www.warszawa.plLogin | Usenet | Klub | Linki
Tematy: AdministracjaHistoriaLudzieSpołecznośćGeografiaArchitekturaRozrywkaRozwójPrzyrodaTurystykaGastronomiaMediaEdukacjaKomunikacjaBezpieczeństwoSportUsługiKulturaProblemyPraca
Extra: MapaPanorama ▪ Wydawnictwa ▪ UE ▪ Galeria
reklama
Warszawa
 
2005-02-17, 23:26
Bahdajowo czyli Warszawa
Oto Ona! MKP!
Oto Ona! MKP!
Małgorzata Karolina Piekarska na tropach warszawskich realiów młodzieżowych powieści Adama Bahdaja

Autorka: Małgorzata Karolina Piekarska
Źródło: http://muzyka.onet.pl/lampa/1215734,2007,1,artykul.html
A własciwie to www.lampa.art.pl

Stolica opisana została przez Adama Bahdaja w jego trzech kultowych książkach dla młodzieży: Do przerwy 0:1, Stawiam na Tolka Banana i Uwaga! Czarny Parasol. A, że te powieści do dziś, mimo upływu lat, budzą wśród czytelników wielkie emocje, więc postanowiłam naocznie sprawdzić – jaka jest Warszawa z książek Adama Bahdaja?

Dobro zawsze górą

– Mój ojciec był pisarzem cyklicznym z dwiema ojczyznami – mówi Marek Bahdaj i zaraz wyjaśnia o co chodzi. Siedzimy na ławce w parku Skaryszewskim, który jego ojciec Adam Bahdaj opisał w swojej książce Stawiam na Tolka Banana. – Pierwszą ojczyzną ojca było Zakopane. Tam się urodził, tam chodził do szkoły, tam uprawiał sport. To miejsce w największym stopniu ukształtowało jego artystyczną osobowość. Jego drugą, ojczyzną była Warszawa, do której sprowadził się w czterdziestym szóstym roku. Tutaj w redakcji „Expressu Wieczornego” poznał moją matkę, tutaj ja się urodziłem i tutaj mój ojciec pracował. Jako dziecko bardzo uważnie go obserwowałem i odkryłem, że podlega cyklom związanym ze zmianą pór roku. Jesienią zwykle popadał w melancholię, nie mógł doczekać się na pierwszy śnieg w Tatrach. W styczniu, najpóźniej w lutym, uciekał do Zakopanego. Po miesiącu, dwóch, zaczynał przysyłać tęskne listy do matki. I wtedy wiedziałem, że niedługo zobaczę go w domu. Właśnie tak całe życie krążył między dwiema ojczyznami – Zakopanem i Warszawą.

Czy Adam Bahdaj pokochał Warszawę? Z pewnością! Tu umieścił akcję wielu swoich książek, ale i z tego miasta wielu jego bohaterów wyrusza po przygodę. Stąd są Poldek Wanatowicz i Duduś Fąferski, którzy wyruszają w Podróż za jeden uśmiech. Stąd jest Marcinek, który z wujaszkiem Leonem, niemniej roztrzepanym niż Poldek z Dudusiem, łowi ryby na wyspach śpiewających, czyli u wybrzeży Jugosławii. Stąd jest Krysia Cuchowska, która chciała być chłopcem, trenowała dżudo i zwali ja Dziewiątką z Saskiej Kępy. To ona w Nieborzu nad morzem rozwiązuje zagadkę Kapelusza za sto tysięcy. Najważniejsze są jednak trzy książki.

Stawiam na Tolka Banana stała się jedną z najważniejszych lektur, gdy zostałam matką. Zaważył na tym fakt, że od kilku lat mieszkamy na Saskiej Kępie w zrujnowanym domu po prababci, przy ulicy Dąbrówki. A więc tu, gdzie mieszkał Julek Seratowicz. To, dla mojego 10-letniego syna Maćka, było niesłychanie ważne. Codziennie kroczy śladami bohaterów książki. Fajnie, co? Muka!

Przygody Paragona, bohatera Do przerwy 0:1, choć dzieją się na odległej Woli, Maciek również bardzo przeżywał. Kiedy czytałam mu fragment, o tym jak Paragon ucieka przed Romkiem Wawrzusiakiem i na zrujnowanej klatce schodowej ulega wypadkowi, Maciek zaciskał nerwowo pięści. Oby Paragon przeżył!

Dzieci nie wiedzą, że powieści dla nich pisane muszą mieć szczęśliwe zakończenie. Zawsze musi zwyciężać dobro, sprawiedliwość i prawda. Jak u Bahdaja, gdzie w końcu gangsterzy zaczynają pomagać harcerzom, a Paragon zamiast kraść piłki z klubu Polonia „legalnie”, jak zwykł był mówić, zarabia w warsztacie u Pana Łopotka.

Właśnie dlatego, że Maciek obie książki tak mocno przeżywał, a fakt, że mieszka tam, gdzie toczy się akcja jednej z nich sprawiał mu niebywała frajdę, wpadłam na pomysł telewizyjnego reportażu o poszukiwaniu Bahdajowa. Nie chciałam go jednak szukać sama. Wymyśliłam więc, by zrobili to Harcerze. W końcu Szymek Krusz, który gangowi Karioki podał się za Tolka Banana, był jednym z nich. Jednak prawdziwym przewodnikiem po Bahdajowie stał się syn pisarza Marek Bahdaj.

Od niego, po emisji reportaży dostałam w prezencie książkę Uwaga! Czarny parasol, którą ostatni raz czytałam w trzeciej klasie podstawówki, a przez ostatnie cztery lata bezskutecznie szukałam i w księgarniach, i w bibliotekach Pragi Południe. Na poszukiwania czarnego parasola wyruszyłam już sama.

Wola Paragona i Perełki

Pierwszą książką Adama Bahdaja, której akcja dzieje się w Warszawie, jest Do przerwy 0:1. Bohaterami są mieszkańcy Woli, choć... Paragonowi zdarza się trafić i na Saską Kępę i pływać kajakiem po Wiśle. Dlaczego Wola?

– Gdy byłem dzieckiem, to wydawało mi się, że ojciec osadził akcję Do przerwy 0:1 na Woli głównie ze względu na mnie, ponieważ urodziłem się w szpitalu niedaleko ulicy Wolskiej – mówi Marek Bahdaj. – Potem, jako człowiek dorosły, który sam uprawiał zawód dziennikarza i scenarzysty, odszedłem od tej trochę egocentrycznej dziecięcej wersji. Zrozumiałem, że Wola lat pięćdziesiątych to było niezwykle oryginalne miejsce. Całkiem nowe domy sąsiadowały z ruinami. Niektóre fragmenty dzielnicy przypominały niesamowity, księżycowy krajobraz. Mandżaro, Paragon i Perełka mieszkali w Gołębniku – przedwojennej kamienicy czynszowej przerąbanej przez niemiecką bombę na pół. A schody były takie, że zejście z czwartego piętra wymagało znajomości akrobacji. Paragon, główny bohater powieści, wzywał swoich kolegów w ten sposób, że uderzał metalowym prętem o wystającą szynę windy. O ileż to dawało lepsze efekty literackie i filmowe niż banalne naciśnięcie dzwonka u drzwi. Zresztą ta zrujnowana klatka schodowa z początku książki – niczym przysłowiowa strzelba ze sztuki Czechowa – zagrała pod koniec powieści. Paragon uciekając przed Romkiem Wawrzusiakiem skręcił w bok, gdzie zaczynały się boczne schody i runął w dół. Przeżył, ale wylądował w szpitalu. Otóż zaaranżowanie takiej sytuacji byłoby niemożliwe w jakimś nowym bloku. Jednym słowem uważam, że o wyborze Woli zadecydowały względy dramaturgiczne i literackie.

„Galaktyka” nie czyta?

Jest wiosenna sobota. Punkt 10:00 z harcerzami z wolskiej drużyny 100 WDH Galaktyka spotykam się przed ich Harcówką. Nie mam lekkiego życia. Na to spotkanie umawialiśmy się miesiąc temu. Drużynę znalazła mi komenda hufca. Harcerze mój pomysł przyjęli mało entuzjastycznie. Pytali, czy to obowiązkowe. Z pierwszego spotkania z nimi wróciłam załamana. Teraz nie jest lepiej. Na wyprawę przyszli jedynie Tomek, Marek i Kasia. No i druhna drużynowa – Dominika. Nerwowo wydzwania jeszcze dwie harcerki. Po pół godzinie przychodzą Weronika i Ula. Już na samym początku okazuje się, że nikt nie ma planu Warszawy. Darek – dźwiękowiec i kierowca w jednej osobie – pożycza swój plan. Druhna Dominika (jedyna w mundurku) mówi o tym, jaki wytyczyła szlak. Szybko okazuje się, że dokładnie książkę przeczytał jedynie Tomek. Jest obryty z lektury, a na dodatek przyniósł ze sobą strój sportowy. To, że w planie nie ma wyprawy na stadion Polonii, mocno go rozczarowuje, ale stadion jest dość daleko. Nie pojedziemy też nad Wisłę, po której Paragon wraz z Rudym Milkiem pływali kajakiem, ani na Saską Kępę, gdzie paragon spał w stogu siana. Jestem zresztą pewna, że dziś nie ma tam już żadnych stogów. Na wyprawę ruszamy z godzinnym opóźnieniem.

Ślad pierwszy – wolski PDT

Wolski Powszechny Dom Towarowy to miejsce, gdzie odbyło się spotkanie chłopaków z Huraganu i Syrenki. Tutaj trafił Maniuś, kiedy próbował zdobyć pieniądze na pokrycie długu w kasie drużyny.

Nie spostrzegł nawet, kiedy znalazł się pod wolskim PDT. O tej porze przed bramami domu towarowego zbierali się chłopcy z całej Woli. Pedet był ostatnio najmodniejszym miejscem spotkań. Tutaj załatwiano najrozmaitsze interesy. Tutaj mieściła się giełda znaczków pocztowych. Tutaj na chodnikach grano w guziki. Mali chłopcy uczyli się pić wódkę i palić papierosy. Starsi, którzy przeszli już szkołę ulicznego życia, wszczynali awantury, zaczepiali dziewczęta, węszyli, gdzie można by coś zwędzić.

Ten fragment, mocno dukając, czyta Kasia. Grupa rozgląda się dookoła. Dziś wolski PDT nie jest tym miejscem, którym był dawniej. Czasy świetności ma wyraźnie za sobą, bo świeci pustkami. Towaru i klientów jak na lekarstwo. Harcerze kupują w budce z hot–dogami soki i ruszają na skrzyżowanie Okopowej i Leszna, choć to na Górczewskiej stał Gołębnik.

Górczewska, Okopowa i Leszno

Przy Górczewskiej mieszkali Mandżaro, Perełka i Maniuś, zwany przez przyjaciół Paragonem.

Dla Maniusia była to najzwyklejsza, najnormalniejsza w świecie kamienica. Odznaczała się jedynie tym, że przewyższała swoje sąsiadki o dwa pietra, a okoliczna ludność nazywała ją – Gołębnikiem. Było to bardzo praktyczne. Gdy ktoś Maniusia zapytał: – Gdzie mieszkasz? – Nie musiał się długo zastanawiać, mówił po prostu: – W Gołębniku – i to zupełnie wystarczało.

Na czwartym piętrze gnieździły się dzikie gołębie, wróble i nietoperze. Na pozostałych, zbite z desek drzwi świadczyły, że tutaj mieszkają ludzie.

Gdzie stał Gołębnik? Nie wiadomo. Nie wiadomo też, w którym miejscu na Okopowej mieszkali Bażanty, czyli chłopcy z Huraganu, wśród których prym wodził bogaty Królewicz, czyli Julek Wawrzusiak. Dlatego cała grupa staje na skrzyżowaniu Okopowej i Leszna. Opowiadają o Bażantach i Huraganie, oraz o tramwaju nr 27, który biegł ulicą Leszno, a którym Maniuś–Paragon jechał na stadion Polonii, by „legalnie pożyczyć” piłkę na mecz między Syrenką i Huraganem. Niestety dziś tramwaj ma trochę inną trasę. Mamy się nim przejechać spod PDT na Płocką do szpitala.

Szpital Wolski

W tramwaju ludzie trochę się nam przyglądają, kiedy wsiadamy do wagonu z kamerą i grupką dzieciaków. Niektórzy pokazują na nas palcami i cos szepcą. Na szczęście jedziemy tylko jeden przystanek. Wysiadamy na skrzyżowaniu z Płocką i pędzimy pod szpital wolski. Tutaj leżała ciocia Paragona.

Opowiada o tym Kasia i dodaje, że Paragon bardzo kochał swoją ciocię, bo przyniósł jej cukierki. Nie miał zresztą poza nią nikogo innego. W końcu jego rodzice zginęli w Powstaniu Warszawskim.

Wypił w barze mlecznym mleko, zagryzł suchym chlebem, a za resztę pieniędzy kupił torebkę cukierków.

„To będzie dla cioci” – myślał. Z kartki, którą ciotka zostawiła na stole, dowiedział się, że zabrano chorą do szpitala na Płocką. Długo czekał, zanim jakaś litościwa pielęgniarka zaprowadziła go do wielkiej sali, pełnej mdlącego zapachu lekarstw.

Do tego samego szpitala trafił później również Maniuś. O tym mówi Tomek, kiedy stajemy przed bramą, na której widnieje tabliczka z napisem „Instytut gruźlicy i chorób płucnych”.

„Skup butelek” panny Kazi.

Paragon, jako chłopiec, który stracił rodziców i wychowywany był przez biedną ciotunię, zarabiającą na życie sprzątaniem, musiał sobie jakoś radzić. Jak? Sprzątał salon mistrza fryzjerskiego Sosenki, pomagał pani Wawrzynek przebierać owoce w wózku i zbierał butelki, by oddawać je w skupie panny Kazi.

Kiedy wyszedł z Gołębnika, od razu skierował się ku wielkiemu placowi budowy, gdzie wznoszono nowe bloki mieszkalne. Okrążył wysoki, zbity z desek płot, ominął wielkie doły z wapnem, zbliżył się do baraków, z których dolatywało senne stukanie biurowych maszyn. Wiedziony nieomylnym instynktem, odnalazł miejsce, gdzie wczoraj po fajerancie murarze wypróżniali butelki. Był to zaciszny kątek między dwoma barakami, osłonięty nisko spadającym dachem, który ochraniał zarówno od deszczu, jak i gorących promieni słonecznych. Chłopiec nie omylił się. Pod ścianą na podmurówce z cegieł stało pięć pustych butelek po „czystej”, ułożonych według wzrostu: na czele litrówka, potem półlitrówka, a na końcu trzy ćwiartki – szeregowe tego małego oddziału. (...) Zebrał flaszki, wrócił na Górczewską, gdzie pod numerem 105 za wystawową szybą widniał duży napis: „Skup butelek”.

Górczewska 105 to jedyny adres podany w książce. Poszukiwanie to największe przeżycie drużyny. Dlaczego? Oto dzieci natrafiają na lukę w numeracji. Numer Górczewska 97 to szereg pawilonów handlowych, zaś Górczewska 123 to dom mieszkalny z piekarnią na parterze. Drużyna jest zniechęcona. Marek, najmniejszy i nieśmiały, wstydzi się zaczepiać przechodniów i pytać o Górczewską 105. Reszta też się nie garnie. Druhna Dominika ratuje sytuację i zaczepia starszego pana. Niestety mieszka tu „dopiero” dwadzieścia lat!

Panie z piekarni mówią, że 105 to chyba na bazarku. Tam jednak nikt nic nie wie, a większość handlarzy mówi po rosyjsku.

Bilans jest taki: Nie wiemy gdzie był Gołębnik. Nie znaleźliśmy Górczewskiej 105 i skupu butelek panny Kazi. Nie wiemy też gdzie było boisko Syrenki. Wiemy natomiast, że tramwaj 27 jeździ dzisiaj inną trasą i nie da się nim dojechać pod stadion Polonii. Szpital Wolski jak stał tak stoi, tylko że dziś mieści się tu instytut chorób płucnych. Wolski PDT również istnieje i tylko stojący pod nim ulicznicy, nie biorą udziału w zawodach, kto dalej napluje. Pewno dlatego, że wszyscy dawno przekroczyli czterdziestkę.

Na sam koniec harcerze nagle ożywiają się. Tomek mówi, że poznał w jakich warunkach żyły kiedyś dzieci w jego wieku. Ula dowiedziała się, że niektórych domów może nie być na miejscu, ale nie należy się tym załamywać. Druhna Dominika twierdzi, że cała wycieczka pokazała im, jak zmieniła się Warszawa, ale i ożywiła ich wyobraźnię. Marka szczególnie zainteresowały sposoby, w jakie jego rówieśnicy zarabiali pieniądze. Niestety na zbiórce flaszek po wódce dziś nawet zaradny Paragon nie zrobiłby biznesu.

Stefanek i inni

Do przerwy 0:1 to także powieść o sporcie. Bohaterowie kibicują klubowi piłkarskiemu Polonia. Kibicem tego klubu był sam Adam Bahdaj i jak twierdzi jego syn Marek, bardzo przeżywał spadek ukochanego klubu z pierwszej ligi. Podobnie jak opisani przez niego w książce majster Łopotek i mistrz fryzjerski pan Sosenka.

Kibicem Polonii jest dziś na przykład dramatopisarz Doman Nowakowski.

– Wychowywałem się na książce Do przerwy 0:1, a Adam Bahdaj obok Edmunda Niziurskiego, Zbigniewa Nienackiego i Hanny Ożogowskiej należał do moich ulubionych pisarzy – mówi Nowakowski. – Do przerwy 0:1 miałem zaczytane i zniszczone, były na nim nawet ślady zupy pomidorowej. Z wypiekami na twarzy śledziłem przygody Paragona i wodząc palcem po kartkach książki zwiedzałem Warszawę. Wraz z Paragonem spałem w stogu siana na Saskiej Kępie, pływałem po Wiśle kajakiem i dawałem się wywieźć na Żoliborz Romkowi Wawrzusiakowi. Kiedy sprowadziłem się do Warszawy, przyszedłem tu kiedyś na mecz i okazało się, że odpowiada mi atmosfera Polonii.

Dlaczego Adam Bahdaj zajął się tematem sportowym?

– Pierwszy powód jest prosty. Bo sam miał takie doświadczenia – mówi jego syn, Marek. – Ojciec był narciarzem, uprawiał również sport szybowcowy. Ale poza kluczem biograficznym była jeszcze jedna, głębsza przyczyna.

Marek Bahdaj tłumaczy to odwołując się do wątku z piłką, którą Paragon obiecał kolegom z klubu Syrenka. Jak ją zdobył? Pojechał na stadion Polonii i korzystając z tego, że podczas treningu dwie piłki wypadają za ogrodzenie, robi mały przekręt. Oddaje tylko jedną piłkę.

– Pierwszą czytelniczką książek ojca, a zapoznawała się z nimi jeszcze w rękopisie, była zawsze moja matka – mówi Marek Bahdaj. – Pamiętam, że mocno skrytykowała ojca za to, że głównego bohatera powieści dla młodzieży zrobił złodziejem. Twierdziła, że trzeba to zmienić. Ojciec bronił tego wątku. Mówił, że Paragon jest typem sympatycznego urwisa, który niejedno ma na swoim sumieniu, a poza tym piłki przecież nie ukradł tylko ją pożyczył. Mama w końcu dała się przekonać i ta scena została uratowana.

Dla Bahdaja sport był pretekstem, żeby opowiedzieć o sprawach ważniejszych, które ze sportem się wiążą: o wyłanianiu przywódców, rywalizacji o władzę, ale też o przyjaźni, lojalności, zdradzie, bólu, radości i cierpieniu. Pewnie dlatego nikt nie wie, kto był pierwowzorem postaci Wacława Stefanka – czołowego napastnika Polonii – tak podziwianego przez chłopców z Syrenki.

Do przerwy 0:1 nigdy nie została opublikowana w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Jej akcja działa się w zburzonej przez Hitlera Warszawie, a główny bohater stracił rodziców w Powstaniu. Takiej książki nie mogły czytać „dzieci” Honeckera.

Na tropie Tolka Banana

Stawiam na Tolka Banana dzieje się na Pradze Południe. To była dzielnica kontrastów.

– Oficjalna propaganda państwa socjalistycznego usiłowała tworzyć fikcję społeczeństwa bezklasowego. W tej utopii wszyscy mieli być równi, ale byli „równi i równiejsi” – mówi Marek Bahdaj. – Wydaje mi się, że w tych książkach dla młodzieży mojemu ojcu udało się przemycić odrobinę prawdy o Polsce Ludowej. Prawda zaś była taka, że Polska Ludowa równa nie była i Praga Południe jako dzielnica kontrastów pokazywała to po prostu świetnie. Z jednej strony mieliśmy elitarna Saską Kępę, gdzie stały ocalałe z drugiej wojny światowej przedwojenne wille zamieszkałe przez przedstawicieli inteligencji, świata artystycznego oraz prywatnej inicjatywy. To tutaj mieszkał Julek Seratowicz. Z drugiej strony mieliśmy bazar Różyckiego i ulicę Targową z całym trochę cwaniackim, trochę plebejskim otoczeniem. Z tym środowiskiem związany był Cegiełka, który, jak pamiętamy, poza ojcem alkoholikiem miał jeszcze kuratora. Park Skaryszewski ze względu na swoje położenie jednocześnie łączył i dzielił te dwa światy. Właśnie w tym miejscu gang Karioki miał swoja melinę Klondike. Tutaj dochodziło do integracji młodzieży pochodzącej z różnych środowisk.

Podróż z Grochowiakami

Kolejna wiosenna sobota. O 10:00 spotykam się z harcerzami z 296 WDH z Pragi Południe pod szkołą na skrzyżowaniu Zwycięzców i Międzynarodowej. To drużyna mojego syna Maćka. Pomysł na podróż tropem Tolka Banana przyjęli... z entuzjazmem! I to dziewczyny! A przecież Bahdaj pisał głównie dla chłopców i o chłopcach. Na wyprawę przyszło ponad dziesięć osób. Wszyscy przeczytali książkę! Szok! Mają ze sobą kilka różnych egzemplarzy Tolka i mapę! Na dodatek wszyscy są w mundurkach. Stan umundurowania sprawdzają: druhna Magda – drużynowa i druhna Mariola – przyboczna.

Chwila narady nad rozłożoną na ziemi mapą. Czego nie odwiedzimy? Stadionu Dziesięciolecia, bo kwitnie tam handel i z daleka widać, że to nie ten obiekt, który opisał Adam Bahdaj. Nie pójdziemy do kina Sawa. Nie istnieje. Rozebrano je przed kilku laty. Nie wybierzemy się też na bazar, na którym handlował Filipek, bo nie wiemy: czy w książce chodzi o bazar Różyckiego, czy o mniejszy bazarek przy Grochowskiej?

Fatalne skrzyżowanie

Pierwszy nasz przystanek to skrzyżowanie Walecznych i Saskiej. Tu potrącono Cegiełkę. Mówić chcą wszyscy. Dwie Agaty gadają jedna przez drugą. Że książka jest o przyjaźni i gangu. Mój Maciek wyrywa się, że wszyscy bohaterowie byli trudną młodzieżą. Marta i jej starsza siostra Weronika opowiadają o wypadku, który miał miejsce właśnie na tym skrzyżowaniu.

Ruszyli w głąb ulicy Saskiej. Było niemal pusto. Z konarów drzew sypały się wielkie krople i jak szklane paciorki opadały na wymyte chodniki. Zapachniało maciejką. (...) Zbliżali się do rogu Walecznych. (...) Ulica była niemal pusta. (...)

Wstąpił na jezdnię i wtedy z Walecznych wyjechał z wielką szybkością samochód.

– Uważaj! – krzyknął przeraźliwie Julek.

Usłyszał zgrzyt hamulców, a potem rozpędzony wóz zatańczył na śliskim asfalcie i rozkołysanym cielskiem uderzył w chłopca. Ten rozpostarł szeroko ramiona, jęknął i jak martwy runął na ziemię.

Samochód ślizgając się na kołach wpadł w ulicę Saską, uderzył o krawężnik. Opony odbiły go na środek jezdni.

Skrzyżowanie wygląda tak, jak opisano je w książce. Nic a nic się nie zmieniło. Saska i Walecznych nadal świecą pustkami tak jak wtedy, gdy spacerowali nimi Julek z Karioką i Cegiełką. Harcerze przechodzą przez jezdnię przepisowo. Zmierzamy ku ulicy Dąbrówki.

Willa z upiorem

Przy ulicy Dąbrówki mieszkał Julek Seratowicz. W którym domu? Nie wiadomo. Jedno jest pewne. Była to willa jednorodzinna z upiorem esesmana, którego zastrzelono na ulicy Dąbrówki podczas wyzwalania Saskiej Kępy. Takiego domu tu nie ma. O duchu esesmana też nikt nic nie słyszał. Wprawdzie w naszym domu przy Dąbrówki było w czasie wojny stanowisko cekaemu, ale o zastrzelonym esesmanie pierwsze słyszę. No i nasz dom nie jest jednorodzinny. O Julku opowiada Aleks. Mówi, że Julek się nudził i poszedł do parku, a wtedy napadł go bank Tolka Banana. To przejęzyczenie wywołuje salwę śmiechu.

Skaryszewski i Klondike

Najpierw siadamy na ławce. Aleks czyta fragment książki, kiedy Gang Karioki dostaje list od Tolka. Ten list dostali, kiedy byli w Klondike, a Klondike to była szopa za kortami tenisowymi. Idziemy na korty. Właśnie tu gang Karioki napadł Julka.

Nie wiedział gdzie się znajduje. W melinie? Ale jakiej? Dopiero po chwili ujrzał w kącie wielka skrzynię na piasek, a obok narzędzia ogrodnicze. Domyślił się, że jest w szopie za kortami, gdzie ogrodnicy przechowują narzędzia.

Niestety. Dziś za kortami nie ma żadnej szopy. Cała grupa szuka jej dobry kwadrans. Maciek bije się z Aleksem. Ponoć dla żartu. Nie ingeruję. Mnie tu nie ma. Ja tylko podglądam za pomocą kamery. O fiasku poszukiwań informuje nas Ola. Nie ma Klondike.

Ogródki działkowe

Stajemy przed bramą ogródków działkowych przy Alei Waszyngtona. To tutaj Julek z Cegiełką wykopali puszkę...

– Chcieliśmy zapytać szanowną panią, gdzie tu jest działka numer siedemdziesiąt trzy?

– Siedemdziesiąt trzy... siedemdziesiąt trzy? – zastanawiała się głośno. – A, już wiem. Musicie iść do końca ta alejką, a potem przy płocie skręcicie w lewo i tam się zapytacie.

Ten fragment czyta druhna Magda, a cała drużyna rusza główną aleją. Agata chce być jak Cegiełka. Podchodzi do pana koszącego trawę i pyta o działkę 73. Tłumaczy, że idziemy szlakiem Tolka Banana. Mężczyzna patrzy rozbawiony, a potem cierpliwie tłumaczy, że są tu trzy rodzaje działek. Każdy zespól działkowy ma osobna numeracje, ale... trzeba też znać ulicę, na której działka.

Willa Mauera

Pada deszcz. Wszyscy biegną pod willę Mauera, czyli na ulicę Stanisława Augusta 12. Tu miała być nowa i bardziej kulturalna melina gangu Tolka Banana. Adres był pod drugiej stronie listu, który tkwił w wykopanej na działkach puszce. Domu szukamy tak, jak Cygan z Karioką.

– Jest! – zawołał szarpiąc Kariokę. – Powiedz, czy mi się zdaje, czy to naprawdę numer dwunasty?

– Numer jest, ale gdzie dom?

– Jeżeli numer jest, to i dom się znajdzie.

Przed nimi ciągnęło się wysokie ogrodzenie z betonowych segmentów, a za ogrodzeniem istna dżungla: zdziczałe krzewy bzu i jaśminu, drobnolistne akacje, czarny bez, kilka świerków i skłębione chwasty. Domu nie było widać.

Po chwili doszli do miejsca, gdzie niegdyś była brama wjazdowa i furtka, a obecnie z połamanych słupków betonowych sterczały jedynie żelazne pręty. Od tego miejsca w głąb zielonej dżungli prowadziła wąska zarosła trawa ścieżka.

Stanisława Augusta 12 to przedwojenna trzypiętrowa kamienica. Z okna obserwuje nas rozbawiona kobieta. Deszcz pada coraz bardziej, a widok „willi Mauera” rozczarowuje. Aleks jęczy, że Warszawa przez ostatnie czterdzieści lat bardzo się zmieniła. Nie chcę go do reszty rozczarowywać, więc nie mówię, że kiedy Adam Bahdaj opisywał przygody gangu Tolka Banana ten dom już tu stał.

Nie znaleźliśmy willi Julka, Klondike, ani działki nr 73. Willa Mauera okazała się wielką kamienicą. Tylko park Skaryszewski ze swoimi kortami tenisowymi oraz skrzyżowanie Walecznych i Saskiej pozostały niezmienione.

Harcerze mówią, że w czasie wycieczki akcja książka ożyła na ich oczach. Mogli tego wszystkiego, o czym wcześniej czytali, niemal dotknąć. I nagle dotarło do nich, że skarb, którego gang Tolka szukał został znaleziony. Nazywał się przyjaźń. Czy jest jeszcze w modzie? I tylko mój syn Maciek kłamie. Twierdzi, że teraz zobaczył miejsca, których wcześniej nie widział. A przecież rok temu ze mną za rękę szedł tropem Tolka Banana. Zobaczył wtedy nawet więcej... Dom przy Aldony 15, gdzie mieszkał moczymorda, artysta malarz Stanisław Żuliński (dzwonić dwa razy!). Warsztat pana Rutkowskiego na Berka Joselewicza i ulicę Cyraneczki. Tu mieszkał lekkomyślny Maciej Walentowicz, który nie umiał prowadzić szarego volkswagena i rozbił go pod Wyszkowem, próbując zaimponować pewnej podrzędnej aktorce Marcie Waniewskiej.

Muka

Powieść Stawiam na Tolka Banana powstała, kiedy Marek Bahdaj był już studentem Politechniki Warszawskiej. Ale wcześniej zainspirował ojca.

– Było to w okolicach Stadionu Dziesięciolecia, na którym odbywał się jakiś mecz piłkarski – opowiada. – Z tego meczu najbardziej pamiętam piekielny upał i to, że strasznie chciało mi się pić. Gdy mecz się skończył, ojciec próbował dla mnie kupić jakąś wodę mineralną lub oranżadę. Niestety poza jasnym piwem niczego nie było. Wówczas tato zaproponował mi ten napój pod warunkiem, że nie powiem nic matce. Miałem wówczas najwyżej dwanaście lat i z ochotą przystałem na ten układ. Ojciec wypił duże piwo, a ja małe. Pamiętam, że szliśmy razem z tłumem kibiców w kierunku parku Skaryszewskiego, a mnie straszliwie plątały się nogi. Ojciec to zauważył i się zaniepokoił: „Tylko matce nic nie mów” – przypomniał. A ja wybełkotałem: „Muka”. Tato bardzo się zainteresował tym tajemniczym słówkiem. Wyjaśniłem mu, że to używane w naszej szkole słowo wytrych. Znaczy wszystko i nic. Było szczególnie przydatne wówczas, kiedy nie potrafiliśmy odpowiedzieć na zadane pytanie. Kilka lat później, kiedy czytałem Stawiam na Tolka Banana odkryłem, że słowo „muka” często powtarzał Filipek, jeden z bohaterów powieści. Pamiętam, że odczułem wówczas satysfakcje, tak jakbym był współautorem dialogów do tej książki.

Filipkowi nie drgnęła nawet powieka. Twarz miał nieruchomą jak kauczukowa lalka i oczy wbite w Julka.

– Muka – powiedział spokojnie. Było to jego ulubione słowo, którym wyrażał wszystkie swe uczucia: gniew, radość i zdziwienie, smutek... W tym wypadku „muka” zabrzmiało szyderczo i wzgardliwie.

Stawiam na Tolka Banana ukazywało praskie kontrasty, ale nie wszystkim to się podobało. Jak wspomina Marek Bahdaj, kiedy na podstawie książki powstał serial telewizyjny, jeden z redaktorów mówił jego ojcu, że po emisji pierwszego odcinka otrzymał telefon z KC.

– Jakiś zatroskany towarzysz sugerował, by przerwać emisję – opowiada Marek Bahdaj. – Argumentował w ten sposób: „Co wy tam w telewizji pokazujecie? Jakieś gangi młodzieżowe, margines społeczny, bazary... tak jakby nie było przyzwoitych organizacji młodzieżowych w naszym kraju.” Na szczęście nikt się tego towarzysza nie przestraszył.

W poszukiwaniu czarnego parasola

Uwaga! Czarny parasol dzieje się na Sadybie. Tu okupację spędzał mój ojciec. Sadyba to dzielnica z przedwojennymi willami oficerskimi i oficerskim blokiem przy Morszyńskiej i Okrężnej. Ze wspaniałą powstańczą historią. Tu znajduje się fort Czerniakowski – IX fort im. J.H. Dąbrowskiego – świadek tragicznej obrony Warszawy w 1939 roku i walk powstańczych w 1944.

Tylko tu można było umieścić akcję książki, której niemym bohaterem jest czarny parasol. W jego srebrnej rączce tkwi plan, pokazujący gdzie niejaki Emil Muharian, zastrzelony w czasie Powstania przez Niemców, ukrył swój zbiór monet. Akcja powieści dzieje się 17 lat po śmierci Emila, czyli... w 1961 roku. Tyle lat krążył po świecie tajemniczy list Emila Muhariana zanim trafił do San Francisco, w szpony niejakiego Povalsky’ego, jego siostrzeńca, który nie wymawiał „r”, czyli „Bałdzo kułtułalnego pana”

Zapłaszam na wycieczkę!

Wyruszam w sobotnie południe. Rano musiałam odświeżyć sobie książkę, czyli przeczytać ją po prawie dwudziestu latach. Połknęłam jednym tchem, jakbym znów była w trzeciej klasie. Niegrzecznie pozaginałam kartki, na których był podany jakikolwiek adres. Maciek pojechał na działkę do koleżanki, więc nie może mi towarzyszyć.

Postój pierwszy Jeziorna 14, czyli u Tolusia Poety.

By dotrzeć do Jeziornej skręcam z Powsińskiej w Okrężną. Po prawej stronie mijam dom, w którym w dzieciństwie odwiedzałam babcię. Na jego ścianie wisi tabliczka, ze tu w czasie powstania była filia Szpitala Ujazdowskiego. Tu mój ojciec jako 12-latek był posługaczem. Patrzę tęsknie w kierunku drzwi klatki, którą już nigdy nie pójdę do babci, do mieszkania w mansardzie, gdzie w październiku 1939 roku ojciec znalazł kałuże zakrzepłej krwi. Czyjej? Nie wiadomo. Jadę w kierunku Jeziornej.

Toluś poeta kochał wiersze i... psy. Szczególnie rasowe. Świadczył o tym chociażby napis na drzwiach. ANATOL GROCH – MŁODSZY RADCA bez POSADY. PROSZĘ NIE WPROWADZAĆ LUDZI. (...)

– Jeziorna numer czternaście. To pewno tutaj – powiedziała Hipcia.

Dzieci zatrzymały się przed niewielkim drewnianym domkiem. Takich domków–emerytów niewiele już zostało w Warszawie. Za drucianym ogrodzeniem był mały ogródek, w którym kwitły żółte nagietki i wielkie szkarłatne piwonie. Dalej gęste krzewy dzikiego bzu i akacje zasłaniały okna sięgając niemal po okap dachu. Wydawało się, że dach wyrasta wprost z ich gąszczu. A ponad linią krzewów na pięterku, widniał mały balkonik z rozlatującą się barierą.

Jeziorna ma domy tylko po stronie nieparzystej. Po parzystej jest... Jeziorko Czerniakowskie. A więc dom Tolusia Poety zniknął lub raczej nigdy nie istniał. Kto by stawiał dom na jeziorze? Jedziemy po wyboistej drodze, na która nagle wybiega... mały, długowłosy, podpalany... jamnik. Krecia jak żywa!

Postój drugi

Dom Pani Baumanowej, czyli Okrężna 23 powinien był w kwadracie ulic: Sobieskiego, Podhalańska, Klarysewska i Nałęczowska. A więc Okrężna 23 powinna znajdować się po przeciwnej stronie Powsińskiej niż Jeziorna. Przecinamy Powsińską i jedziemy dookoła fortu Czerniakowskiego. Numery maleją, ale... ten, którego szukamy jest w tym miejscu, w którym dopiero co byliśmy. W miejscu, w którym tuż przy Okrężnej zaczyna się Jeziorna. Normalnie jazda w kółko! Dom Baumanowej wygląda inaczej niż w książce.

...stał w głębi zapuszczonego ogrodu. Była to stara willa pamiętająca jeszcze czasy carskie; zbudowana w stylu tyrolskim, z drewnianymi podcieniami, z pretensjonalną wieżyczką, z mnóstwem rozmaitych wnęk i balkonów. Dwie wiekowe, rozłożyste lipy otulały ja jak piastunki chorowite dziecko. Nieprzeniknione chaszcze krzewów zasłaniały fronton willi od strony ulicy, a stary zmurszały mur odgradzał posiadłość od placyku, na którym obecnie poniewierało się kilka wraków samochodowych. Cały budynek aż po dach wieżyczki oplatało dzikie wino.

Stojący przed moimi oczami dom przy ulicy Okrężnej 23 to zwykły klocek. Pretensjonalnej wieżyczki brak, a po drewnianych podcieniach nie ma nawet śladu. Szkoda, ze tata nie żyje. Powiedziałby mi do kogo ten dom należał.

Gdzieś na tej ulicy była też willa państwa Pilarskich, w której przed wojną mieszkał Emil Muharian – kolekcjoner monet i parasoli. Ale gdzie?

Bilans wycieczki: Bar „Pod białą różą” i kawiarnia „Augustynka” nie istnieją. Na Powsińskiej jest KFC, ale dziś dziadek Kufel za żadne skarby nie chciał by pewnie tam wejść.

Autobus 108, za informację o którym Hipcia z Kubusiem musieli Leniwcowi zapłacić lodami i kawałkiem orzechowego tortu, zmienił trasę. Jego pętla, przy której była melina szajki handlującej skórami, znajduje się dziś koło stacji metra Wilanowska. A ostatni podany w książce adres Czerniakowska 168, pod którym mieszkała Karolina Majkowska nie istnieje nawet w powieściowej fikcji, sprawdziła już Hipcia z Kubusiem-detektywem. Ruda podała fałszywe dane.

dodał/a: Michał Pawlik
źródło: Lampa
Ludzie Fundacji | Wydawca | Informacje prasowe | Ochrona prywatności | Reklama | |
© 2002 Fundacja Promocji m. st. Warszawy Hosted by jHosting.pl - Java Hosting