Imieniny:
Szukaj w serwisieWyszukiwanie zaawansowane

Praga Południe

2010.10.18 g. 21:57

Pierwszy parking na Saskiej Kępie

List z Kanady. Z cyklu Saska Kępa w listach, opisach, wspomnieniach.

Czy wiesz, gdzie na Saskiej Kępie mieścił się pierwszy strzeżony parking? Nie, ten, o którym zapewne myślisz, na placu Przymierza, obok „Sawy" nie był pierwszy.

Ten, o którym chcę Ci napisać, mieścił się przy ulicy Zwycięzców, na przedłużeniu ulicy Jana Styki. Właścicielem był niejaki Wielgomas, którego imienia nikt nigdy nie znał, przynajmniej z nas, wówczas dzieciaków. Na placu tym, wysypanym czarnym żwirem, garażowały samochody okolicznych mieszkańców. Samochodów było raptem kilka.

   

Pan Wielgomas był postrachem okolicznej „gówniarzerii", do której i ja się zaliczałem. Zabawa polegała na tym, że najpierw zaglądało się przez szpary między poziomo przybitymi deskami płotu, patrząc, czy Wielgomas nie czai się gdzieś na placu. Czasem się czaił i gdy tylko dostrzegł ruch po drugiej stronie ogrodzenia, walił w dechy laską, a my w popłochu uciekaliśmy. Jeśli zaś go nie było, pukaliśmy w płot, co powodowało reakcję żółto-brązowego kundla, uwiązanego na łańcuchu. Pies szczekaniem wywabiał z domu-baraku Wielgomasa, który z bambusową laską w ręku rzucał się do bramy, by nas złapać. My, oczywiście, wialiśmy w krzaki i chwasty porastające pole i Wielgomas mógł tylko stać i wygrażać w naszą stronę, obiecując, co z nami zrobi, gdy nas dopadnie.
Nigdy nikogo zresztą nie dopadł, bo w gruncie rzeczy był poczciwy, o czym przekonałem się później.

 

Pan Wielgomas był człowiekiem urodzonym około roku 1900, czyli w czasach, o których piszę, liczył sobie około sześćdziesiątki. Miał potężny brzuch, na łysej głowie zawsze nosił czapkę typu „maciejówka", a oblicze jego ozdabiały potężne wąsiska jak Stalina. Twarz miał czerwoną, a nos z lekka fioletowy. Było więc kogo się bać.

 

Bliżej poznałem go, gdy moi rodzice, po latach wyrzeczeń i oszczędzania, kupili samochód, nową Skodę Octawę.

 

Oczywiście nocowała u pana Wielgomasa, który po rozmowie na temat zasad działania jego parkingu, wskazał na mnie palcem, zrobił „oko" i powiedział: „A ty nie myśl sobie, że cię nie poznałem" i... uśmiechnął się.
Gdy mój ojciec spytał, co to znaczy, pan Wielgomas odparł, że ja wiem, on wie i to wystarczy, bo teraz już chyba jesteśmy przyjaciółmi.

 

Zaprzyjaźniłem się od razu i z psem pana Wielgomasa, który w opowieściach dzieci był wściekły i wszystkich gryzł. Mnie jakoś nie pogryzł, tylko dokładnie oblizał. Pogryzły mnie natomiast jego pchły, więc jakiś cień prawdy w opowieściach dzieci był.

 

Pewnego razu udaliśmy się z mamą do pana Wielgomasa, by uiścić rachunek za kolejny miesiąc parkowania skody. Była pora obiadu. Po zapukaniu w bramę i „koncercie" psa furtkę otworzyła pani Wielgomasowa. Powiedziała, że mąż je obiad i zaprosiła nas do baraku, w którym mieszkali. Pan Wielgomas siedział przy stole. Przed nim na talerzu spoczywała dymiąca golonka. Obok talerza stała szklanka „od herbaty". Żona wyjęła z szafy litrową butelkę „z czerwoną kartką" i nalała mężowi pełniutką szklankę. Dopiero wówczas zaczął jeść, popijając golonkę wódką, jakby to była woda. Wyjaśniałoby to kolor nosa, ale wtedy zaszokowało mnie zupełnie, choć byłem absolutnie dorosłym jedenastoletnim mężczyzną i niejedno w życiu widziałem.

 

W połowie lat 60. Skodę zaczęliśmy parkować w naszym, niemal własnoręcznie wybudowanym garażu przy ul. Wandy (za nieistniejącym jeszcze wtedy barem „Pokusa") i kontakty z panem Wielgomasem się urwały.

 

Pewnego dnia na parkingowym płocie pojawiła się klepsydra, oznajmująca, że pan Wielgomas zmarł.

 

Jego żona wyniosła się z baraczku kilka dni później.
Przez otwartą bramę wszedłem na podwórze. Było zupełnie puste, nawet buda psa i łańcuch zniknęły. Wszedłem do baraku. Na podłodze leżały jakieś stare rachunki, potłuczone słoiki, gazety. Po kilku dniach zarówno barak, jak i ogrodzenie znikły.
Teren zrównano spychaczem, zaorując przy okazji rosnące wzdłuż płotu najdorodniejsze pokrzywy, jakie w życiu widziałem.

 

Przed samym wyjazdem z Polski, idąc do przychodni zdrowia, zauważyłem na trawniku w miejscu, gdzie kiedyś urzędował pan Wielgomas, kilka małych, czarnych kamyczków. To były resztki żwiru, którym wysypał kiedyś swoją „posiadłość". Innym, też prywatnym elementem mojej dziecięcej Saskiej Kępy, który także odszedł w niepamięć, była biblioteka przy ulicy Francuskiej, mieszcząca się naprzeciw poczty, a dokładniej naprzeciw małego, cofniętego domku z kursami kroju i szycia, w którym w czasie okupacji moja mama składała przysięgę AK.

 

Pewnie pamiętasz białą tablicę z napisem CZYTELNIA, umocowaną do balkonu pierwszego piętra?
W tymże domu, w typowym mieszkaniu mieściła się owa wypożyczalnia książek. To stamtąd pochodziła większość czytanych przeze mnie książek, najchętniej w nocy, pod kołdrą, przy latarce trzymanej w zębach. Ale czego tam nie mieli! I Curwood, i Jack London, i Karol May ze swoimi wszystkimi tomami indiańskich przygód, Centkiewiczowie, którzy zresztą mieszkali przy Zakopiańskiej, Szklarski i wielu, wielu innych. Bibliotekarka, starsza pani, dziwiła się, że tak szybko czytam, jako że pojawiałem się tam regularnie, co 2-3 dni po nową oprawioną w „marmurkową" tekturę z płóciennym grzbietem ozdobionym numerem książkę. Niestety, w latach 70. biblioteka została zlikwidowana, szyld z balustrady balkonu zdjęty i w ten oto sposób jeszcze jeden mały elemencik naszej Kępy odszedł w przeszłość.

 

Mikołaj Grodecki, Brampton, 12 kwietnia 2002

 

Dzisiejsze parkownanie na Sakiej Kępie

 

Parkownaie na Sakiej Kępie  Parkownaie na Sakiej Kępie  Parkownaie na Saskiej Kępie

 

Pod wiaduktem Trasy Łaienkowskiej.

 

Parkownaie na Saskiej Kępie Parkownaie na Saskiej Kępie Parkownaie na Saskiej Kępie

 

ulica Zwycięzców.

 

Foto, Pawlik

 

 

Opowiadanie pochodzi z książki
Saska Kępa w listach, opisach, wspomnieniach
opracowanej przez Hannę Farynę-Paszkiewicz
w 2004 roku.

Wydawnictwo Kowalska/Stiasny

 

Inne wspomnienia Mikołaja Grodeckiego:

 

 



Opublikowal: Michał Pawlik
-
Serwis oprogramował Jacek JabłczyńskiCopyright(c) 2002 - 2014 Fundacja Promocji m. st. Warszawy