Od tamtej pory Teatr – tak, pisany wielką literą! – zafascynował mnie. Wykorzystywałem każdą okazję, by jeździć na spektakle, co dla mieszkańca małej wioski (potem internatu) nie było rzeczą łatwą.
Po przeprowadzce do Warszawy wreszcie mogłem często chodzić do teatru. Oczywiście, jednym z moich ulubionych stał się Teatr Syrena.
Kto by przypuszczał, że ów, „najbardziej warszawski z warszawskich teatrów”, powstał … w Łodzi? Inicjatorem założenia i pierwszym dyrektorem teatru był satyryk Jerzy Jurandot.
Ciągoty ku Warszawie były symptomatyczne od początku funkcjonowania teatru: już w listopadzie 1945 roku artyści występowali w sali fabryki Wedla przy ulicy Zamoyskiego. Trzy lata później teatr przeniósł się do stolicy. Wcześniej jednak należało poszukać odpowiedniego miejsca. Okazał się nim dawny maneż przy ulicy Litewskiej 3, gdzie do dzisiaj mieści się siedziba teatru. Na miejscu ujeżdżalni znalazły się scena i widownia. Pracownie i magazyny ulokowano w zabudowaniach stajennych, zaś garderoby aktorów powstały w przyziemiu właściwego teatru. Autorem projektu był inż. Wiktor Espenhau, który osobiście nadzorował pracę ekipy budowlanej.
Pierwszą warszawską premierą Teatru Syrena, wystawioną 12 grudnia 1948 r., był program składany „Nowe prorządki” /korekta – proszę nie poprawiać! R_S/ według scenariusza Zdzisława Gozdawy, Jerzego Jurandota, Kazimierza Rudzkiego, Wacława Stępnia i Juliana Tuwima. Reżyserem był Kazimierz Pawłowski.
Od początku istnienia Teatru Syrena występowały w nim dwie linie repertuarowe. Były to zarówno „widowiska o charakterze kabaretu satyryczno-rewiowego”, jak i „klasyczne i współczesne komedie muzyczne i farsy autorów polskich i obcych”.
Z chwilą objęcia stanowiska Dyrektora Naczelnego i Artystycznego przez Wojciecha Malajkata w Teatrze Syrena nastąpiły duże zmiany i w repertuarze pojawiły się spektakle – tak, nie bójmy się tego słowa! - dramatyczne. Czyż nie były nimi „Skazani na Shawshank” (teatralna wersja słynnego filmu z 1994 r.) lub „Przebudzenie” z przejmującą rolą Danuty Stenki? I nie napisałem tych słów tylko dlatego, że świetna aktorka jest moją platoniczną miłością. Oczywiście, nadal większość repertuaru Teatru Syrena stanowią komedie. Niemal każda komedia zawiera treści skłaniające widzów do refleksji. Podobnie jest w Teatrze Syrena. Część spektakli nawiązuje do problematyki współczesnej, jaką jest choćby kwestia manipulacji w korporacjach. Ten temat jest poruszany w trzech spektaklach: „Lawrence & Holloman”, „Trener życia” i „Plotka” z rewelacyjną rolą Tomasza Sapryka.
Co ciekawe, zmiany w repertuarze są wprowadzane w sposób ewolucyjny – tak, jak ewolucyjnie nastąpiła zmiana na stanowisku dyrektora Teatru Syrena. W 2008 roku, podczas premiery jednego ze spektakli dotychczasowa dyrektor, pani Barbara Borys-Damięcka, poinformowała widzów, że od dłuższego czasu przygotowywała swojego następcę i nadeszła pora, aby powiedzieć o tym oficjalnie. W dzisiejszych czasach często słyszymy o różnego rodzaju knowaniach czy wręcz wojnach o stanowiska (w teatrach także), a tu proszę: nastąpiła pokojowa zmiana dyrektora!
W jednym z wywiadów Wojciech Malajkat stwierdził, że „przyszedł czas na polską sztukę współczesną w Teatrze Syrena” i prowadzi stosowne rozmowy zmierzające do realizacji tego zamiaru /„Dyrekcja ewolucyjna”, Polska The Times, 12.10.2012 r./. Tymczasem nadeszły obchody 65-lecia teatru i zdecydowano zmierzyć się z kolejną legendą filmową: musicalem „Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy” z 1978 roku. Wprawdzie realizatorzy spektaklu odżegnywali się od porównań, ale jestem przekonany, że większość widzów siłą rzeczy porównywała spektakl do filmu i poszczególne role teatralne do ról odgrywanych w filmie. Zresztą reżyser spektaklu, Wojciech Kościelniak, nie uciekł od sztuki filmowej, wykorzystując w spektaklu konwencję niemego kina. Pojawiające się na ekranie napisy – w połączeniu z elementami groteski – wprowadzały widzów w atmosferę lat międzywojennych. Przyczyniła się do tego znakomita gra zespołu aktorskiego. Piotr Polk (Fred Kampinos vel Szpicbródka) pokazał chyba większość ze swoich talentów: aktorskiego, piosenkarskiego i … tanecznego. Katarzyna Żak (Makosia) autoironicznie zaprezentowała słynne „Roztańczone nogi”. Marta Walesiak (Vera Patroni) irytowała swoją zaborczością, ale na tym właśnie polegała jej rola! Każde wejście Jacka Pluty (tajniak Mańkowski) wywoływało brawa na widowni. Wszyscy aktorzy „tworzą ze swoich ról perełki godne zapamiętania, Znakomicie tańczą, śpiewają i poruszają się po scenie” / Witold Sadowy, „Hallo Szpicbródka wydarzeniem sezonu”, Gazeta Stołeczna, 22.-23.12.2012 r./. Sądzę, że aktorzy występujący w innym zestawie, niż ten, który miałem przyjemność obejrzeć, w równie znakomity sposób przygotowali się do swoich ról. Jestem przekonany, że autor utworu, Ludwik Starski, z przyjemnością spoglądał na jubileuszową premierę Teatru Syrena, po czym uznał, że … nadal może spokojnie spać wiecznym snem.
Teatrowi Syrena, który nawiązuje obecnie do najlepszych swoich tradycji, życzę wielu równie udanych inscenizacji.
Źródła: