A przecież okazja niecodzienna: monodram pt. „Mały książę” na podstawie powieści Antoin’a de Saint-Excupery’ego, a na scenie On. Mistrz. Z piwnicznym pozdrowieniem prosto z pradawnej stolicy!
Tadeusz Kwinta
Fot. Zbigniew Łagocki
Tadeusz Kwinta – w tym wypadku zarówno aktor, jak i reżyser! W tym wypadku z obydwu ról wywiązał się perfekcyjnie: jako aktor zniewalał minimalizmem „rekwizytów” podkreślających jedynie kolejne sceny i maksymalizmem zawodowych środków ekspresji, czarował gestem, intonacją, szeptem budując dramaturgię chwili. W jednym bowiem momencie był małym księciem, w drugim – narratorem, w trzecim – królem, w czwartym – pijakiem itd. Jako reżyser perfekcyjnie ułożył puzzle na deskach teatru: gra świateł, dyskretna muzyka w tle podkreślająca nastrój pewnych scen, dwie tablice, dzwoneczek, kwiat, lampa etc., aby tym bardziej wyeksponować credo tekstu i magię aktora. Magię w pełnym tego słowa znaczeniu, albowiem Mistrz zaczarował nas – widzów – zaklęciem trwającym aż sześćdziesiąt minut! Przy czym ja nie mogłam i nie chciałam wrócić do rzeczywistości jeszcze przez dobre dwie godziny...