www.warszawa.plLogin | Usenet | Klub | Linki
Tematy: AdministracjaHistoriaLudzieSpołecznośćGeografiaArchitekturaRozrywkaRozwójPrzyrodaTurystykaGastronomiaMediaEdukacjaKomunikacjaBezpieczeństwoSportUsługiKulturaProblemyPraca
Extra: MapaPanorama ▪ Wydawnictwa ▪ UE ▪ Galeria
reklama
Warszawa
 
2006-10-03, 09:01
Kapitulacja Powstania Warszawskiego
3 października 1944. Wtorek
wschód słońca 6.56, zachód 18.25, średnia temperatura powietrza 12 °C, zachmurzenie duże



O godz. 2:00 został formalnie podpisany w Ożarowie „Układ o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie".

Sygnatariuszem ze strony niemieckiej jest SS-Oberguppenfuhrer Erich von dem Bach, zaś ze strony polskiej - płk dypl. Kazimierz Iranek-Osmecki i ppłk dypl. Zygmunt Dobrowolski.

----------------------------

Żołnierze walczącej Warszawy!

Wszystkim żołnierzom dziękuję za znakomitą, najcięższym warunkom nie ulegającą, postawę bojową.
Poległym oddaję hołd należny ich męce i ofierze.
Ludności wyrażam podziw i wdzięczność walczących szeregów wojska i ich do niej przywiązanie. Ludność tę proszę, aby darowała żołnierzom wszystkie przewinienia, jakie w ciągu długotrwałej walki musiały w stosunku do ludności niejednokrotnie mieć miejsce. (...)
Z wiarą w ostateczne zwycięstwo naszej słusznej sprawy, z wiarą w Ojczyznę umiłowaną, wielką i szczęśliwą, po zostajemy wszyscy nadal żołnierzami obywatelami Niepodległej Polski, wierni sztandarowi Rzeczypospolitej.

Dowódca Armii Krajowej
B ó r gen. dyw.

Ostatni pisemny rozkaz Dowódcy AK

-------------------------

Z polecenia Pana Prezydenta Rzeczypospolitej zarządzam z powodu upadku Warszawy z dniem dzisiejszym dwutygodniową żałobę w Siłach Zbrojnych.
Należy nałożyć krepę na chorągwie i sztandary.
(...) We wszystkich oddziałach oraz na okrętach RP odprawić nabożeństwa żałobne za poległych w Warszawie.

Rozkaz Ministra Obrony Narodowej gen. Mariana Kukiela

-------------------

Do widzenia, Warszawo!

Jeden etap zamknięty. Wielką Walkę postanowiliśmy przerwać po męsku. Walkę, o jakiej nie słyszał dotąd świat, a która rozsławiła bohater­skie imię polskiego żołnierza i najwyższą ofiarę ludności cywilnej.

Ten krwawy bój o serce Polski - ukochaną Warszawę, zakończył się jakże ciężkim i bolesnym dla nas akordem - opuszczeniem miasta.
Żadna chwila w ostatnich dwóch miesiącach nie była tak tragiczna - Warszawa owiana naszym najwyższym sentymentem, pozostaje pusta i sama.
Tu przeżywaliśmy dobre i złe - tu oddychaliśmy przez 20 lat pełnią Wolnej Polski, tu przechodziliśmy najkrwawsze dni niemieckiego oporu. Tu każdy z nas miał dom rodzinny, tu roiliśmy sny dziecinne i młodzieńcze, tu patrząc na mury Starej Warszawy, zabytki i muzea, na każdym kroku uczyliśmy się żywej historii, nie tylko Stolicy, ale całej Polski.
Choć nic już nie wskrzesi tych skarbów, my tu wrócimy - do ruin Warszawy, by wspólnym najtęższym wysiłkiem zbudować nową, zawsze kochaną Stolicę.

Nie wolno mówić „żegnaj Warszawo". Z zaciśniętymi zębami, powstrzymując zbyt silne drżenie serca - mówimy "Warszawo - do widzenia!"


"Wiadomości Powstańcze",
lokalny dodatek do „Biuletynu Informacyjnego"

-------------------

Godny przeciwnik

Traktowani w pierwszych dniach powstania przez Niemców żołnierze AK, jako zwykli bandyci, zyski wali następnie swą postawą i rycerskością coraz więcej uznania u swego wroga.
Dziś Niemcy traktują nas jako godnego przeciwnika.
Przeprowadzane w ciągu Powstania przez naszych przedstawicieli rozmowy z jeńcami niemieckimi wykazały wzrastający szacunek dla powstańców.
W dniu dzisiejszym, ostatnim dniu powstania, jeden z jeńców, który walczył juz przez 3 lata na froncie wschodnim oświadczył: „takich żołnierzy jak Polacy nie spotkałem; walczą oni najbardziej dzielnie i zacięcie".

„Rzeczpospolita Polska', 3 X

--------------------------

Królewska 16

Dla młodziutkiej załogi samotnej placówki wtorek, 3 października, pozostał jednym z tych dni Powstania, których czas nie wymazał z pamięci.
Wczesnym rankiem łącznik przyniósł prasę powstańczą.
W „Biuletynie Informacyjnym" AK wzrok przyciągał tytuł Walka przerwana.

„Paprzyca" siadł na krześle w kącie podwórza, już nie było potrzeby kryć się przed granatnikami. Otoczyli go chłopcy, o których mówił czule „moje SS". Zaczął czytać:

„Tragiczny próg najcięższej decyzji Powstania został przekroczony. Nie znajdzie się chyba nikt na świecie ani w Polsce, ani w Warszawie, kto by ośmielił się powiedzieć, iż próg ten przekroczono za wcześnie. Żołnierz Powstania dał z siebie wszystko, co mógłby dać najlepszy żołnierz świata.

(...) Nie widzimy możliwości otrzymania ze strony sowieckiej natychmiastowej, radykalnej pomocy. Pozostaliśmy już tylko w jednej dzielnicy, ze znacznie więcej niż setką tysięcy ludności, która nie zdążyła czy nie mogła wyjść z miasta. Pozostaliśmy z pustymi magazynami, ze szpitalami, w których panują ciężkie warunki sanitarne, z żołnierzem, który stracił w boju przeciętnie połowę swych kolegów i który zachował wprawdzie fizyczną i duchową gotowość do walki, lecz równocześnie jest wyczerpany przewlekłym, w najcięższych warunkach toczonym bojem.

(...) Nasze sumienie żołnierskie mamy spokojne. Daliśmy sprawie narodowej wszystko, czego po żołniersku spodziewać się było można.

Mamy głębokie przeświadczenie, że w historycznej skali ten nasz żołnierski wysiłek da Polsce więcej, niż jakikolwiek tw tej pięcioletniej wojnie czyn polskiego oręża".

Skończył.
Odłożył „Biuletyn" i wziął do ręki „Robotnika", centralny organ PPS-WRN.
Przeczytał z niego apel do żołnierzy Powstania:

„Gdziekolwiek się znajdziemy, obowiązkiem naszym jest bronić dorobku Powstania.
Uświadomić całą Polskę o jego bohaterstwie i wielkim znaczeniu, polegającym na potarganiu międzynarodowej intrygi, usiłującej oddać Polskę na łup zaborczego imperializmu.
Uświadamiajmy każdego, kogo spotkamy, iż gdyby nie było Powstania, tak samo ludność byłaby usunięta z Warszawy, z węzełkiem w ręku, a miasto zamienione w fortecę.
A gdybyśmy nie stanęli do walki w obronie ludności miasta, każdy mógłby powiedzieć, że Polacy są stadem bezwolnym, z którym nie trzeba się liczyć.

Pójdziemy z Warszawy z małymi węzełkami najpotrzebniejszych rzeczy. Ale weźmiemy też z sobą to, co najważniejsze. Przekonanie głębokie, że spełniliśmy obowiązek wobec Polski i wiarę niezłomną, że sprawa nasza zwycięży.

Była to niezwykła chwila w historii domu.
Nadpalone i pogryzione pociskami cztery ściany domu wyolbrzymiały niezbyt mocny, ale dobitny głos „Paprzycy".
Porucznik przeczytał jeszcze jeden fragment z „Wiadomości Powstańczych", dodatku do „Biuletynu Informacyjnego":

„Żadna chwila w ostatnich dwóch miesiącach nie była tak tragiczna - Warszawa, owiana naszym najwyższym sentymentem, pozostaje pusta i sama.
Tu przeżywaliśmy dobre i złe - tu oddychaliśmy przez 20 lat pełnią Wolnej Polski, tu przechodziliśmy najkrwawsze dni niemieckiego oporu.
Tu każdy z nas miał dom rodzinny, tu roiliśmy sny dziecinne i młodzieńcze, tu patrząc na mury starej Warszawy, zabytki i muzea, na każdym kroku uczyliśmy się żywej historii, nie tylko Stolicy, ale całej Polski. Choć nic już nie wskrzesi tych skarbów, my tu wrócimy - do ruin Warszawy, by wspólnym najtęższym wysiłkiem zbudować nową, zawsze kochaną Stolicę.

Nie wolno mówić «żegnaj, Warszawo».
Z zaciśniętymi zębami, powstrzymując zbyt silne drżenie serca - mówimy «Warszawo, do widzenia!»

A teraz?... Czeka nas droga ciężkich zmagań.
Nie będzie ona zachłyśnięta wolnością i słońcem dwumiesięcznej Niepodległości Powstańczej.

Dziś wydaje się być ona może zbyt ciężką do przebycia, ale czyż dla nas - żołnierzy pięcioletniej konspiracji i Powstania, istnieją trudności nie do pokonania?

Nawet w najcięższych znojach dojdziemy zawsze do jednego, bliskiego już celu - Nowej Wolnej Polski!"

Skończył.
Zbliżała się godzina jedenasta.
„Paprzyca" zarządził zbiórkę całego oddziału na podwórzu.
W kilka miesięcy po zakończeniu wojny sanitariuszka „Soból" opisała wszystko, co wydarzyło się w następnych godzinach, w listach do rodziny:

„Była godzina 11 rano 3 października [...].
Ustawiliśmy się jak zwykle szeregiem, wpierw chłopcy według szarż i wzrostu, później dziewczęta z patrolu sanitarnego, a w końcu dobiegła jak zwykle spóźniająca się nasza kochana «Wika», wiecznie zapracowany dobry duch plutonu.

Por. «Paprzyca» wprowadził przed szereg wysokiego mężczyznę o młodej, zmizerowanej twarzy i bardzo miłym, dodającym otuchy spojrzeniu.
Kpt. «Ruma» znało już kilkoro z nas, bardzo zresztą przelotnie. Był to jeden z tych oficerów z dowództwa, którzy cieszyli się sympatią szarej masy powstańców. Przywitał nas salutowaniem, w odpowiedzi na co sprężyliśmy się na baczność.
- Czołem, żołnierze!
- Czołem, panie kapitanie!
Cisza.
Widać, iż dowódcy coraz ciężej zebrać się do powiedzenia tych kilku słów, które myśmy już znali, któreśmy wyczuwali, a których na mocy bezgłośnej umowy nie wypowiadamy.

- No cóż, skapitulowaliśmy. - Cicho, z wysiłkiem wyrzucone zdanie padło wśród nas jak ciężki kamień rzucony z wysoka.
Znów cisza.
Beznadziejna cisza, nie przerywana klaskaniem strzałów karabinowych ani warkotaniem silnika samolotu.
Nic nie mówimy. Nie potrafimy już mówić. Zdążyliśmy się odzwyczaić.
Naraz przerywa milczenie zdenerwowany, drżący od tłumionej wściekłości głos «Długiego».
- A my stąd nie pójdziemy, panie kapitanie!
Nikt się tym wybuchem nie zdziwił, tylko por. «Paprzyca» zmarszczył brwi z dezaprobatą, choć w oczach widać było dumę ze swoich chłopców.

Kpt. «Rum» próbował coś mówić, ale tama milczenia pękła.
Chłopcy jeden przez drugiego perswadowali, dowodzili, że nie warto, że i tak nas wyrżną, że Niemcom nie można ufać, że wreszcie nie chcą, 'ze nie pójdą i już. Szereg się załamał. Kilku zwróciło się do dowódcy.

- Panie poruczniku, niech wszyscy idą, a my zostaniemy!
- Stworzymy redutę «Paprzycy»!
- Będziemy szkopów lać do upadłego!
- Nie wpuścimy tu drani, tyle razy wysiudaliśmy ich z Królewskiej.

Dziewczęta stały zbite w gromadkę, zdziwione i jakby zawiedzione, lecz dumne, bezgranicznie dumne ze swoich żołnierzy, gotowe z nimi zostać do końca. Znałyśmy tych naszych chłopców i kochałyśmy ich, trochę z podziwem, a trochę z macierzyńską czułością. Znałyśmy każdego z nich, ich niewymyślne dowcipy, ich niezaradność w przyszywaniu i cerowaniu, ich wiecznie nienasycone apetyty, ich brawurową odwagę i momenty zwątpienia i zniechęcenia. I kochałyśmy ich takimi, jacy są, i za to, że tacy są. Dlatego byłyśmy teraz gotowe na wszystko, byle z nimi, byle nie okazać się słabszymi niż oni.

Tymczasem chłopców ogarnął szał. Entuzjazm niespotykany od pierwszych dni Powstania. Nie zwracali już uwagi na dowódców. Przekonywali się nawzajem, tłumaczyli i przysięgali sobie zostać do ostatka. (...)

Dowódcy przeczekali chwilę, aż zabraknie nam argumentów, których notabene mieliśmy tak niewiele, i wystąpili raz jeszcze z perswazją.

- Trudno, chłopcy - walczyć już dalej nie sposób. Brak nam wszystkiego, począwszy od amunicji, środków opatrunkowych, skończywszy na żywności. My już jesteśmy wyczerpani, zresztą mniejsza o nas, ale ludność cywilna jest na krańcach wytrzymałości. Nie mają co jeść, nie mają się już gdzie schronić. Dłużej tak być nie może.
- To niech sobie wszyscy cywile wyjdą, my sami zostaniemy - mruknął «Leszek» pod nosem.
«Rum» zwrócił się z uśmiechem do niego:
- Więc kogóż będziesz bronił, kolego; dla kogo będziesz walczył, dla tej kupy kamieni? - Drogich nam, to prawda, ale tylko kamieni!

Trafił w nasz słaby punkt. Zawsze ambicją naszą było to, qż bronimy ludności cywilnej. Zamykaliśmy oczy na wychodzenie cywilów z miasta w nieliczne dni zawieszenia broni, udawaliśmy, że nie słyszymy sarkania i niecierpliwych, a nawet nienawistnych słów, skierowanych pod naszym adresem.

Kiedy stało się jasne, iż uwolnienie miasta jest niemożliwością, a tym samym przestało być celem walki, wyobraziliśmy sobie tę obronę interesów ludności jako cel. Przecież walczyć bez celu nie można, a myśmy musieli.

Toteż tym razem brakło nam argumentów. Wysłuchaliśmy w milczeniu warunków kapitulacji.
Mieliśmy wyjść 5 października, z pełnymi honorami i prawami kombatantów.
Do granic naszych placówek nie eskortowani przez nikogo. Dopiero od placówek niemieckich przejęci przez wojsko niemieckie. Następnie mieliśmy zostać przewiezieni do obozów jenieckich. [...]

My, dziewczęta, byłyśmy bezgranicznie dumne. Zostałyśmy potraktowane jako żołnierze. (...) Idziemy razem z chłopcami do stalagów czy oflagów, będziemy jeńcami, którym przysługiwać będą prawa konwencji genewskiej.

(...) Gromady ludzi wypełzły ze schronów, suwając się ospale w promieniach niewidzianego od miesięcy słońca. Powstańcy chodzili między placówkami, oglądając swoje i wrogie pozycje - wyprostowani, wygoleni, wymyci, z karabinami przerzuconymi przez ramiona.

Z Ogrodu Saskiego wysunęły się jedna po drugiej zielone postacie, przypatrując się nam z daleka. W pewnej chwili, widząc, że i myśmy ich zauważyli, poczęli kiwać na nas rękami.

Wśród chłopaków stojących przed domem zapanowała konsternacja.
- Iść? Czy nie iść?

«Długi» zadecydował:
- Idziemy, pokażemy szkopom, że się ich nie boimy.

Już ruszył w stronę Ogrodu, kiedy raptem przypomniał sobie:
- E... dziewczęta, czy nie macie bodaj kawałka chleba? Nie będę go jadł, tylko tak wezmę, żeby nie myśleli, że z głodu kapitulujemy.

[...] Po dłuższym grzebaniu we wszystkich «zapasach» znalazł się jakiś spleśniały sucharek. Posmarowałyśmy go reszteczką żółtej mazi, która przed Powstaniem uważana była przez ówczesnego jej właściciela prawdopodobnie za masło. Na oko «kromka» wyglądała imponująco. Tak imponująco, że choć znałyśmy dokładnie jej wartość, sam widok przyprawiał nas o mdłości, prawdopodobnie przez analogię z taką prawdziwą, dużą kromką wiejskiego chleba, posmarowaną pachnącym masłem.

[...] Kiedy «Długi» dostał swoją porcję do ręki, spojrzał na nią tak pożądliwie, że zaniepokojeni chłopcy poczęli go uspokajać:

- Tylko nie opchnij wszystkiego, nim nie pokażesz się szkapom.

[...] ruszyli do Niemców. Odprowadziłyśmy ich wzrokiem aż do momentu spotkania, a same powlokłyśmy się do «domu» przygotować ich i siebie do wymarszu.
W podwórzu na krzesełku siedział porucznik «Paprzyca». Twarz miał bladą, ściągniętą bólem i przeraźliwie zmęczoną. Nadludzko pracował ten człowiek przez miniony okres i bardzo gorzki miał wypoczynek. Ujrzawszy nas, skinął ku nam przyzywająco.

- Chodźcie dziewczęta, napijemy się.
Spod krzesła wydobył flaszkę. Łyknęliśmy prosto z butelki kilka łyków, resztę wypił porucznik. Niestety, tylko wódka podtrzymywała go na siłach, nadwątlonych przez ataki malarii i silny szkorbut, na który cierpiał.

Alkohol, wypity na pusty żołądek, podziałał bardzo szybko. W głowach nam zaszumiało. Ogarnął nas wisielczy nastrój. Śmiałyśmy się i płakałyśmy jednocześnie, usiłując ukryć nasze łzy pod niewymyślnymi, naciągniętymi żartami. Pierwsza «Wanda» nie wytrzymała. Z głośnym płaczem odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę oficyny. [...]
Bąkałyśmy coś na temat spotkania po wojnie, pocieszałyśmy się obietnicami powrotu do wolnej Warszawy, urządzeniem w przyszłości zjazdu i temu podobnymi obietnicami, w które nikt nie wierzył. Porucznik popatrzył na nas bezbarwnym wzrokiem, opuścił głowę i zamilkł. Zasnął.

Z daleka słychać było podniecone głosy powracających chłopców".

Kilkaset metrów dalej, przy placu Wielopole, żołnierze z 1 kompanii baonu „Kiliński" także wyszli z ciekawości obejrzeć swoich przeciwników.
Walczyli z Ukraińcami, sąsiadującymi ad strony ulicy Ciepłej z oddziałem żandarmerii niemieckiej z Poznańskiego.
Ukraińcy, z którymi rozmawiali po polsku, zainteresowani byli wymianą pistoletów, ale tylko kalibru 7,65 mm, na zegarki.
Zakasywali rękawy koszul, pokazując na każdym ręku po kilka zrabowanych zegarków.
Żaden z powstańców nie dał się namówić.

Nie opodal przy ulicy Grzybowskiej, na odcinku obrony dowodzonym przez kapitana „Hala", wydarzyła się scena, którą opisał „Lech Grzybowski", dowódca sąsiedniego odcinka.
Do kancelarii, w której właśnie siedział, wpadł jeden z jego żołnierzy, krzycząc:

„[...] granda!
[...] «Hal» popija ze szkopami.
[...] Wystawili stoły od Haberbuscha na sam środek Grzybowskiej, nakryli obrusami, nastawiali wina i przepijają do siebie. Jakem to zobaczył, nagła krew mnie zalała i byłbym po tych butlach i po tych szlachetnych sk...synach przejechał z pepeszy. Ledwie mnie chłopaki strzymały, że niby bez rozkazu nie wolno.
- Mieli rację. Czy ty zdajesz sobie sprawę, jakiego byś bigosu narobił?
- Nie ja, a «Hal». Niech nie prowokuje! W biały dzień, na Grzybowskiej! Na naszej ulicy!"

„Przedziwny to był dzień - pisała „Soból" w rok później - ten 3 października.
Słony od łez, niespokojny, straszliwie smutny, a jednak przynoszący ulgę.
W powietrzu panowała cisza."'

---------------------------------

Źródła:

Almanach Powstańczy 1944 z kalendarzem na rok 2004, Miasto Stołeczne Warszawa, Warszawa 2003

Maciej Kledzik, "Królewska 16", Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1984.

Witryna Internetowa:
http://www.whatfor.prv.pl
dodał/a: Michał Pawlik
Ludzie Fundacji | Wydawca | Informacje prasowe | Ochrona prywatności | Reklama | |
© 2002 Fundacja Promocji m. st. Warszawy Hosted by jHosting.pl - Java Hosting