|
| 2004-06-18, 07:29 Wstęp Wolny opiniuje (TAM BYLIŚMY) |
 | |
Tam byliśmy czarna offca, 2004.06.16
Poszliśmy we środę na Czarną Offcę - przegląd teatrowy. Wstęp był wolny, ale przy wejściu była zrzutka co łaska. Nie mieliśmy przy sobie kasy, więc nic nie wrzuciliśmy.
Były dwa przedstawienia. Pierwsze - muzyka z magnetofonu i dziewczyna gnąca się na parkiecie. Kiedyś widziałem jedną dziewczynę co umiała tańczyć, w Brazylii, młoda ladacznica, od tej pory niełatwo zrobić na mnie wrażenie. Nie padłem na kolana z zachwytu. Ale potem wystąpił koleś, który mnie rozwalił. Niby zaczęło się od niechcenia, gość z mikrofonem, coś tam gada ("jestem tutaj sobie, jestem, taki mały punkcik, jestem sobie tutaj, jestem"), a potem... Facet miał mikrofon, parę przesterów i kamerę pogłosową i wydawał dziwne dźwięki... co to było? muzyka, dziwne rytmy, brzmienia, zapętlenia? Niezłe, niezłe... (choć może ciut za długie). Ale naprawdę, podobało mi się. Co ten facet wyprawiał z mikrofonem... (Od redakcji: były jeszcze dwie tańczące dziewczyny, dla których tamten facet wytwarzał podkład muzyczny. Skoro Piotr o nich nie wspomniał - znaczy, też nie zrobiły na nim wrażenia...:) Podsumowując: warto było.
Piotrek (PS)
-------------------------------------------------
Tam będziemy Tydzień temu zaplanowaliśmy z Piotrkiem, że wybierzemy się na spotkanie z Sir Edmundem Hillarym w Auli Głównej Politechniki. Jak się dzisiaj okazało, podobno będą obowiązywały zaproszenia... zobaczymy. Przypominamy - będziemy zaopatrzeni w rulon szarego papieru. W tym tygodniu wybieramy się na imprezę o tytule III JARMARK UZYTKOWEJ SZTUKI LUDOWEJ.
rozpoznacie nas po tym, że ja będę ubrana cała na biało z błekitnymi dodatkami (klapki i szal), a Piotrek będzie miał w ręku błękitną szarfę. -------------------------------------
Do redakcji nadszedł list....
Oto relacja naszego kolegi Ziutka z koncertów ZenDee oraz Blokkflautukvartett Sudureyrar: ZenDee w Kordegardzie 12-go czerwca w Kordegardzie wystąpił polsko-chiński projekt ZenDee czyli Li Chin Sung (czyli DJ Dee) z Hong-Kongu połączył siły z Krakowiakiem Zenialem.
Trochę po 21:00 panowie zaczęli na laptopach i mikserku konkretne elektroniczne dźwięki - najpierw szumiąco i spokojnie, wręcz "czilautowo" z czasem dodając coraz więcej awangardowo-noizzowej ekspresji i płynnie przechodząc z utworu w utwór. W tle, na ścianie cały czas wyświetlały się różne migawki z Hong-Kongu - od przefiltrowanych obrazów z przejść dla pieszych po puszczone w zwolnieniu sceny codziennego życia miasta (piesi, kobitka rozdająca ulotki, wieżowce, schody ruchome, lotnisko etc.). Filmy te fajnie współgrały z muzyką a ta - bazując na brzmieniach przyrodniczych (cykady, bicie serca i tak dalej), folkowych (wymiksowane i mocno przetworzone elektronicznie dźwięki tradycyjnych instrumentów chińskich, tybetańskich i mongolskich) i industrialnych (stukot kół, szelest płyty, odgłosy twardych dysków i tak dalej) przechodziła z klimatu w klimat - od delikatnego transu po dawanie po uszach ścianą dźwięku... Drugi set to DJ Dee a.k.a. Li Chin Sung solo - i tu zmiana, elektronika stała się bardziej trudna, bardziej połamana i bardziej trzeszcząco-szeleszcząca, wymagająca od słuchacza skupienia lub muzycznego wyrobienia... Nie wszyscy z przybyłych (a mimo środka długiego weekendu przyszło wcale sporo muzycznie wyrobionej publiczności) wytrzymali ale ci, którzy zostali i wiedzieli po co przyszli doczekali się prawdziwej perełki na koniec - niesamowitej fuzji industrialu i gardłowych śpiewów tybetańskich w jednym kawałku. Później jeszcze DJ Dee puścił z DVDka film o Chinach z muzyką już nieco inną, ale też elektroniczną. I lampka wina... Podsumowując - koncert bardzo udany (jak wszystkie dotychczasowe koncerty w Kordegardzie, to jest naprawdę bardzo pozytywne miejsce), publiczność świadoma tego, co było grane, muza konkretna mimo, że wcale nie łatwa w odbiorze, filmy sporo mówiące o dzisiejszych Chinach - i niech żałuje, kto nie dotarł bo warto było - chociażby poznawczo i klimatycznie. Była to jedna z bardziej nietypowych muzycznie imprez z cyklu "Wciąż wierzę w Wąski Tor" i kolejna udana impreza "Koncertów w Kordegardzie" - wyjątkowo w sobotę a nie czwartek. V.Ziutek ---- Witam wszystkich! Korzystając z wolnego dnia w pracy udałem się na daleki Ursynów (idąc piechotką bo pogoda była ładna i dobrze się szło) do N.O.K.u na koncert kwartetu drewnianych fletów prostych (maści wszelakiej) o wdzięcznej nazwie Blokkflautukvartett Sudureyrar (d kreślone - takie trochę w pisowni podobne do różniczki cząstkowej) rodem z zachodniej Islandii - z okręgu miejskiego Isafjarsarbaer (nad I kreseczka, d kreślone, ae pisane jako jedna litera - piękny język!). Trzy nomen omen bardzo ładne gracje w wieku naszej Semency (albo i młodsze) plus starszy już nauczyciel z Polski (skąd się wziął w egzotycznej Islandii o tym za moment) rozpoczęły koncert renesansowym utworem "Terpsychore" kompozycji Michaela Praetoriusa - - króciutkim ale za to treściwym utworem w którym pełny kwartet (bo potem w trakcie koncertu grali także w niepełnym składzie) pokazał swoje możliwości. Z czasem przeszli w barok - w tym wśród wielu utworów i utworków usłyszeć można było między innymi suitę "The Fairy Queen" Henry'ego Purcella a wcześniej jeszcze dwa motywy polskie - "Hajducki Taniec nr 7 Jana z Lublina i "Anonim" z XVI wieku - Lesław Szyszko, o którym też za moment, będący polskim nauczycielem dziewczyn twierdził przed tym kawałkiem, że to utwór o polskim rodowodzie. Możliwe, nie przeczę... Po przerwie zabrzmiały XX-wieczne kawałki (w tym nieśmiertelny dixielandowy hicior "When The Saints Go Marching In") przetransponowane na kwartet fletowy, ale szczerze mówiąc muzyka dawna w tej wersji brzmiała znacznie lepiej. Pewnie dlatego, że była w założeniu komponowana na flety i inne dawne instrumenty natomiast dixieland to raczej akcja na banja i perkusję...
W przerwie sympatyczny, starszy Wiking z Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Islandzkiej (notabene mającej siedzibę w N.O.K.u, warto odwiedzić ich stronę: http://www.tppi.org.pl) dowcipnie przedstawił historię Islandii - od czasów Wikingów i ich wypraw do Kanady (kiedy to genueńczyk Krzyś K. nie był jeszcze nawet w planach ;-))) ), przez bratobójcze XIII wieczne walki o władzę (w których zginęło... 350 osób co w skali Islandii jest sporym ubytkiem ludnościowym) aż po historię najnowszą, jak to 17.06.1944 islandzki parlament ogłosił niepodległość korzystając z ogólnoeuropejskiego zamętu w 1944 roku... Poza tym mówił o tym, jak to Islandia uniknęła feudalizmu dzięki izolacji od reszty Europy i Świata i mówił, skąd się Polacy wzięli tamże. Otóż Islandczycy, jako wolni ludzie żyjący w pewnej izolacji (choć dla samej wyspy w sumie bardzo korzystnej) niespecjalnie kochają napływowych (nie są także w UE) i z obcych zatrudniają i pozwalają na osiedlanie się jedynie wysokiej klasy specjalistów - z Polski importują przeważnie nauczycieli muzyki, których bardzo cenią - a p. Lesław Szyszko mieszka i pracuje w Islandii od 1993 i jedna z dziewczyn jest jego wychowanką. Koncert - jak koncert, w sumie niezła pierwsza część (ta z muzyką dawną), przeróbki współczesnych rzeczy na flety wyszły tak sobie, trochę za szkolnie, za płytko... Natomiast dziewczyny bardzo ładne i jak na naturalną izolację Islandii od reszty Świata bardzo od siebie różne (od lekko skośnookiej brunetki po blondynkę z typowo rosyjską urodą). Podobno aby przyjechać do Polski pracowały w fabryce ryb... I regularnie trenują football (gdybym wcześniej wiedział, zaprosiłbym na IV Skitora ;-))))) ). I fajnie też było usłyszeć trochę ciekawostek o Islandii - chyba najmniej znanym krajem europejskim - a bardzo ciekawym. V.Ziutek BTW. Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Islandzkiej ma w najbliższym czasie organizować kolejne islandzkie imprezy w NOKu, w tym folkowe 17.06. z okazji dnia Niepodległości Islandii także należy być czujnym (http://www.nok.art.pl - tam jest info o tym koncercie) a sam kwartet ma jeszcze grać (albo grał już - nie wiem dokładnie) w Polsce m.in. na festiwalu muzyki dawnej w Malborku.
| |