Nie dość, że zbiegły się z Międzynarodowym Dniem Teatru i związaną z nimi akcją Dotknij teatru, to pojawiły się w nich nowe elementy programowe.
Najważniejszą częścią Spotkań był Nurt Główny, czyli przegląd najciekawszych - zdaniem Rady Programowej - spektakli, które powstały w Polsce między grudniem 2010. a listopadem 2011. roku. Po raz drugi zorganizowano małe Warszawskie Spotkania Teatralne, podczas których – oprócz oglądania spektakli skierowanych do dzieci – można było uczestniczyć w warsztatach dla dzieci i rodziców. Natomiast nowością był Nurt Taniec, prezentujący spektakle taneczne z ostatnich sezonów. Formuła Spotkań została poszerzona o Rekomendacje Warszawskie, które wskazywały na ciekawsze spektakle stołecznych scen. „Warszawskość” Spotkań była podkreślana niemal na każdym kroku. Organizatorzy nawiązywali do warszawskiej gwary, parafrazując powiedzonka popularyzowane przez Wiecha. Głównym hasłem Spotkań było „Wiadoma rzecz STOLICA Teatru”. Na Pałacu Kultury i Nauki pojawił się napis „Hamlety, balety i temuż podobnież”. Przed spektaklami sprzedawano przywieszki z różnymi hasłami. Na kupionej przeze mnie napisano: „Szanowna Publiczności, do TEATR-u leguralnie zaiwaniaj”.
Chyba najgłośniejszym elementem Spotkań był, odczytywany po każdym spektaklu, List ludzi teatru przeciwko degradacji polityki kulturalnej w Polsce. Podpisali go przedstawiciele niemal całego środowiska teatralnego, a w trakcie Spotkań dołączali również widzowie. Mało tego: kiedy minęło pierwsze zaskoczenie - w czasie odczytywania Listu… po następnych spektaklach - na widowni pojawiały się, przynoszone przez widzów, transparenty z jego fragmentami. Sygnatariusze listu protestowali przeciw decyzjom podejmowanym (bądź niepodejmowanym) przez urzędników, przeciwko niedofinansowaniu teatrów i próbom obniżania ich poziomu artystycznego. Na zakończenie apelowali: „Teatr nie jest firmą/nie jest produktem, widz nie jest klientem. Nie rezygnujmy z artystów, rezygnujmy z niekompetentnych decydentów”.
Mimo, że skupiłem się tylko na głównym nurcie Spotkań, nie udało mi się obejrzeć wszystkich spektakli. Jednego z nich nie obejrzałem przez własne gapiostwo, drugiego ze względu na nakładające się terminy. Nie udało mi się kupić biletów na kilka spektakli, cieszące się największym zainteresowaniem. Potwierdziła się stara zasada, że nieobecni nie mają racji: kiedy rozpoczynała się sprzedaż, nie było mnie w Warszawie i nie mogłem „wystać” biletów w kilkugodzinnej kolejce. Nawet akredytacja Fundacji Promocji m.st. Warszawy, za którą bardzo dziękuję, nie pomogła.
Nie będę wymieniał tytułów spektakli, których nie obejrzałem. Spośród tych, na które dotarłem, najbardziej podobał mi się „Wielki Gatsby” według Francisa Scotta Fitzgeralda, w wykonaniu Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Podczas spektaklu, siłą rzeczy, nasuwały się porównania z treścią książki i z jednym z filmów o tym tytule. Reżyser spektaklu, Michał Zadara, w didaskaliach odżegnuje się od filmów, zarzucając im, że pokazują one jedynie historię miłosną, nie skupiając się na tym, co pojawia się w tle, a może nawet na pierwszym planie: jak można zbudować świat na oszustwie i „jak miłość funkcjonuje w warunkach ekstremalnego bogactwa”. Przez pryzmat historii Gatsby’ego i jego gości reżyser rozlicza się z polskimi nowobogackimi XXI wieku. Widz może po kolei śledzić historię bohaterów spektaklu, a jednocześnie porównywać ją z informacjami o współczesnych celebrytach. Jedno mi się nie podobało: zespół „występujący” podczas przyjęć nie grał na żywo. Ba, chyba w ogóle nie grał, ograniczając się do trzymania instrumentów i mikrofonu. Ale być może takie rozwiązanie miało pokazać, że blichtr, który towarzyszy ludziom znanym z tego, że są znani, jest zwykłą wydmuszką.
Kilka spektakli opowiadało historie różnych kobiet. „Judyta” w wykonaniu Teatru Współczesnego w Szczecinie pokazuje walkę tytułowej bohaterki z Holofernesem, który jest symbolem męskich rojeń o władzy i który akceptuje tylko siebie. Pierwszy z dramatów Friedricha Hebbela został wydany w 1840 roku, ale jest aktualny do dzisiejszego dnia. Czyż we współczesnym świecie nie napotykamy postaw oportunistycznych? Kiedy wszyscy mieszkańcy Betuli, oblężonej przez Holofernesa, marzą o poddaniu miasta, tylko Judyta przeciwstawia się najeźdźcom. Reżyser spektaklu, Wojciech Klemm (który, nie wiem dlaczego, używa tylko nazwiska) mocno przeciwstawia dwie postawy: egoizm i poczucie wspólnoty.
„Joanna Szalona; Królowa” według scenariusza Jolanty Janiczek, w wykonaniu Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, opowiada z kolei o żyjącej na przełomie XV/XVI wieku królowej, która dosyć szybko owdowiała i nie może pogodzić się z tym faktem. Jak napisano w wewnętrznym wydawnictwie kieleckiego teatru, pt. Gazeta Teatralna, reżyser zderzył się z trudną materią. „Można by rzec, że autorka zrazu obiecuje opowieść, ale potem się rozmyśla i przywołuje tylko jej kawałki wraz z garścią przyczynków wyrosłych wokół”. Moim zdaniem, Wiktor Rubin dobrze sobie poradził z tym problemem i „spiął” wszystkie wątki w czytelną całość.
„Jak być kochaną” w reżyserii Weroniki Szczawińskiej jest kolejną, prezentowaną podczas Spotkań „kobiecą” adaptacją. Inspirowany opowiadaniem Kazimierza Brandysa oraz filmem Wojciecha J. Hasa spektakl został zaprezentowany przez Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie. Przyznam, że gdybym wcześniej nie oglądał filmu, trudno byłoby mi zrozumieć treść sztuki.
Podobne zastrzeżenie mógłbym zgłosić do spektaklu „Utwór o Matce i Ojczyźnie” wrocławskiego Teatru Współczesnego. Reżyser Jan Klata interpretuje tekst inaczej, niż autorka, Bożena Keff-Umińska. Sądzę, że najlepszą recenzję tego spektaklu zamieszczono w Polityce nr 52-53 z grudnia 2011 roku, gdzie Aneta Kyziol napisała: „Córczyzna próbująca wyswobodzić się z okowów ojczyzny i matczyny, czyli dzikie tańce na polskim cmentarzysku”. O ile nie mogłem nadążyć za treścią, o tyle z podziwem patrzyłem na grę jednej z moich ulubionych aktorek, Kingi Preis. Po tym spektaklu zastanawiałem się, czy nie jestem za stary, by oglądać niektóre przedstawienia. Ale nie… Podczas rozmowy z młodymi ludźmi – bywalcami teatru okazało się, że oni też mieli problem ze zrozumieniem tego, co chcieli wyrazić realizatorzy tego spektaklu.
Na zakończenie pragnę zaznaczyć, że nie jestem zawodowym krytykiem teatralnym. Ba, w ogóle nie jestem krytykiem Jestem zwykłym widzem, który od czasu do czasu stara się przekazać znajomym swoje wrażenia ze spektakli.
Podczas pisania tego artykułu korzystałem z wydanych przez poszczególne teatry programów spektakli.