tak długo, jak na możliwości Ani. Ściskamy się serdecznie mając nadzieję rychłego spotkania! Chwilę później decydujemy, że czas coś zjeść i chwilę się ogrzać, tylko... gdzie? Lakshman ma nasze rzeczy już u siebie w aucie. Ale nas jest w sumie 7 osób! Mały aerobik, trochę iście joginistycznych pozycji i udało nam się wcisnąć do kombi kolegi! Mimo wszechobecnego dramatu, mamy tę chwilę dla siebie i staramy się spędzić ją pozytywnie, aby naładować baterie. Mój prezent od Malki - pita, hummus i oliwki sprawiły wszystkim wielką frajdę - znajdujące się z przodu Ewelina z Renią smarowały pity i podawały dalej. Lakshman jako weganin był uszczęśliwiony, a my cieszyliśmy się, że wszyscy najedzą się! Dobrze, że odseparowaliśmy go od dwóch szalonych chłopaków (których ponoć ostatecznie zgarnęła policja)... Do Asi zadzwoniła koleżanka, która dojechała do Radomia, na dworzec. Lakshman zaproponował, iż wraz z Asią pojadą po nią i jej znajomych. Jeszcze chwilę porozmawialiśmy sobie i wróciliśmy do bieżących działań, a oni pomknęli po wsparcie.

 

Dalej - jak w loopie - zimno, ból fizyczny, smutek, beznadzieja... Brak kontroli, kłótnie ze "służbami". Na moją prośbę o zbadanie kierowców alkomatem, policjant proponuje wypełnienie wniosku do rozpatrzenia! Szok to mało powiedziane. Jak wcześniej wspomniałam i co było niejako udowodnione - mam nosa do alkoholu. To niesamowite - Ci ludzie nie tylko mają w głębokim poważaniu prawa zwierząt, ale prawo ogółem! Pijany kierowca stwarza zagrożenie na drodze. To są w ogóle jakieś podstawy.

 

Wstępny – Skaryszewski Jarmark Koński

 

Przychodzi pijany, agresywny typek, który zaczepia nas. Stoję profilaktycznie blisko policji, choć niewiele to daje. Wiem, że z pijanymi się nie dyskutuje, ale jak zaczyna szarpać Ewelinę, po prostu nie wytrzymuję. Sugeruję policjantom rozmowę wychowawczą i oddalamy się. Zmęczenie daje się we znaki. Po jakimś czasie ponownie idziemy w kilka osób do Lakshmana do auta. Sugeruję, aby nie włączał silnika, bo po wyjściu z nagrzanego auta jest większy problem... Tak czy inaczej w samochodzie jest trochę cieplej, a przede wszystkim można na chwilę usiąść... Przybiega Renia. Mówi, że w transporcie był koń z zagrzybieniem na kopytach. W fatalnym stanie. Nie tylko jednak nie udało go się odebrać, ale wjechał na targ! Wracamy! Krótkofalówki dowódców operacyjnej grupy są rozgrzane kolejnymi informacjami: "uwaga na transport z rejestracją..., nie był wpuszczony na wjeździe nr 1,2...". Nie trzeba długo czekać - przybywa i do nas. Próbujemy działać, ale... transport przejeżdża! W kilku wypadkach dołącza do nas Dawid lub Iwona. Próbują rozmawiać najpierw rzeczowo, później po prostu działać. Zero wsparcia ze strony weterynarii, oraz policji. W jednym z takich przypadków Dawid wzywa policję przez telefon. Przyjeżdża patrol. Blokuje nasze działania, uznaje, że skoro weterynarze przepuścili, mogą jechać...

 

Absurdalne sytuacje mnożą się. Około godziny 2-3 Lakshman wraca do domu, jelita dają mu się we znaki. Dziękujemy sobie za towarzystwo i wsparcie. Wracamy do roboty. Renia dostaje ode mnie reprymendę, bo oddala się parę razy - oczywiście miała dobre intencje, ale musimy mieć informacje, gdzie kto jest. Takie było podstawowe założenie. O dziwo najłatwiej z tłumu wyłowić drobną Ewelinę. Kasia trzyma się mnie, staram się mieć na oku Asię, koło której działa Rafał. Chwilę wcześniej rozmawiałyśmy z Kasią, że o dziwo, to ból fizyczny daje nam bardziej w kość, że psychicznie jakoś dajemy radę. Słowa okazują się prorocze...

 

Wjeżdża koń, stoi w otwartej przyczepie... Pada na niego drobny śnieg, wiatr wieje mu w grzywę. Jest piękny. Widzę dobrze jego mądre, dobre oczy... W głowie mi szumi... Zaczynam płakać... dopiero teraz, choć każdy z tak wielu koni, które wjechały, był moim bólem serca... Asia mnie przytula. Łzy płyną jak z kranu. Nie mogę się ogarnąć, ale działam dalej. Sytuacje powtarzają się. Już wiemy i informację potwierdzają koledzy z innych wjazdów, że u nas kwitnie kolesiostwo, manipulacja i prawdopodobnie łapówkarstwo, mamy podejrzenia, że weterynarz wystawia paszporty w samochodzie. Beznadzieja miesza się z wolą walki, z determinacją. Chcąc mieć dowody w późniejszej sprawie, próbujemy egzekwować od urzędników legitymowanie się. Nierzadko bezskutecznie. Przychodzą momenty wiary, że w przypadku totalnego łamania przepisów jednak będą musieli reagować i brutalna prawda, rzeczywistość... Przeładowane transporty, na które metodą jest wyprowadzenie "nadmiaru" i doprowadzenie na targ piechotą... Koń w klatce... Kolejny koń w przyczepie bez dachu... Masakra...

 

Wstępny – Skaryszewski Jarmark Koński

 

Momentem totalnej rozpaczy był widok wozu, prowadzonego przez dwa piękne konie, a obok niego, na sznurku, ciągnięty maleńki kucyk, ślizgający się po oblodzonej ziemi. Łzy wytrysnęły ponownie ze zdwojoną mocą, nie tylko u mnie. Presja też sięgnęła zenitu. Pyskówka z podpitymi handlarzami, kłótnia z kontrolą weterynaryjną, z policją. Handlarz "łaskawca" odwiązał konia od wozu. Zebraliśmy się obok tego biednego stworzenia, głaskaliśmy go, przytulaliśmy, jakbyśmy chcieli wylać na niego, wraz ze łzami, całą naszą miłość do koni i niemoc względem sytuacji... Niestety - wóz pojechał, chłop ze złością poszedł z kucykiem na piechotę... Wszystko tak, jak przez ostatnie godziny...

 

Kiedy Lakshman odjechał, nasze rzeczy przygarnęli do samochodu znajomi Asi. Ok. 4. posiedzieliśmy na zmianę w ich aucie. Po 5. przy wjeździe kolejne dantejskie sceny. Mnóstwo koni ciągniętych przez chłopów na sznurku - nie w transporcie. Każdy jak mantrę powtarzał hasło, że jest "stąd", że mieszka pod lasem... Żenada. Przejeżdżały auta, które nie były dostosowane do transportu koni, z których słuchać było głosy koni. Przejeżdżały transporty mieszanych zwierząt - choćby koni i gołębi, a to niezgodne z prawem. Próbowaliśmy swoimi ciałami nie raz blokować przejazd. Jeden samochód nie miał skrupułów, niemalże rozjechał naszą żywą tarczę...

 

W kółko to samo, aż do świtu...
Asia i Rafał poinformowali, że będą robić materiał na targu. Renia była tam w nocy, widziała straszne rzeczy...

 

O świcie, już koło 6 rano widziałam rodziny z dziećmi. Wesoło szli na jarmark. Te dzieci to kolejne pokolenie skaryszewian. Dla nich koń to towar. A dla towaru nie trzeba mieć szacunku. Z resztą - w niejednym transporterze siedziała młodzież. Dla nich to świetna zabawa, możliwość zarobienia kieszonkowego grosza... Wraz z naszymi znajomymi z auta postanowiliśmy pojechać na herbatę do hotelu. W dwóch turach byliśmy na miejscu. Ja czułam się jak zombie. Właściwie ciężko było złapać ze mną kontakt. Zimno, ból, koszmarne zmęczenie, smutek... wszystko to razem dawało się we znaki. W hallu spotkaliśmy wiele znajomych twarzy. Wszyscy zmarznięci i szarzy ze zmęczenia, ale próbujący dodawać sobie otuchy.

 

Nagle dzwoni czyjś telefon. Pada hasło - problemy na targu. Asia, Ewelina i Rafał jadą kręcić, zmieszczą się do auta. Kilka osób podrywa się i także jedzie. Decydujemy, że zostanę ja, Renia, Kasia. Siedzimy bez ducha, ale w nerwach. W ciągu kilku godzin wymieniamy informacje z pozostałymi aktywistami. Pijemy herbatę. Jacek ma być około 11, a my nie wiemy, jaka sytuacja na targu, bo Asia daje znaki, że nie może rozmawiać. Wiemy już o przewróconym koniu (Maćku :( ), ale są to strzępki informacji. Wraca Iwona Kozińska i kilka dziewczyn z Tary. Jedna z nich, Ania, zabiera nas do pokoju na ciepłe, wegańskie leczo (Aniu - dzięki, było pyszne!). Opowiadają nam, jak wyglądała sytuacja. jesteśmy w szoku, ale liczymy na choć jeden happy end. Dzwoni Asia, mówi, że muszę dogadać się z Jackiem, aby podjechał po nas, bo ona sama ma kłopoty z wydostaniem się z targu. Opuszcza go w asyście policji! Mamy zabrać spod czwórki Rafała.

 

Pada hasło lincz. To działa na mnie jak tysiąc kaw. Wiem, że Asia ma podwójnego stresa, bo nie chce martwić Jacka. Dzwonię do niego, trochę złości się, bo zrozumiał, że zgarnia nas wszystkich, ale podjeżdża pod hotel. Żegnamy się z aktywistami, jest ciepło i serdecznie. Ponieważ Jacek przybywa siedmioosobowym busem, jadąc pod czwórkę mamy spory kłopot, drogi są wąskie, ruch duży, wszędzie zaparkowane auta, bo to już godzina 11, więc targ przeżywa oblężenie! Rafał źle zrozumiał, jest pod komisariatem. Wracamy. Biegnę z Kasią szukać dziewczyn. Rafał mówi, że po akcji z przewróconym koniem zebrał się tłum, który ciskał w dziewczyny agresją, rzucał wyzwiska, nakręcał się do samosądu mimo, iż ostatecznie koń został kupiony przez 3 organizacje.

 

Jednej z dziewczyn spoza mojej grupy, która była tam, ukradziono aparat, podczas, gdy próbowała go znaleźć, podobno zarzucono pętlę ze sznura na szyję... Jestem w obłędzie. Na komisariacie dostaję informację, że dziewczyny będę przesłuchiwane i potrwa to co najmniej godzinę. Policjanci - o dziwo - wydają się być ludzcy i przyjaźni. Jakby z innego świata, innego miasta...

 

Czekamy z Jackiem w samochodzie, wiem, że się niecierpliwi. Daję cynk reszcie, aby próbowali go zagadywać, uspokajać... Tak mijają ponad 2 godziny... esemesuję z Asią, uspokajam i ją. Cieszę się, że policja ujęła prowodyra akcji lincz i dziewczyny nie zostawią tego. Dostaję informację, że za 10 minut dziewczyny wypuszczą, ale boją się iść same. Będzie jeszcze trzecia dziewczyna, która zeznawała. Jacek wychodzi na komendę, ja za nim. Akurat dzwoni mi telefon, więc tylko widzę, że Jacka poproszono o opuszczenie komisariatu. Mi się udaje zostać, bo chyba rozpoznają mnie i wiedzą, że jestem uparta. Na przesłuchanie czeka dziwny typ. Przeczucie mówi mi, że to właśnie sprawca zamieszania. Patrzę na niego z poczuciem wyższości. Otwierają się drzwi i wychodzą nasze zguby! Ściskamy się i przytulamy z radością. Trzecią przesłuchiwaną koleżankę odwozimy do hotelu.

 

Opowiada nam, że Scarlett przecięto hamulce w aucie, że rzucano w nie kamieniami i też musiała być eskortowana... Jest dobrze rozpoznawalna przez to towarzystwo wzajemnej adoracji. Dla nich jest wrogiem numer jeden, dla nas - wzorem...

 

Kiedy zostajemy już w naszej grupie, wracając do domu, czujemy się jak starzy przyjaciele. Tak mi się przynajmniej wydaje, że jest między nami fantastyczna relacja, że mimo, iż znamy się dobę, poznaliśmy się nieźle. Potrafiliśmy zbudować fantastyczną współpracę i mimo braku doświadczenia, zadziałać całkiem sprawnie. Rafał obiecał szybko zmontować materiał. Niebawem spotkamy się, aby go obejrzeć. A oprócz tego, pozostajemy w kontakcie. To pokazuje, że w ludziach, w nas tkwi siła, która może trochę zmienić świat! Jesteśmy bogatsi o przeżycia, na następny raz przygotujemy się solidnie!

 

Będąc na dnie piekła, poznałam ludzi wprost z nieba!
Nie tylko tych z mojej grupy, ale dla nich szczególne podziękowania!
Do zobaczenia! :)

 

Zdjęcia Alicja WIecheć, Fundacja Tara



Opublikowal: Michał Pawlik
-
Serwis oprogramował Jacek JabłczyńskiCopyright(c) 2002 - 2014 Fundacja Promocji m. st. Warszawy