nie jest ważne, jakie książki są sprzedawane, jakie są ich tytuły – ważne, aby była to odpowiednia ilość egzemplarzy. Niedługo może jakieś spektakle teatralne będą prezentowane między stoiskami? Zaraz jednak pojawiła się inna myśl: może jestem niesprawiedliwy, a ktoś rzeczywiście potrzebuje ileś tam książek o stosownych rozmiarach i kolorach okładek, by zapełnić nimi – bez względu na treść - swoją półkę? Wówczas przypomniałem sobie treść rozmowy Romana Pawłowskiego z Frederikiem Martelem, autorem książki „Theater. O zmierzchu teatru w Ameryce” („Teatr umiera…”, Gazeta Wyborcza nr 68 z 21.03.2012 r.). Zdaniem francuskiego kulturoznawcy teatry są zagrożone tym, że niemal wszystkie będą grały podobny, skomercjalizowany, repertuar. Mało tego! Okazuje się, że mój podświadomy pomysł sprzed kilku dni został wykorzystany przez jedno z warszawskich centrów handlowych, które – a jakże! – przyłączyło się do obchodów Dnia Teatru. Tyle, że potraktowano pokaz (spektakl? przedstawienie?) teatralny jako kolejną atrakcję dla klientów centrum. Okazało się bowiem, że konkursy sprawnościowe czy koncerty nie są już wystarczającym powodem do zatrzymania klientów na cały dzień.
Niemal każdego roku przez łamy prasy przetacza się dyskusja o kondycji teatru. Tak było choćby w 2007 roku, kiedy to w Dzienniku /nr 54 z 1.03./ ukazała się rozmowa ze Zbigniewem Zapasiewiczem, a kilka dni później z Mają Kleczewską (nr 57 z 8.03.). Pamiętam, że byłem zniesmaczony wypowiedziami znacznie młodszej reżyserki na temat swojego nauczyciela akademickiego. Cóż, nie zawsze uczeń potrafi docenić swojego mistrza!
Mam jednak wrażenie, że już dawno w polskich teatrach nie było tak gorąco, jak jest w 2012 roku. 23 stycznia zespół Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy opublikował Manifest kontrrewolucyjny. Zadeklarowano w nim, że teatr nadal będzie opowiadał o treściach uniwersalnych, bliskim każdemu człowiekowi. Broniono prawa do pokazywania emocji i ich związku z opowieścią oraz do mówienia o pojedynczym człowieku, ze wszystkimi komplikacjami jego osobowości. Protestowano przeciwko nonszalancji podczas tworzenia spektakli. Co ciekawe, manifest wyszedł z teatru znanego ze spektakli awangardowych, ale nie przekraczających dobrego smaku. Uważam, że Teatr z Legnicy miał pełne prawo do opublikowania manifestu.
Kolejnym publicznym wystąpieniem anno 2012 jest List ludzi teatru przeciwko degradacji polityki kulturalnej w Polsce, podpisany przez przedstawicieli niemal całego środowiska teatralnego. Sygnatariusze listu protestują przeciw decyzjom podejmowanym (bądź niepodejmowanym) przez urzędników, przeciwko niedofinansowaniu teatrów i obniżaniu ich poziomu artystycznego. Na zakończenie apelują: „Teatr nie jest firmą/nie jest produktem, widz nie jest klientem. Nie rezygnujmy z artystów, rezygnujmy z niekompetentnych decydentów”.
List jest odczytywany po zakończeniu spektakli trwających właśnie Warszawskich Spotkań Teatralnych. Jakże jego treść współgra ze słowami Frederika Martela, który we wspomnianym wyżej wywiadzie powiedział, że „nie wolno rezygnować z publicznego finansowania kultury. Nie da się go zastąpić w Europie prywatnym mecenatem”. Dodam od siebie, że od czasu do czasu mam okazję obserwować działalność polskich teatrów nie tylko od strony widowni. W tym roku byłem w dwóch prywatnych teatrach: w Teatrze KAMIENICA i w Teatrze IMKA. Widziałem, jaką ciężką pracę wykonują ich właściciele, którzy chcą zapewnić sprawne funkcjonowanie swoich scen. I nie jest to „tylko” granie w spektaklach! Zarówno Emilian Kamiński (KAMIENICA), jak i Tomasz Karolak (IMKA) mają mnóstwo pomysłów i realizują wiele świetnych projektów. Nie będę jednak zdradzał ich tajemnic.
Nie oznacza to, że dyrektorzy i zespoły teatrów publicznych siedzą z założonymi rękami i czekają na ewentualne dotacje, przyznane przez urzędników. Poszukują oni sponsorów i innych sposobów zarabiania przez ich placówki. Dodam, że wiele osób łączy funkcję dyrektora naczelnego i artystycznego. Zastanawiam się tylko, kiedy mają oni czas na realizację swoich wizji artystycznych. Ta refleksja nie oznacza, broń Boże, że jestem zwolennikiem powierzania tych funkcji menedżerom wywodzącym się spoza środowiska artystycznego. Aż skóra cierpnie, kiedy przypominam sobie, jak w jednym z filmów Stanisława Barei etatowy dyrektor był „przerzucany” z jednej branży do drugiej! Nie rozumiem tylko, dlaczego niektórzy dziennikarze a priori zakładają, że osoba, która kierowała prywatnym teatrem, nie może być dyrektorem teatru publicznego. Kiedy Roman Osadnik (to o nim mowa) pełnił funkcję wicedyrektora Teatru Rozrywki w Chorzowie, był nazywany „dobrym duchem” śląskich teatrów. W Teatrze POLONIA pokazał swoje umiejętności menedżerskie. Sądzę, że jest to wystarczająca rekomendacja do kierowania Teatrem STUDIO. Oczywiście, nie wnikam w jeden z urzędniczych (znowu!), kuriozalnych pomysłów, aby ten teatr połączyć z Teatrem Dramatycznym.
Jak napisałem, teatry poszukują różnych sposobów zarabiania. Nie będę ich opisywał, żeby nie być posądzonym o kryptoreklamę. Nadmienię jedynie, że jednym z tych sposobów są spektakle wyjazdowe, które są zarazem wypełnianiem kulturotwórczej misji teatrów. W wielu mniejszych miejscowościach jest to jedyna – poza Teatrem Telewizji, który, na szczęście, powrócił do spektakli „na żywo” – okazja do obcowania ze sztuką przez duże „S”. Również mieszkańcy większych miast mają wówczas okazję obejrzenia spektakli z innych miejscowości. „Obce” spektakle niemal zawsze budzą ciekawość i widownie są wypełnione do ostatniego miejsca. Wymiana między teatrami jest również jednym z elementów tytułowego fermentu.
Wszystkim ludziom Teatru życzę – z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru – udanych spektakli, wypełnionych widowni i … życzliwych urzędników!