Z campingu odległego 2 km od morza wyruszamy bezpośrednio nad morze, gdzie na dziko, prosto na plaży, ustawiam Harleya i rozkładam namiot. Rozkładamy się na parę dni, a ciepłe morze i słońce łagodzi nasze harleyowe problemy "chudego i ogołoconego HD".
Odwiedzają nas miejscowi a głównie młode chłopaki zafascynowani moim "gruchotem", bo Harley nie był znany w Rumuni, a używane tu motocykle to Panonie, nasze WFM-ki, Jawy, MZ .
Korzystamy z super piasku (prawie jak bałtycki) i ciepłego morza oraz zwiedzamy okolice Mamai..
Mamaja i rumuńscy sympatycy moytocykli
Już wypoczęci i psychicznie podbudowani wyruszamy do Bukaresztu gdzie dwa dni zwiedzamy stolice Rumunii. Dalej do Sofii i turystycznej okolicy Kaliakry znanej z malowniczego przylądka Nos Kaliakra.
Nos Kaliakra fot: www.bulgarica.com
To strome klifowe wybrzeże gdzie do wody jest prawie 100 m. Tam też na dziko rozbijamy nasz namiot.
Zwiedzamy Kaliakrę, historyczny zamek z wysoką wieżą, gdzie około roku 1800 młoda królewna skoczyła do morza nie chcąc się oddać w ręce Turków, a także inne zamki, których jest na wybrzeżu Bułgarskim sporo.
Chcąc się wykąpać w morzu konieczne trzeba było opuścić się na linie albo droga okrężną osiągnąć wodę.
Tutaj także odwiedzali nas zmotoryzowani Bułgarzy, z którymi porozumiewaliśmy się po rosyjsku i wspólnie spędzaliśmy czas podziwiając urocze zachody słońca.
Jak zawsze wymienialiśmy adresy, zaproszenia, a rozmowy zazwyczaj dotyczyły tematów motoryzacyjnych, a szczególnie historii interesującego ich Harleya.
Czas upływał szybko i miło, jednak musieliśmy w końcu udać się w dalszą drogę. Tym razem już w kierunku domu.
Morze Czarne a woda niebieska :)
Jechaliśmy bardziej na północ w kierunku Węgier. Na Siofok i do Budapesztu. Droga jest już dobra i asfaltowa, pogoda też przyjazna, więc po drodze robimy przerwy na zwiedzanie przydrożnych zameczków i barek czy knajpek dla zaspokojenia apetytu. Podjadamy węgierski gulasz i popijamy winem...
W Budapeszcie wjeżdżamy na znany mam już camping (Korosz Rally), a tu biegnie do nas chłopak i woła: „My friend! My friend!” Zaskoczenie, bo o co mu chodzi?
Rozbijamy namiot, wypakowujemy rzeczy, a on zaciekawiony ogląda mojego zdezelowanego Harleya.
Jak zakończyliśmy prace kwatermistrzowskie, przedstawił się nam i okazało się, że jest Australijczykiem i też harleyowcem! Ma Electrę HD i jeździ nim po Australii. Usłyszał głos mojego Harleya dużo wcześniej niż nas zobaczył i jednocześnie go to mocno zirytowało a zarazem ucieszyło. Przyleciał do Europy samolotem do Londynu. Tam wypożyczył anglika, Tryumpha 750 i razem z dziewczyną zwiedza Europę. Wieczorem przy małym ognisku dużo rozmawiamy, nasze dziewczyny popijały czerwone winko, a on dziwił się, że w Polsce są Harleye, że działa już klub Harleya, i że tu spotka warszawskiego harleyowca. Najbardziej był zaskoczony widokiem wojennego Harleya, 30-letniego weterana.
Australijski kolega
On nie miał wyobrażenia o Polsce, polskim HDC i dziwił się dlaczego na baku nie ma czerwonej gwiazdy. Wyjaśniłem szybko i dyplomatycznie, że jest pod lakierem. Było dużo pytań i dużo wyjaśnień z obu stron. Wymieniliśmy się adresami i zdjęciami, on zapraszał nas do Australii, a ja ich do odwiedzin Warszawy i warszawskich Harleyowcow, by zmienił zdanie o Polsce. Australijczyk bardzo żałował i współczuł, że trafiła nam się przykra przygoda. Na drugi dzień odbyło się smutne pożegnanie, ale miałem nadzieję, że odwiedzi Warszawę, że znowu się spotkamy.
Niestety do Warszawy nie dojechał. Pewnie nie dostał wizy (była konieczna) albo ich nie wpuścili jeśli powiedział, że jedzie w odwiedziny do warszawskich harleyowcow.
W dalszej drodze w kierunku na Polski zmienia się zdecydowanie pogoda i zaczęło padać, ale tak to jest pod koniec września .Wpadamy jeszcze do Bratysławy, stare miasto, parę sklepów z upominkami i jazda w Wysokie Tatry.
Po drodze nocujemy w pobliskim lesie w karmiku dla zwierzyny i na suchym sianku mocno zasypiamy. Tatry przed granica witają nas śniegiem, jest mokry i staje się niebezpiecznie, trzeba jechać wolniej i teraz przydała by się urwana przednia szyba. Zakopane wita nas deszczem, po drodze za Krakowem nocujemy na prywatnej kwaterze bo ciągle pada. Rano dalej do Warszawy a tu pada i pada.
Jak osiągnęliśmy mój warszawski domek to miałem wrażenie że na koniu jechałem. "Dupy" nie czułem! Na szybko gorąca herbata z rumem i do wyra..., pod ciepła pierzynkę i zasypiamy mocno.
Po tej całej naszej podróży mieliśmy zmienne odczucia. I pozytywne i negatywne. Nawet nie mieliśmy kataru ani ........i byliśmy obydwoje zadowoleni z naszego wyboru i trudnej końcowej jazdy. Przejechałem kawał drogi (około 5 000 km), wróciliśmy cali i zdrowi, Harleyek był co prawda do naprawy albo do przebudowy, ale nabrałem nowego doświadczenia. Nigdy nie należy samemu ruszać w taką drogę. Z osobą towarzyszącą jest OK ale lepiej jeszcze jeden Harley. Moja torba z narzędziami zdała egzamin na piątkę!
Zbliżała się zima 1974 ucieka a co w 1975?
Może rzucić Harleya i założyć rodzinę? Byliśmy opaleni i wysmagani wiatrem, a jak było i się stało to i tak wiecie z moich wspomnień. :)
LECI sezon motocyklowy 2011 i motocykliści są w swoim żywiole.
Jeździjcie ostrożnie i WRACAJCIE ŻYWI po waszych eskapadach
JANUSZ.
Wszystkim warszawskim Harleyowcom dedykuję "SEN O WARSZAWIE" w wykonaniu "Cześka" lub kibiców Legii (też byłem na HD motocyklowym LEGIONISTĄ sekcji motorowej), bo Warszawa była i jest moim ukochanym, rodzinnym miastem pomimo, że tam aktualnie nie mieszkam!!!
Warszawscy Legioniści na Harleyach
jadą ulicą Grójecką
(z prawej Janusz Woźniczak)
Zobacz pierwszą pierwszą część